Fragmenty książki ks. Piotra Glasa: "Noc bluźnierstw. W oczekiwaniu na świt".
Gdy łódź Piotrowa nabiera wody
Co powinniśmy robić tu i teraz, gdy łódź Piotrowa nabiera wody?
Ks. Piotr Glas: Zacznijmy od tego, że każdy z nas otrzymał swoje zadanie i każdy ma jakąś rolę do odegrania w tym życiu. Jeśli jestem kapłanem, robię to, co do mnie należy, jak najlepiej potrafię. Dbam o moje życie duchowe i i dzielę się z wiernymi tym, co otrzymałem od Pana. Jeśli realizuję się w małżeństwie i rodzicielstwie, działam mocno na tym polu. Ponadto mamy jeszcze swoje powołania w życiu zawodowym, społecznym, nie powinniśmy więc żyć w przekonaniu, że należy rzucić wszystko i uciekać przed światem. Oczywiście są osoby powołane do życia czy modlitwy w odosobnieniu, ale większość z nas powinna się skoncentrować na realizowaniu zadań, które powierzył nam Chrystus. Znam ludzi, którzy ulegli jakimś namowom, fałszywym proroctwom i uciekli gdzieś na pustkowie, sprzedali domy i kupili ziemie na wsiach, bo tam będzie bezpieczniej. Czasy są niepewne; w każdej chwili możemy zostać pozbawieni wielu rzeczy, wielu dóbr, do których jesteśmy bardzo przywiązani, i tak naprawdę nie ma dokąd uciec, jeżeli zacznie się jakikolwiek poważny konflikt. Hordy wygłodniałych ludzi jak szarańcza wszędzie dotrą. Jedno jest pewne: pomimo możliwości stracenia wszystkiego, całego naszego „luksusu życia”, nikt nie ma takiej broni czy władzy, aby odebrać nam nasz największy skarb – Jezusa Chrystusa. Święty Paweł nawet torturowany i skuty kajdanami mógł się zawsze modlić i to była dla niego największa radość i pociecha. Do modlitwy nie potrzeba energii, wi-fi ani żadnego nadajnika. To jest cudowne, że zawsze i w każdym miejscu mogę nawiązać łączność z samym Bogiem. Matka Boża powiedziała do św. Katarzyny Labouré: „Nadejdzie czas, niebezpieczeństwo będzie wielkie, ludzie pomyślą, że wszystko stracone, tam będę z wami, miejcie zaufanie”. To jest odpowiedź na pytanie, jak dzisiaj postępować wobec głębokiego kryzysu Kościoła, kiedy łódź Piotrowa nabiera wody. Ufać i robić to, do czego jesteśmy powołani, przy naszych obowiązkach, na miarę naszych sił, innymi słowy: trwać w zaufaniu, bo sam Jezus jest kapitanem tej łodzi. Chociażby inni panikowali, wyskakiwali za burtę, kradli szalupy ratunkowe czy bluźnili Bogu za ten stan rzeczy, ja mam trwać na posterunku w ciągłej łączności z Bogiem. Reszta to już Jego święta wola.
Wierzy ksiądz, że jeszcze za naszego życia zobaczymy triumf Kościoła?
