top of page

Zanim zostali świętymi



Będąc pod wrażeniem jednej z zakonnic, Teresa stwierdziła, że najlepszym sposobem zbawienia duszy będzie prawdopodobnie wstąpienie do klasztoru.(…) Jednak po kilku latach popadła w rutynę, wiążącą się z wieloma kompromisami ze światem i próżnością, blokującą jej dalszy postęp. (…) Mimo, że chrześcijaństwo pociągało Augustyna, ociągał się z podążeniem jego „wąskimi” ścieżkami, szczególnie w dziedzinie moralności seksualnej.


Przebudzenie i nawrócenie


Czasami ludzie, którzy zostali ochrzczeni jako niemowlęta, po prostu dorastają w atmosferze wiary, stopniowo dojrzewając do życia oddanego głębokiej świętości i misji. Chociaż osoby znajdujące się w takiej sytuacji nadal potrzebują uzdrowienia i oczyszczenia, aby mogły poczynić postępy (i to czasami dość spore), to jednak nie doświadczają wyraźnego przebudzenia przez odwrócenie się od życia z dala od Boga. Taki był przypadek św. Teresy z Lisieux i św. Franciszka Salezego, dwojga wielkich doktorów duchowości (…). Ich błogosławieństwem było środowisko rodzinne, a w nim wiara i rzetelne nauczanie, umożliwiające zwyczajne dorastanie (w przypadku Teresy nie bez znaczącej traumy) do życia oddanego świętości i szczególnej misji, wyznaczonej im przez Boga.


Są też inni, którzy być może nawet do pewnego stopnia żyją po katolicku, aczkolwiek często pozostają letni i idą na znaczne kompromisy. Wiemy, że letniość nie jest stanem miłym Panu (por. Ap 3,15-16). Znajdujący się w takiej sytuacji zdają się tkwić w martwym punkcie, „dwom panom służąc", albo po prostu są ślepi, a może nieświadomi tego, czego tak naprawdę wymaga powołanie do świętości. Dlatego nie robią wielkich (jeśli w ogóle) postępów w podróży duchowej. Pan często daje łaskę takim ludziom, by obudzić ich do gorliwego chrześcijańskiego życia. Teresa z Avila poświadcza, że należała do tych letnich, których Pan musiał obudzić po to, by zaczęła na nowo czynić znaczące postępy w podróży duchowej!


Istnieją również tacy, którzy żyjąc jeszcze dalej od Pana, potrzebują czegoś więcej niż przebudzenie czy też ponowne przebudzenie. Niektórzy z nich być może wiodą życie w otchłaniach niewiary albo głębokiego przywiązania do grzechu ciężkiego. Inni zapewne do jakiegoś stopnia niegdyś żyli swoją wiarą, ale z różnych powodów odwrócili się od niej. Niektórzy pewnie nigdy nie słyszeli Ewangelii, nie zostali ochrzczeni albo nie wyruszyli w podróż duchową. Znajdującym się w takich okolicznościach Bóg w swoim miłosierdziu daje wystarczającą łaskę do zapoczątkowania nawrócenia lub ponownego nawrócenia. Św. Augustyn daje świadectwo, że taka właśnie była jego sytuacja.


Początki oraz ponowne początki są ważne w życiu duchowym. Są to niezwykłe lekcje o grzechu i łasce, o naszych wysiłkach i Bożym miłosierdziu, cenne nie tylko na początku, ale w trakcie całej drogi wiodącej ku pełnemu zjednoczeniu. Właśnie w taki sposób nauki wyniesione z ,,etapu oczyszczenia" naszej podróży nieustannie kształtują i formują duszę.

W tym rozdziale przyjrzymy się lekcjom, jakich udziela nam świadectwo św. Teresy i św. Augustyna, dotyczące zarówno ich przebudzenia, jak i nawrócenia do życia oddanego świętości i misji.


Przebudzenie się na Boga: świadectwo św. Teresy z Avila


Teresa, zwana też św. Teresą od Jezusa, urodziła się w pobożnej rodzinie katolickiej 28 marca 1515 roku w mieście Avila w Hiszpanii. Miała jedenaścioro rodzeństwa. Jej ojciec ponownie się ożenił po śmierci pierwszej żony. Kiedy Teresa miała trzynaście lat, jej matka (druga żona jej ojca) także zmarła. Wówczas Teresa poprosiła Maryję, Matkę Jezusa, by została również jej matką.