Nie wiem, ale bardzo bym tego chciał. Być może jednak umrzemy przekonani o całkowitej porażce, ze świadomością, że tak niewiele nam się w życiu udało, Kościół jest w jeszcze większym kryzysie, zamęt trwa, a świat dusi się w oparach grzechu. Mimo to musimy ufać, że to Bóg jest głównym rozgrywającym, a my jedynie pracownikami, i to nieużytecznymi. Dobrym przykładem jest tutaj błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko, spowiednik świętej siostry Faustyny. Byłem kiedyś w Białymstoku, w celi, w której zmarł. Ten człowiek umierał w przekonaniu, że cel, któremu poświęcił ogromną część swojego życia, czyli propagowanie miłosierdzia Bożego, nie został osiągnięty. A nawet więcej: wydawało się, że sprawa jest po ludzku przegrana. Miał poczucie całkowitej porażki. Nie doczekał czasów Jana Pawła II, dzięki któremu orędzie o Bożym miłosierdziu stało się znane na całym świecie. Umarł, sądząc, że zmarnował swoje życie oraz swoje kapłaństwo. A jednak działał do końca, mimo niepowodzeń, szkalowania i niechęci miejscowego kleru. Nie ustawał w realizowaniu misji, którą powierzył mu, jak sam głęboko wierzył, sam Chrystus. Na tym polega zaufanie: realizujemy Bożą wolę, czasem nie mając żadnej gwarancji, że odniesiemy jakiś widoczny sukces. Być może poczujemy się nawet odrzuceni i przegrani, ale mimo to wierzymy, że Chrystus w jakiś sposób wykorzysta nasze poświęcenie i ofiarę i staną się one zasiewem pod wielkie rzeczy, których doświadczą już kolejne pokolenia. Gdyby apostołowie kalkulowali, czy ich misja się powiedzie i czy będzie sukcesem za ich życia, najpewniej wróciliby do swoich rodzin i zajęć. Była ich garstka, wielu z nich nie umiało czytać ani pisać, a jednak dali początek „nowej drodze”, jak nazywa podążających za Jezusem Pismo Święte. Chrystus powierzył im zadanie, a oni Mu zaufali. Nie pytali o to, jaki ma plan, jakie środki są na to przeznaczone, kiedy uda się to wszystko zrealizować. Musimy żyć w przekonaniu, że jeżeli nawet nie będziemy świadkami odnowy Kościoła, to, co robimy teraz, będzie miało wielkie znaczenie dla ostatecznego triumfu Kościoła. Jezus doskonale wie, co się aktualnie dzieje i dokąd to nas prowadzi. My tylko róbmy swoje i nie ulegajmy panice.
To się musi stać, zanim przyjdzie nowe
Dlaczego Pan Bóg pozwala, żeby Jego Kościołem targał tak poważny kryzys?
Błogosławiony ks. Jan Macha, męczennik zamordowany przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej, powiedział kiedyś takie słowa: „A może jest tak, że Bóg pozwala dzisiaj, aby tak potężna burza szalała wokół drzewa, jakim jest Kościół, aby spróchniałe gałęzie opadły, a drzewo po prostu głębiej zapuściło korzenie w ziemię? Nie będziemy umieli dostrzec żadnego głębszego znaczenia w nieszczęśliwych zrządzeniach, które dotykają dziś chrześcijaństwo, jeśli nie usłyszymy w nich Bożego głosu wzywającego do opamiętania i szczerego rachunku sumienia”. Wydaje mi się, że tu jest odpowiedź na pytanie, po co to wszystko. Kryzys, w którym tkwi dzisiaj Kościół, służy jego oczyszczeniu i tego trzeba być świadomym. Bóg na to pozwala, bo chce, by Jego Kościół na powrót stał się taki, jakim ten powinien być. Ten czas musiał nadejść i właśnie się rozpoczął. Zdaję sobie sprawę, że jako katolicy przechodzimy przez trudny okres i wielu ma już tego wszystkiego powyżej uszu. Sami wiemy, jakie są dzisiaj owoce ostatnich kilkudziesięciu lat „odnowy” Kościoła. W świątyniach nie ma ludzi, młodzież masowo dokonuje apostazji, chrześcijanie nie żyją wiarą i przykazaniami, wielu duchownych potraciło sens swojej misji i stało się funkcjonariuszami kultu, managerami zachowania i utrzymania budynków kościelnych lub pracownikami socjalnymi jak tu, na Zachodzie. Sami księża czasami się zastanawiają, o co chodziło w jakiejś wypowiedzi jednego czy drugiego biskupa, kardynała czy nawet samego papieża. Nie wiemy nawet do końca, kto stoi u steru tej łodzi Piotrowej, bo nieustannie zmienia ona kierunek i tylko boskim cudem nie uderza w skały. Produkowanych jest mnóstwo dokumentów, które