Teresa dorastała, a jej ojciec czuł, że jego pełnej temperamentu i atrakcyjnej córce potrzeba bardziej troskliwej opieki, więc kiedy miała szesnaście lat posłał ją do szkoły zakonnej. (…)


Będąc pod wrażeniem jednej z zakonnic, Teresa stwierdziła, że najlepszym sposobem zbawienia duszy będzie prawdopodobnie wstąpienie do klasztoru. Tak też uczyniła, gdy miała około dwudziestu lat. Wybrała klasztor karmelitanek pod wezwaniem Wcielenia w Avila, duży i niezbyt rygorystyczny. Panował tam spory ruch zakonnic i odwiedzających. Podziały społeczne i ekonomiczne były starannie zachowywane: niektóre zakonnice miały apartamenty ze służącymi i zwierzętami, podczas gdy inne żyły w prostych celach. Teresa zaczęła służbę w klasztorze z dość dużą żarliwością. Od czasu do czasu doświadczała modlitwy zjednoczenia, opisywanej przez nią jako typową dla mieszkania szóstego. Jednak po kilku latach popadła w rutynę, wiążącą się z wieloma kompromisami ze światem i próżnością, blokującą jej dalszy postęp. Dopiero kiedy miała niemal czterdzieści lat, ponownie doświadczyła przebudzenia do gorliwego życia i ponownie zaczęła czynić postępy w swojej podróży.


Środkiem, jakim posłużył się Pan, by znów wezwać ją do siebie, była mała figurka wyobrażająca Jego cierpienie przed zbliżającym się ukrzyżowaniem. Medytując nad tym, co Chrystus wycierpiał dla niej, żarliwie prosiła o łaskę głębszego nawrócenia i doświadczyła jej, co spowodowało, że powróciła na drogę duchową. Wkrótce potem przeczytała Wyznania św. Augustyna, właśnie niedawno przetłumaczone na język hiszpański. Bóg wykorzystał świadectwo św. Augustyna, by umocnić przebudzenie Teresy, do którego doszło w roku 1554. Zaczęła ona ze szczerym sercem koncentrować się na miłowaniu Boga i służbie dla Niego, a osiem lat później, w roku 1562, doświadczyła „duchowych zaręczyn", o których wspomina opisując mieszkanie szóste. Dziesięć lat po tym wydarzeniu, w roku 1572, po przyjęciu komunii od św. Jana od Krzyża, doświadczyła „duchowych zaślubin", które umiejscawia w mieszkaniu siódmym. Miała wówczas pięćdziesiąt siedem lat. Zmarła, wycieńczona pracą, w roku 1582, w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat. (…)


Co powstrzymywało postępy św. Teresy?


Na zlecenie swojego duchowego przewodnika Teresa napisała relację ze swego życia, autobiografię zatytułowaną Księga życia. W dziele tym – jak we wszystkich swoich pracach – Teresa jest bardzo uczciwa w przedstawianiu swoich słabości i błędów. Uwypukla kilka czynników, które przeszkadzały w jej postępach po początkowo obiecującym starcie w wieku dwudziestu kilku lat, w trakcie jej pierwszych lat w klasztorze.


  • Niedbalstwo wobec grzechu


Teresa dzieli się znamienną uwagą na temat tego, jak niedbalstwo wobec grzechu hamowało jej postępy:


o grzechy powszednie mało się troszczyłam i to mię gubiło.

Wskazuje na to, że częściowo działo się tak z powodu „luźnych i szeroką pozostawiających swobodę” rad udzielanych jej przez księży.


Co było bardzo ciężkim grzechem, to mi podawali za powszedni. Tak wielką stąd szkodę odniosłam (...). (...) Trwałam w tym zaślepieniu, zdaje mi się, przeszło siedemnaście lat, aż dopiero jeden ojciec dominikanin, wielki teolog, po części wywiódł mię z błędu.

Jednak równocześnie Teresa zauważa, że prawdopodobnie powinna była instynktownie wiedzieć, co naprawdę jest dobre i złe i że być może jest w niej coś, co zbyt łatwo akceptowało takie rady.

Istotnie, w każdym z nas jest skłonność do szukania porad, które pozwolą nam podążać śladem naszych egoistycznych pragnień.


Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom (2 Tm 4,3-4).

Teresa dokonuje ważnego rozróżnienia pomiędzy celowym, dobrowolnie popełnionym grzechem lekkim (rozmyślnym), a grzechem lekkim, który nie jest celowy i nie jest dobrowolnie popełniony (nierozmyślny). Podaje bardzo jasny opis tego, co to dla niej znaczy:


Starajcie się, córki, pamiętać na tę przestrogę, starajcie się wyrobić w sobie tak mocne i niezachwiane postanowienie, by nigdy nie obrazić Pana, iż byście wolały raczej tysiąc razy życie utracić i dopuścić na siebie wszystkie prześladowania całego świata, niż popełnić jeden grzech śmiertelny! Co do grzechów powszednich, unikajcie ich jak najpilniej, oczywiście mówię o grzechach świadomych, bo nierozmyślnych, któż potrafi uniknąć? Co innego jest grzeszyć z zupełnym rozmysłem i świadomością, a co innego upaść tak nagle i znienacka, że najpierw popełniamy winę, nim się spostrzeżemy.

Kiedy Pismo Święte mówi, że „prawy siedmiokroć upadnie i wstanie” (Prz 24,16), to Teresa rozumie to jako stwierdzenie odnoszące się do człowieka z gruntu prawego, popełniającego lekkie – powszednie – grzechy. Teresa sądzi, że te nieumyślne winy mogą nam do jakiegoś stopnia towarzyszyć przez całe nasze życie, nawet jeśli robimy postępy w naszej podróży duchowej. Zauważa, że czasami popełnienie małego grzechu i uświadomienie go sobie dzieje się niemal jednocześnie, ale takie „nierozmyślne” powszednie grzechy, chociaż niestety pospolite, nie przeszkadzają w podróży duchowej aż tak, jak dobrowolne wybranie popełnienia „małego” grzechu.


Jej definicja „rozmyślnego" powszedniego grzechu jest jasna:


To, już moim zdaniem, nie przewinienie nieświadome, ale grzech rozmyślny. Jest tu tak, jak gdybyśmy mówili Panu: „Panie, choć Tobie się to nie podoba, ja przecież to uczynię. Wiem, że patrzysz na mnie, wiem i rozumiem, że tego nie chcesz, ale wolę pójść za moimi zachciankami, niż słuchać Twojej woli”. Czy takie zachowanie się z Bogiem może być rzeczą małą? Mnie się zdaje, że jest to rzecz wielka i bardzo wielka.

Podjęcie decyzji, by nigdy dobrowolnie nie wybierać popełnienia nawet małego grzechu, jest ważnym punktem zwrotnym w podróży duchowej. Jak wskazuje Teresa, dobrowolny wybór popełnienia nawet „małego” grzechu nie jest tak naprawdę małą sprawą, jeśli staramy się wieść życie miłe Bogu.


  • Nieunikanie bliskich okazji do grzechu


Jedną z powszechnych przyczyn, dla których ludzie nie posuwają się naprzód w podróży duchowej, często popadając w te same grzechy, jest brak mądrości co do tego, jak unikać okazji zazwyczaj prowadzących do grzechu. Tak było w przypadku św. Teresy od Jezusa w ciągu tych wielu lat, w trakcie których „kręciła się w miejscu", nie robiąc postępów w podróży.


Pisząc o pewnych problemach, na jakie była narażona, angażując się w rozmowę z niektórymi osobami, wyraża swoją frustrację z powodu odczuwanej w takich momentach przykrości, przy jednoczesnym braku umiejętności zmiany swojego postępowania:


znieść tego nie mogłam i gorzko sobie wymawiałam te rzewne łzy, jakie nad przewinieniami swoimi wylewałam, kiedy jednak małą w sobie widziałam poprawę i ani postanowienia, ani żadna usilność moja, ani pokuty, jakie w takich zdarzeniach sobie zadawałam, nie zdołały mnie powstrzymać od nowych upadków. Łzy te wydawały mi się obłudne (...). (...) Wszystkiego złego ta była przyczyna, że nie wyrywałam go z korzeniem, że nie porzucałam okazji, a także i to, że od spowiedników małą pomoc miałam. Gdyby mię bowiem ostrzegli o niebezpieczeństwie, w jakim zostawałam i o obowiązku zaniechania owych stosunków ze światem, bez wątpienia, jak sądzę, byłabym się poprawiła, bo żadną miarą nie byłabym tego zniosła, bym miała choćby jeden dzień świadomie żyć w jasno poznanym grzechu śmiertelnym.

Nawet ci, którzy doszli do drugiego mieszkania, w początkowych etapach podróży wciąż pozostają w niebezpieczeństwie odwrotu i rezygnacji, „bo nie opuszczają okazji” do grzechu.


Nieunikanie ludzi, miejsc lub sytuacji kojarzących się z grzechem może osłabić nasze postanowienie unikania grzechu i jest powodem, dla którego wielu ludzi nie robi postępów w życiu duchowym. Musimy prosić Boga o mądrość określenia sytuacji osłabiających nasze postanowienie przeciwstawienia się grzechowi i unikać ich tak bardzo, jak to tylko możliwe.


  • Zbytnia ufność w swoje siły


Św. Teresa z Avila daje kolejne mocne świadectwo – praktycznie identyczne z tym, co powiedziała o niedbalstwie wobec grzechu, wskazując na fałszywe rozumienie i postawę bardzo poważnie hamującą postępy na drodze:


I dla mnie ta zbytnia ufność w siebie była przyczyną ruiny.

Jedną z najpowszechniejszych przyczyn, z powodu których ludzie zaczynają podróż duchową, ale potem zawracają, jest fakt, że odnoszą niepowodzenia, tracą cierpliwość albo męczą się czy też zniechęcają, gdyż polegają na swoich własnych siłach czy intelekcie – zamiast na Panu. (…) Świadectwo św. Teresy od Jezusa o tym, jak znacząco ten problem utrudniał jej postępy, jest bardzo jasne i przy okazji jest ono dla nas radą, jak się z tym uporać.


Na zakończenie raz jeszcze wam powtarzam: nie sądźcie, byście o własnych siłach i własnym staraniem do tego stanu zdołały dojść. Wszelkie w tym kierunku wasze wysiłki pozostaną daremne, co więcej, nawet i te pobożne uczucia, jakie miałyście, ostygną od takiego silenia się i zamienią się w oschłość. Jedna tylko droga prowadzi do tych łask: prostota i pokora, z głębi serca mówiąca: 'bądź wola Twoja'.