potem trzeba wyjaśniać – i okazuje się, że sens tego czy innego sformułowania był w rzeczywistości inny, niż wynikało to z zapisanych czy wypowiedzianych słów. W sensie duchowym to jest dla wielu gorliwych katolików wielki dramat. Z jednej strony zalewa nas brud europejskiej demoralizacji, wartości europejskie wypierają szybko chrześcijańskie, a z drugiej nie ma wielu pasterzy, którzy powiedzieliby z odwagą i determinacją oraz w autorytecie Chrystusa: non possumus. Dalej tak nie można! Brakuje dzisiaj oficjalnego potępienia wielu szokujących modernistycznych poglądów na sprawy moralne czy materię grzechu, innymi słowy – zdecydowanego opowiedzenia się ludzi u steru Kościoła przeciwko tej moralnej zgniliźnie. Dlatego wszystkim, którzy czują się dzisiaj zagubieni, chciałbym powiedzieć za ks. Machą: nie bójcie się, Bóg wie wszystko o swoim Kościele. Nie wolno nam panikować. To się musi stać, zanim przyjdzie nowe. Tak jak Jezus przygotowywał swoich uczniów do zgorszenia krzyża i swojej śmierci, tak dzisiaj przygotowuje nas poprzez słowa prawdy prawowitych i wierzących pasterzy. Kościół jest dzisiaj sparaliżowany strachem, o czym mówił chociażby kard. Robert Sarah, wskazując, że jest to jedna z naszych największych bolączek. Oczywiście, nie powstrzymamy własnymi siłami całego tego zepsucia, ale powinniśmy robić to, co do nas należy, tak jak potrafimy najlepiej. Módlmy się i nie załamujmy rąk. To oczyszczenie musi się dokonać, bo czas wyboru Prawdy nadchodzi. Kościół przetrwa, bo jak powiedział św. Augustyn: „Poza Kościołem możemy wszystko uczynić poza zbawieniem duszy. Tylko w Kościele katolickim można odnaleźć zbawienie”.
Paruzja
Czy fakt, że demon dzisiaj zaczyna pokazywać swoje oblicze, że przestaje już dbać o pozory, o kamuflaż, to dla księdza dowód, że wkraczamy w czasy wyjątkowe w dwutysiącletniej historii Kościoła?
Sporo się dzisiaj mówi o tym, że nastały dla nas czasy ostateczne. Ale dla chrześcijan czasy ostateczne rozpoczęły się wraz z przyjściem Chrystusa, a Jego słowa o czuwaniu i byciu gotowym na Jego przyjście są stale aktualne. W tej chwili być może szczególnie odczuwamy jej wyjątkowość, bo od wielu lat żyliśmy we względnym pokoju i dostatku, przynajmniej w Europie. Fałszywi prorocy głosili pokój i bezpieczeństwo, a tu nagle znaleźliśmy się w stanie pandemii, teraz też realnego zagrożenia wojną światową. Ktoś powie: „Wojny i pandemie pojawiały się w przeszłości. To nic nowego!”. Oczywiście, ale to nie znaczy, że obecne doświadczenia nie stanowią dla nas pewnego znaku, jakiegoś poważnego ostrzeżenia. Dla mnie najtragiczniejszą obserwacją było to, że w ciągu tygodnia można zamknąć cały cywilizowany świat, z Kościołami włącznie. Jaka dzisiaj jest technika manipulacji ludzkimi umysłami i jakie są środki, że można przeprowadzić coś, co do tej pory było niewyobrażalne! Bóg ciągle daje nam znaki, ale większość uśpionego społeczeństwa, także my, chrześcijanie, jest ślepa i głucha. Pamiętam, jak kiedyś pewien człowiek podszedł do mnie i powiedział, że nie chce dłużej być członkiem Kościoła katolickiego. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział: „Myślałem, że jesteśmy ludźmi wiary w życie po śmierci, a w niektórych naszych liderach zobaczyłem tylko tchórzy dbających wyłącznie o swoje przywileje i doczesne życie”. Nie pozostało mi nic innego jak przyznać mu rację. Tak było w wielu miejscach, ale na szczęście nie wszędzie. Zawsze zostanie mała wierna trzódka, która będzie trwała i dawała dobre świadectwo w tych trudnych czasach. To wszystko dzieje się na naszych oczach, tu i teraz, kiedy każdego dnia zbliżamy się do ostatecznego końca czasów. Kiedy to się stanie? Tylko sam Ojciec w niebie to wie. „Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie” (Łk 21, 32), mówił Chrystus. Ostrzegał On swoich uczniów, a teraz ostrzega również i nas, że musimy być stale gotowi, stale czujni. Jakże te słowa są dzisiaj aktualne.
Jak blisko jesteśmy już końca czasów? Czy da się na ten temat cokolwiek powiedzieć?