Hiszpańska mistyczka wskazuje na doskonale widoczną różnicę między zachowaniem się kogoś, kto podchodzi do podróży duchowej jako kwestii swojego własnego wysiłku, a tego, kto traktuje ją jako kwestię zaufania w miłosierdzie Boga.


Jakkolwiek by mocne były nasze postanowienia, nigdy nie możemy ufać samym sobie, dlatego ufność i otucha, o której mówię, nie ma polegać na własnej naszej sile, tylko na niezachwianej nadziei w pomoc Bożą. . Ale tak opierając waszą ufność (...) nie możecie już krępować się taką jeszcze jak przedtem obawą i ostrożnością. (...) Więc ze świętą swobodą mówcie, postępujcie i przebywajcie, z kim wam przebywać wypadnie.

Św. Teresa z Avila zachęca nas byśmy zaufali Krwi Chrystusa i miłosierdziu Boga, prowadzących nas w podróży duchowej, zachowując pewność, że robimy postępy.


Na tę krew, którą za nas wylał Syn Boży, proszę o to wszystkich: i tych, którzy nie pomyśleli jeszcze o wejściu... w siebie, i tych, którzy już tę dobrą sprawę rozpoczęli, by przez obawę trudu i walki nie cofali się wstecz. (...) Niech nie ufają we własną siłę i całą swoją ufność położą w miłosierdziu Boga, a zobaczą, jak boska łaskawość Jego będzie ich przenosiła z mieszkania do mieszkania, coraz bliżej do wnętrza (...). Szczęśliwość zaś ich już i w tym życiu będzie tak wielka, jakiej nawet ludzkie serce zapragnąć nie zdoła.

W końcu stopniowo – nawet choćby nie miało to nastąpić wkrótce – według obietnicy św. Teresy, jeśli tylko nie przestaniemy próbować i ufać, zostaniemy świętymi.


Potrzeba tu także wielkiej ufności, bo nie byłoby nam pożyteczne obniżać i ścieśniać pragnienia nasze, ale raczej mamy polegać na Bogu i wierzyć, że czyniąc, co jest w naszej mocy, choć nie zaraz, ale powoli, możemy przy łasce Jego dojść do takiejże doskonałości, jaką osiągnęło wielu świętych (...).

(…)


Dynamika nawrócenia: świadectwo św. Augustyna


Św. Augustyn urodził się 13 listopada 354 roku w mieście Tagasta, które obecnie znajduje się we wschodniej Algierii, czterdzieści pięć mil od wybrzeża Morza Śródziemnego. Jego rodzice, Patrycjusz i Monika, wiedli wygodne życie jako właściciele małej posiadłości ziemskiej. Monika pochodziła z rodziny chrześcijańskiej i była bardzo pobożna. Patrycjusz nie był chrześcijaninem, ale został ochrzczony na łożu śmierci w roku 372. Augustyn, jako dobry student, wyróżniał się świetną znajomością literatury łacińskiej. (…)


Chociaż celem pracy Augustyna jako nauczyciela były pieniądze i światowe powodzenie, to żywił on także autentyczne pragnienie poznania prawdy. Jednak równie mocno pragnął współżycia seksualnego. (…)


W lipcu 386 roku, ku radości jego matki, Augustyn doświadczył nawrócenia, a następnie został ochrzczony w Mediolanie przez św. Ambrożego w Wigilię Paschalną roku 387. (…)


W czasie swojego życia św. Augustyn był potężnym obrońcą wiary przed różnymi herezjami i opublikował olbrzymią ilość pism. Powiadają, że nawet uczeni badający prace św. Augustyna nie są w stanie przestudiować ich w całości. Jedną z jego najbardziej wpływowych książek jest jego własna relacja o swoim nawróceniu, którą nazwał Wyznania. Napisane w formie mowy lub modlitwy skierowanej do Boga, którą najwyraźniej mają usłyszeć inni, Wyznania są uważane za jedno z największych arcydzieł łacińskiej literatury chrześcijańskiej. Są to wyznania w dwojakim sensie: jako wyznanie grzechów, jak również wyznanie miłosierdzia, dobroci, piękna i wspaniałości Boga. Opowiadając swoją własną historię, św. Augustyn daje nam wspaniały wgląd w proces nawrócenia, co bardzo pomaga zrozumieć niektóre z najważniejszych zasad podróży duchowej. Zauważyliśmy już, jak głęboki wpływ miały Wyznania św. Augustyna – ponad tysiąc lat po ich napisaniu! – na umocnienie u św. Teresy z Avila jej własnego ponownego przebudzenia, które przekształciło się w gorliwe podążanie za Panem.


Jedną z najbardziej uderzających spraw opisanych przez św. Augustyna jest to, w jaki sposób stopniowo, przez wiele lat i przy zastosowaniu rozmaitych środków Bóg przygotowywał go na nawrócenie.


Na pierwszym miejscu należy chyba wymienić dobrze znaną modlitwę jego matki, Moniki, o jego nawrócenie. Monika nie tylko się modliła, ale również usiłowała nakłonić Augustyna do wiary, nie odnosząc jednak natychmiastowych skutków. Wydaje się, że Augustyn – mimo jego wielkiego szacunku dla matki – jako młody człowiek nie bardzo przejmował się słuchaniem jej namów do zostania chrześcijaninem. Ale było również wiele innych czynników wpływających na jego nawrócenie.


Nie mając jeszcze dwudziestu lat przeczytał książkę rzymskiego filozofa Cycerona pt. Hortensjusz, która przekonała go, że szczęście można znaleźć w prawdzie, a nie w przyjemnościach cielesnych. A chociaż upłynie wiele lat, nim Augustyn poczuje motywację i siły, by działać pod wpływem tego spostrzeżenia, zostało wtedy zasiane ziarno, które przygotowało w nim tę drogę.


Innym doświadczeniem, jakie Bóg wykorzystał, aby tę drogę przygotować, było pozwolenie Augustynowi na poznanie marności tego świata. Jego praktykę w szlachetnym zawodzie nauczyciela psuły zabiegi związane z dążeniem do otrzymania posady, trudności z zarobieniem na życie i dalekie od uczciwości postępowanie jego studentów. (…)


Oprócz tych ważnych, ale jednak dość odległych lub pośrednich przygotowań do nawrócenia, Bóg wykorzystał niektóre uderzająco bezpośrednie i otwarcie chrześcijańskie środki, by wpłynąć na Augustyna. Augustyn wspomina je przede wszystkim w księdze VIII i IX Wyznań.


Ale nie sprawiało mi już trudności pojmowanie niezniszczalnej substancji, z której się wywodzi wszelka substancja. Teraz tęskniłem już nie do tego, żeby być pewniejszym Ciebie, lecz tylko do tego, by mocniej w Tobie trwać. Tymczasem w moim życiu doczesnym wszystko było rozchwiane. Trzeba było oczyścić serce ze starego kwasu. Pociągał mnie ku sobie Zbawiciel jako droga, ale wzdragałem się przed kroczeniem w trudach owej wędrówki.
Zesłałeś mi wówczas natchnienie (...), że należy się udać do Symplicjana. Wiedziałem, że jest to dobry Twój sługa, jaśniejący Twoją łaską. (...) Chciałem, aby Symplicjan duchem wniknął w moją udrękę i wytłumaczył, w jaki sposób taki jak ja człowiek mógłby stać się zdolny do kroczenia drogą Twoją...
(...) Mnie zaś dręczyło to, że się ciągle wikłam w sprawach tego świata. Był to okropny ciężar, bo już mnie nie rozpalała taka żądza zaszczytów i pieniędzy, jaka mnie przedtem skłaniała do dźwigania brzemienia niewoli. Te przynęty już gasły wobec słodyczy i blasku domu Twego, który umiłowałem. Ale nadal mnie pętało przywiązanie do kobiety.
(...) I z powodu tej jednej namiętności wikłałem się też we wszystkie inne, pozwalając, by moje siły przeżerała troska.
(...) I znalazłem już ową dobrą perłę, którą powinienem był nabyć, sprzedawszy wszystko, co miałem. A ja się ociągałem jeszcze!

Mimo, że chrześcijaństwo pociągało Augustyna, ociągał się z podążeniem jego „wąskimi” ścieżkami, szczególnie w dziedzinie moralności seksualnej. Doprowadziło go to w końcu do rozmowy z Symplicjanem, księdzem dojrzałym w wierze, który dobrze wiedział, w jaki sposób rozmawiać z Augustynem (…). Symplicjan opowiedział Augustynowi o innym nawróceniu – nawróceniu Wiktoryna. (...)


Kiedy mi Twój sługa Symplicjan opowiedział to wszystko o Wiktorynie, gorąco zapragnąłem pójść taką samą drogą. On to zresztą w tym właśnie celu opowiadał.

Augustyn wiele razy daje przykład potęgi osobistego świadectwa w pociąganiu ludzi do Chrystusa i będziemy mieli ponownie okazję zobaczyć rolę takiego świadectwa w życiu tego doktora Kościoła. Ale jeden wielki problem wciąż stał na drodze św. Augustyna do nawrócenia: tkwił on w głębokim przywiązaniu do grzechu i czuł, że nie potrafi się z niego wyzwolić. Tutaj dochodzimy do sedna tego, co często powstrzymuje ludzi przed nawróceniem: głębokie przywiązanie do grzechu nawykowego.


Do tego samego przecież ja wzdychałem (wolności, jaką miał Wiktoryn, odwracając się od tego wszystkiego), lecz byłem jeszcze ciągle spętany, nie łańcuchem przez kogoś innego narzuconym, lecz moją własną wolą, mającą moc żelaznego łańcucha. Diabeł władał moją wolą, on z niej wykuł łańcuch, którym mnie oplótł. Z przewrotnej woli rodzi się złe pożądanie, a kiedy się jemu służy, wytwarza się przyzwyczajenie; przyzwyczajenie, któremu się nie przeciwstawiamy, staje się niezwalczonym przymusem.
(...) Ale sam sprawiłem, że przyzwyczajenie stało się dla mnie tak groźnym przeciwnikiem. Bo z własnej woli doszedłem do tego stanu, którego teraz już nie chciałem.