Możemy się tego spodziewać w każdej chwili. Ale równie dobrze paruzja może nadejść za tysiąc lat. Jestem bardzo ostrożny w wyznaczaniu jakichś horyzontów czasowych. Nikt z nas tego nie wie. Natomiast, jak twierdzi wielu znawców tematu, na pewno jesteśmy bardzo blisko jakiegoś przełomu, o czym już wcześniej wspomniałem.
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa naprawdę oczekiwano ponownego przyjścia Chrystusa. Czy katolicy faktycznie czekają dzisiaj na paruzję?
Modlimy się codziennie słowami „przyjdź królestwo Twoje”, prosząc Chrystusa, by przyszedł i oddzielił ziarno od plew. Dla wierzących trwających w łasce uświęcającej jest to źródłem nadziei.
Że Jego królestwu „nie będzie końca”.
No właśnie. Często słyszę od ludzi mocno wierzących, że nie mogą się już doczekać końca tego świata, z całym jego zakłamaniem, grzechem i panującym zamętem. Tęsknią za niebem. Ale z drugiej strony spotykam się czasem z nie do końca zrozumiałym lękiem ludzi wierzących przed opuszczeniem tego świata. Widzę na przykład jak starszy, osiemdziesięcioletni człowiek leży przykuty do łóżka, jest bliski śmierci, cierpi, a rodzina z ogromną determinacją walczy o jego egzystencję, bo trudno to nazwać życiem w całym tego słowa znaczeniu. Zaproponowałem raz modlitwę o dobrą śmierć. Spotkałem się z wielkim oburzeniem, wręcz wrogością ze strony jego bliskich. Rozumiem, że należy człowiekowi pomagać do końca, jeśli jest to możliwe, ale czasem warto też pomodlić się o dobrą śmierć dla kogoś, kto faktycznie jest już o krok od niej. Jak bardzo brak nam wiary w życie wieczne! Czasami słyszę od ludzi, i to uważających się za wierzących, że w Jezusa to oni wierzą, ale co do życia po śmierci nie mają pewności. Ręce opadają…
Wróćmy jeszcze do paruzji. Czy chrześcijanin powinien się jej lękać?
Powinien z lękiem i drżeniem zabiegać o swoje zbawienie, jak naucza nas Biblia. Przecież stawka jest ogromna, być albo nie być z Bogiem na nieskończony czas. To nie są żarty, a ogromna większość ludzi żyje tak, jakby wszystko kończyło się w grobie. Natomiast lęk przed paruzją może też brać się stąd, że łączy się ona z mającą ją poprzedzić próbą wiary. Sam Chrystus pytał, czy kiedy Syn Człowieczy przyjdzie ponownie, znajdzie wiarę na ziemi. To pytanie powinno dać nam dużo do myślenia. Popatrzmy tylko dookoła siebie, na naszych bliskich, na młodzież. Nawet chodzenie do kościoła w niedzielę nie jest wyznacznikiem wiary. Jezus wyraźnie pragnie, abyśmy wprowadzali ją w czyn, inaczej będzie martwa. W samej Anglii żyje sześćdziesiąt siedem milionów ludzi, z czego wiarę chrześcijańską w Kościele katolickim w roku 2015 praktykowało tylko kilkaset tysięcy. Aktualne statystyki mówią, że na jedną osobę ochrzczoną w Kościele sześciu dorosłych go opuszcza. To są przerażające fakty, czas przyspieszył niesamowicie, a po pandemii jest jeszcze gorzej. W czasie paruzji wszystko stanie się jasne, wszystkie świętokradcze bluźnierstwa, haniebne spiski czy układy wyjdą na jaw, moce na niebie i ziemi zostaną wstrząśnięte. Ludzie mdleć będą ze strachu, bo wszystkie ich niecne uczynki, sekrety i tajne spiski będą odkryte. Zostanie tylko naga prawda o każdym z nas, świeckim czy duchownym. I ten, kto nie żył, jak Bóg nakazał, nie odziedziczy królestwa. Jak mówi Pismo Święte: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9–10). Czy Biblia żartuje? Czy to tylko metafora? Paruzja to będzie dzień sądu nad ludzkością. Oczywiście, że lęk będzie nam towarzyszył, bo jesteśmy ludźmi i każdy z nas ma coś za uszami. Wierzę jednak, że miłosierny Pan będzie bardziej patrzył na nasze wypływające z miłości do Niego wysiłki, aby wytrwać wiernie do końca, niż na grzechy, które z ludzkiej ułomności popełniliśmy za życia. Jako katolicy mamy wszystko, co jest do zbawienia potrzebne, pytanie tylko, czy z tego korzystamy. Jeżeli tak, to ufajmy Jezusowi i Jego obietnicom. Nie mamy się czego bać.