(...)


W naszym pragnieniu zrozumienia dynamiki grzechu i nawrócenia, powinniśmy z uwagą pochylić się nad spostrzeżeniami i szczerością św. Augustyna (...). Augustyn znalazł się w sytuacji bardzo realnej niewoli. Był pogrążony w głębokim przyzwyczajeniu do grzechu śmiertelnego. Ale jasno przyznaje, że to on sam podjął serię kolejnych decyzji, które stopniowo doprowadziły go do tego punktu niewoli. Chociaż rzeczywiste było w nim poczucie, że znajduje się w punkcie, w którym nie ma już wolności zaprzestania czynienia grzechu – był naprawdę jego niewolnikiem – to odpowiedzialność za dojście do tego miejsca ponosił on sam, bo popadł weń przez serię wcześniejszych decyzji, które okazały się wyborem stopniowego oddania się w niewolę grzechu. Cóż za nieszczęśliwe położenie! Ale jest to położenie, w którym – z wyjątkiem Chrystusa – znajduje się cała ludzka rasa. To doprowadza nas do sedna dramatu Zbawienia (por. Rz 6-8).


W tym punkcie Wyznań św. Augustyn przyznaje, że jego niepewność co do prawdy przestała już być uzasadnioną wymówką dla życia, jakie wiódł. Przyznaje on, że teraz zna prawdę o Chrystusie i Kościele, ale jest rozdarty, nie potrafiąc dać zdecydowanej odpowiedzi. W rzeczywistości jest pogrążony w katuszach wyboru pomiędzy dwoma przeciwnymi kierunkami. Z jednej strony chce wyrazić skruchę, ale z drugiej strony nie chce!


Własnym doświadczeniem mogłem teraz potwierdzić prawdziwość tego, co czytałem, że ciało pożąda przeciw duchowi, a duch przeciw ciału. W tej walce byłem po obu stronach, ale bardziej po stronie tego, co w sobie pochwalałem, niż po stronie tego, co w sobie potępiałem. (...)
Chociaż ze wszystkich stron mi okazywałeś, że taka jest prawda, i byłem już o tym zupełnie przekonany, umiałem Ci odpowiadać tylko sennymi słowami omdlałego człowieka: „Jeszcze chwilę! Jeszcze tylko chwilę! Poczekaj nieco..." Lecz ta chwila za chwilą przekraczała wszelką miarę chwil; i to „czekanie nieco” – ciągle się przedłużało. (...) Prawem grzechu bowiem jest przemoc przyzwyczajenia, które pociąga i pęta ducha nawet wbrew jego woli, ale nie bez jego winy: bo przecież dobrowolnie nabył tego przyzwyczajenia. Nieszczęsny człowiek! Któż miał mnie wyzwolić z ciała wiodącego ku śmierci, jeśli nie łaska Twoja przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego?

Św. Augustyn opowiada teraz, jak Boża łaska przyszła do niego bezinteresownie, kiedy był autentycznie bezradny i opisuje środki, jakimi Bóg posłużył się, by doprowadzić go do tych końcowych kroków wiodących do nawrócenia i wyzwolenia. (...)


Nieoczekiwane odwiedziny Pontycjana, rodaka św. Augustyna z Afryki, który piastował wysokie stanowisko na dworze cesarza Rzymu, mieszczącym się wówczas w Mediolanie, spowodowała łańcuch wydarzeń, które doprowadziły do wyzwolenia Augustyna z szatańskiej niewoli grzechu nawykowego.


W trakcie pewnej wizyty Pontycjan zauważył, że Augustyn i jego przyjaciele mają kopie listów św. Pawła w swoim domu i oznajmił, że jest ochrzczonym wyznawcą Chrystusa. Augustyn przyznał, że w istocie on i jego przyjaciele dążą do zrozumienia prawdy, na co Pontycjan zaczął opowiadać im o tym, co działo się na pustyniach Egiptu dzięki przykładowi żyjącego na pustyni mnicha Antoniego. Opowiedział im o zdumiewającym życiu Antoniego, które stało się natchnieniem dla tysięcy młodych ludzi, tłumnie udających się na pustynię i obierających drogę chrześcijańskiego życia na pustkowiu. Augustyn i jego przyjaciele nawet nie słyszeli o Antonim i tej „odnowie”. Jak relacjonuje: „siedzieliśmy bez słowa, zasłuchani”.


Wówczas Pontycjan opowiedział o tym, w jaki sposób Bóg doprowadził do nawrócenia jego oraz kilku jego przyjaciół, posługując się Antonim i odnową monastyczną jako środkiem (…)

W trakcie opowieści Pontycjana Augustyn nabrał bardzo mocnego przekonania o głębi i brzydocie swojego własnego grzechu.


Wszystko to nam opowiadał Pontycjan.
Ty zaś Panie, jego słowami odwracałeś mój wzrok, abym wreszcie spojrzał na samego siebie. (...) Patrzyłem i ogarniało mnie przerażenie. (...) Ty znowu stawiałeś mnie naprzeciw mnie samego, oczy mi kłułeś mną samym, abym wreszcie zrozumiał moją niegodziwość i abym ją znienawidził. Znałem ją przecież – lecz udawałem, że nie znam; przymykałem oczy i udawało mi się zapomnieć. Teraz jednak, im bardziej rozgrzewało się moje serce od opowieści o zbawiennym postanowieniu owych ludzi, którzy Tobie powierzyli całych siebie, żebyś ich uleczył – tym straszliwiej, porównując ich z sobą, sobą pogardzałem. Ileż to lat upłynęło – chyba dwanaście? – od owego dziewiętnastego roku mego życia, gdy po przeczytaniu 'Hortensjusza' Cycerona zapaliłem się do studiowania filozofii. (...)
Moja młodość była szczególnie obłędna, zwłaszcza sam jej świt, gdy tak Ciebie prosiłem o czystość obyczajów: „Daj mi czystość i umiarkowanie, ale jeszcze nie w tej chwili”. Był we mnie lęk, że mógłbyś mnie zbyt rychło wysłuchać i od razu mnie uleczyć z choroby pożądania, które chciałem raczej nasycić niż zgasić.

Augustyn dochodził także do niepokojącego wniosku, że być może bardziej kochał poszukiwanie prawdy niż samo jej odkrycie. Zapewne doszedł do pewnych intelektualnych osądów jako sposobu na unikanie wyzwania, jakie przed nim miała postawić sama prawda. Kiedy Pontycjan – nieoczekiwany gość – odszedł, Augustyn pozostał w stanie wrzenia. Czuł rozgoryczenie, słysząc, jak ochoczo tak wielu innych przyjmowało prawdę, prawdę, której przyjęcie odkładał przynajmniej od dwunastu lat. Czuł wstyd („Wstyd przeraźliwy targał i rozdzierał moją duszę”) z powodu być może zmyślonej zawiłości swoich poszukiwań, gdy stawał wobec tych – naśladujących Antoniego – którzy z czystym sercem poddawali się prawdzie. Skończyły mu się wymówki, skończyły intelektualne zastrzeżenia i w końcu stanął twarzą w twarz wobec swego upartego trzymania się grzechu – „została tylko niema trwoga. Bo niby śmierci lękała się dusza oderwania od owego nurtu przyzwyczajeń, który ją niósł ku śmierci”.


Niezmiernie wstrząśnięty Augustyn zwrócił się do przyjaciela, Alipiusza – przebywającego razem z nim w domu – który „z wyrazu twarzy na pewno mógł odczytać niepokój” jaki nim targał i zawołał: „«Na co my czekamy? Czy pojąłeś sens tej opowieści? Powstają prostaczkowie i zdobywają niebo, a my, całą naszą bezduszną uczonością, tarzamy się w ciele i krwi». (...) Alipiusz, osłupiały, patrzył na mnie milcząc. Głos mój brzmiał inaczej niż zwykle. O stanie mego ducha więcej mówiły czoło, oczy, płonące policzki, łamiący się głos niżeli same te słowa, jakie z gardła dobyć mogłem".


Augustyn wybiegł do ogrodu. Alipiusz szedł za nim, martwiąc się, gdyż Augustyn „wykonywał (...) wiele czynności fizycznych”, doświadczając katuszy miotania się „raz w jedną, raz w drugą stronę” i wielkiej wewnętrznej walki.


Taka też była moja choroba i męka, gdy oskarżałem siebie zażarciej niż kiedykolwiek przedtem, miotając się i szamocząc w pętającym mnie łańcuchu. Spodziewałem się, że niebawem łańcuch pęknie, bo stał się już cienki. A jednak ciągle mnie oplatał. Ty zaś, Panie, czuwałeś stale nad moimi tajemnymi przeżyciami, w surowym miłosierdziu chłoszcząc mnie dwoistym biczem lęku i wstydu (...). (...) Mówiłem sobie w głębi duszy: „Niech się już stanie! Niech się stanie!” – i same te słowa zdawały się mnie prowadzić na próg decyzji. Już prawie ją podejmowałem – i powstrzymywałem się. (...) Im bliższy był moment, w którym się miałem stać czymś innym, niż byłem, tym większą wzbudzał on we mnie grozę. Lecz mnie nie cofał, nie spychał z drogi, po której szedłem – lecz tylko unieruchamiał mnie i więził.
Zatrzymywały mnie zupełne głupstwa, skończone marności, moje stare przyjaciółki. Chwytały mnie za szatę cielesną i szeptały: „Opuścisz nas? I od tej chwili już przenigdy nie będziemy z tobą? (...)". (...) Niechże Twoje miłosierdzie odwróci od sługi Twego tę ohydę, tę hańbę, jaką mi raiły. (...) Bo przemożne przyzwyczajenie mówiło: „Czy sądzisz, że będziesz mógł żyć bez tych rzeczy?"