Zaufać Chrystusowi
Zaufanie w czasach, gdy człowiek musi mieć zawsze jakieś ubezpieczenie, wyjście awaryjne czy maseczkę chirurgiczną pod ręką, to wyzwanie. Czym jest zatem ta postawa zaufania Chrystusowi?
To przede wszystkim pewność odnośnie do tego, co Jezus powiedział na kartach Ewangelii, niezachwiana wiara i dziecięca ufność w prawdziwość całego depozytu wiary Kościoła katolickiego. Wiara każdego z nas jest darem, ale jak każdy dar, można ją stracić. Można być ochrzczonym ateistą, buddystą czy muzułmaninem. O wiarę trzeba się troszczyć i ją pielęgnować. Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, co posiadamy. Wychowani w wierze od dziecka, uważamy wiarę za sprawę tak oczywistą i normalną, że z biegiem lat może ona stać się dla nas czymś zwykłym, nieciekawym, a nawet ciężarem hamującym nas, ograniczającym naszą wolność i możliwość poznawania świata. Jednak każdy z nas potrzebuje w życiu nadziei, jakiejś ostoi, fundamentu lub kogoś, komu może zaufać. Świat propagandy i reklamy może zaoferować nam wiele, ale wszystko jest przejściowe i nietrwałe. Jezus oferuje nam coś ważniejszego, czego ani mól nie zje, ani złodziej nie ukradnie (por. Mt 6, 19). A co my wybieramy? Szatan zapytany na egzorcyzmach, czemu zwodzi ludzi tymi samymi, oklepanymi już metodami i pokusami, odpowiedział, że ludzie są tak głupi i naiwni, iż nie ma potrzeby nic nowego wymyślać. Jego działanie jest bardzo prymitywne, a jakie jest nasze? Warto się przy tym na chwilę zatrzymać. Najpierw udajemy, że nie widzimy zła, potem pozwalamy złu działać, następnie je legalizujemy, później promujemy i celebrujemy. Na końcu prześladujemy tych, którzy to zło nazywają po imieniu. To takie proste, ale niestety dla wielu duchowo ślepych zbyt mądre i nie do pojęcia. Izajasz mówi: „Biada tym, którzy zło nazywa dobrem, a dobro złem” (Iz 5, 20). Kluczem do sukcesu jest całkowite zawierzenie Jezusowi siebie i wszystkiego, co jest nam drogie. Wiem że brzmi jak oklepany slogan, ale to naprawdę jedyna droga na bardzo trudne czasy pomieszania dobra ze złem, w jakich przyszło nam żyć. Obecnie przeciwnik nie wie, co to litość, i jak lew ryczący krąży, czekając, aby nas pożreć (por. 1 P 5, 8). Tym bardziej więc zawierzmy się i zaufajmy Chrystusowi.
Czas tryumfu Maryi
Ważnym źródłem nadziei na czasy ostateczne jest też dla katolików obietnica Matki Bożej złożona w Fatimie. Maryja powiedziała tam o triumfie Jej Niepokalanego Serca, po którym ma nastąpić czas pokoju na świecie. Kiedy Franciszek zawierzył Niepokalanemu Sercu Maryi Rosję, wielu czekało na jakiś cudowny moment zakończenia wojny. Czy jednak naprawdę o to chodziło Matce Bożej?