I wtedy przyszły autor Wyznań przypomniał sobie przykłady wielu ludzi, którzy przyjęli życie w czystości, a nawet w celibacie dla królestwa niebieskiego i to dodało mu sił.

Nie stać cię na to, na co było stać tych mężczyzn i te kobiety? A. czyż oni w sobie samych znajdują siłę? O, nie, nie w sobie, lecz w Panu Bogu swoim! (...) Czemu na sobie samym się opierasz – i upadasz? Rzuć się ku Niemu! Nie obawiaj się – On się nie cofnie, abyś upadł. Rzuć się z całą ufnością, On przygarnie Cię i uleczy.

Ponownie napotykamy tutaj – jak to miało miejsce w przypadku św. Teresy z Avila – podstawową prawdę o całkowitym pierwszeństwie łaski Bożej i całkowitej niemożności podążania bez niej w podróży duchowej.


Augustyn zagłębił się w ogród, z dala od Alipiusza, aby jego jęków i płaczu nie krępowała czyjaś obecność, i modlił się:


Dlaczego nie w tej chwili? Dlaczego nie teraz już kres tego, co we mnie wstrętne?

I teraz wreszcie nadchodzi łaska.

Tak mówiłem i w bezmiernej gorzkiej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!" (...) Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył książkę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię. Dowiedziałem się bowiem, że Antoni poprzez lekcję ewangeliczną, którą przypadkiem usłyszał w kościele, (...) od razu nawrócił się ku Tobie..
Spiesznie więc wróciłem do tego miejsca, gdzie Alipiusz przez cały czas siedział. Pamiętałem, że zostawiłem tam, odchodząc, tom pism Apostoła. Chwyciłem książkę, otworzyłem i czytałem w milczeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok: „...nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwości”. Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne. Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła.

Augustyn opowiedział o tym. Alipiuszowi, który – poruszony fragmentem następującym po passusie przeczytanym przez Augustyna – również zdecydował się nawrócić. Wtedy poszli do domu Moniki, której serce przepełniła radość. Po wielu latach zmagań Augustyn był wolny.


Gdy przyglądamy się historii św. Augustyna, spore wrażenie robi potęga środków, z pomocą których Bóg może działać – książki, opatrznościowe spotkania, rozczarowania rzeczami tego świata, modlitwa wstawiennicza, moc i przykład decyzji podejmowanych przez innych ludzi i – w szczególności – potęga Słowa, zarówno w ustnym świadectwie, jak i spisanym w Biblii. I we wszystkim widzimy miłosierną, mądrą, cierpliwą i potężną dłoń Pana prowadzącego Augustyna – tak samo prowadzi też nas – ku wolności i pokojowi, który możemy odnaleźć w Nim.


Komu "więcej" darowano...


Czasami, czytając świadectwa nawróceń – jak to autora Wyznań – z tak niemoralnego życia, ci z nas, którzy zawsze byli względnie „dobrzy", mogą się poczuć wykluczeni – nie w tym sensie, że brak im grzechu, ale raczej brak żarliwości i porywów miłości, często – jak się zdaje – towarzyszących takim nawróceniom. Teresa z Lisieux – chociaż z pewnością sama musiała przejść oczyszczenie w swoim życiu, by dostąpić pełni świętości, mimo że według jednego ze swoich spowiedników, uważana była za osobę, która nigdy nie popełniła grzechu śmiertelnego – podsuwa rozwiązanie tej kwestii.


Rozmyślając nad opisaną w Ewangelii św. Łukasza (Łk 7,36 50) historią skruszonej kobiety (tradycyjnie utożsamianej z Marią Magdaleną), św. Teresa doznała oświecenia, w jaki sposób i ona mogłaby spełnić warunki konieczne dla żarliwej odpowiedzi miłości, jaka wydaje się szczególnie charakterystyczna dla tych, którym „więcej darowano".


Zdawałam sobie sprawę, że bez Niego byłabym upadła może tak nisko, jak św. Magdalena. (...) ale wiem i to, że Jezus odpuścił mi więcej niż św. Magdalenie, ponieważ odpuścił mi z góry, powstrzymując mnie od upadku.
Ach! jakże pragnęłabym móc wypowiedzieć to, co czuję!...

Z trafną przenikliwością autorka Dziejów duszy dochodzi do głębokiego spostrzeżenia, że tak naprawdę tylko Bóg wie, co może się nam przytrafić. Jeśli nie grzeszyliśmy tak poważnie, to dlatego, że łaska Boża zapobiegła temu i uchroniła nas, co daje nam prawo i obowiązek kochać z tak ogromną wdzięcznością i żarliwością, jak grzesznicy, którym wybaczono wiele.




Źródło: Spełnienie wszystkich pragnień, Ralph Martin, wyd. AA, Kraków 2013

Fot. unsplash

24-Godziny-Męki-Pańskiej-za-Polskę-_baner.jpg
bottom of page