Zawierzenie Matce Bożej Rosji, podobnie jak w przypadku modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij!”, nie oznacza wypowiedzenia jakiejś magicznej, załatwiającej wszystko formuły. Wiążą się z tym zawierzeniem obietnice, ale i warunki, które musimy spełnić. Jeżeli Matka Boża powiedziała w Fatimie, że Rosja się nawróci, to nie oznacza, że stanie się to z dnia na dzień. Musimy zadać sobie pytanie, co jako Kościół robimy, żeby Rosja stała się krajem wierzącym, bo przecież kiedy Maryja mówi o nawróceniu, podejrzewam, że chodzi Jej o przyjęcie przez Rosję wiary i wartości Kościoła katolickiego. Tak twierdzi wielu uznanych mariologów. Obecnie trwa gorąca dyskusja w internecie na temat tego, co Maryja miała na myśli, mówiąc o „nawróceniu”. Inna sprawa to kwestia tego, czy do zawierzenia nie doszło za późno. Dla nieba czas nie jest istotny, to my operujemy w ziemskim czasie, ale z jakiegoś powodu Matce Bożej zależało, żeby to zawierzenie dokonało się już wiele lat temu, na długo przed drugą wojną światową. Dlaczego zatem doszło do niego dopiero teraz? I jaki to będzie miało wpływ na nasze bezpieczeństwo, na uchronienie wielu dusz przed potępieniem? Trudno mi na to odpowiedzieć.
Wcześniej zawierzenia dokonywał też św. Jan Paweł II, ale niektórzy kwestionują je z uwagi na to, że akt ten odbiegał od tego, o co prosiła Maryja. Nie było w nim mowy o Rosji.
Nie rozstrzygniemy tych sporów, jest tutaj wiele pytań i wątpliwości. Franciszek jasno jednak wymienił Rosję, a św. Jan Pawel II nie. Musimy wspomnieć o jeszcze jednym: sam akt konsekracji jest bardzo ważny, ale Maryja prosiła w Fatimie także o to, by ofiarować Jej pięć pierwszych sobót miesiąca. To miał być jeden z warunków nawrócenia Rosji i nastania pokoju. A zatem nie tylko sam akt modlitewny, lecz także przemiana serc, ofiarowanie modlitw w ramach tego nabożeństwa w intencji grzeszników, modlitwa o prawdziwą odnowę świata. I co z tym zrobiliśmy? Chyba niewiele, a na Zachodzie prawie nic.
Czy w takim razie pewnym złudzeniem nie jest też przekonanie, że po akcie zawierzenia nastąpi pokój rozumiany jako zaprzestanie działań militarnych?
W tej obietnicy chodzi o coś więcej: o Boży pokój, czyli o świat, w którym szatan znajdzie się w defensywie. Dwudziestowieczna węgierska mistyczka, s. Maria Natalia Magdolna, zapisała niezwykłe słowa Matki Bożej opisujące triumf Niepokalanego Serca Maryi: „Kiedy Szatan już niemal się upewni, że odniósł zwycięstwo, kiedy przeciągnie na swoją stronę większość dusz, kiedy w swojej pysze i bezmiernej dumie uwierzy, że zdoła zniszczyć dobro i całe Boże stworzenie, nie wyłączając dusz, kiedy światło wiary będzie się tliło jedynie w nielicznych duszach, ponieważ słabi zawsze łatwo ulegali intrygom Złego, wtedy miłosierdzie i łaska Boga ostatecznie zatriumfują. Kłamstwo przestanie istnieć, a Boży pokój zacznie się szerzyć na świecie”. Dalej czytamy: „Niebawem zło zostanie zgładzone w złoczyńcy, grzech zostanie zgładzony w grzeszniku. Na przykład w człowieku zawistnym zgładzona zostanie zawiść . W chwalebnej erze maryjnej będziemy niemal wolni od grzechu. Nie wiadomo, jak długo potrwa ta szczęśliwa epoka – może czterdzieści lat, może pięćdziesiąt, a może znacznie dłużej. Bóg tchnie w człowieka cuda i nowe łaski, napełni go Bożą świętością. Nasza skłonna do zła natura będzie odtąd ciążyć ku dobru. Szatan zostanie spętany, zło, które gnieździ się w człowieku, obumrze i zamieszka w nas Jezus. Łaska rozleje się w ciszy, potajemnie, i przepełni wszystkich ludzi”. Jak wynika z zapisków tej mistyczki, która na Węgrzech odegrała znaczącą rolę w szerzeniu nabożeństw pokutnych po drugiej wojnie światowej, czas triumfu Maryi będzie jakby odrębną epoką. Chodzi więc tutaj nie o pokój polityczny, ale o Boży porządek. Nie będzie miejsca na grzech, a szatan przestanie działać na pewien czas. Oczywiście triumf Niepokalanego Serca będzie poprzedzał ponowne przyjście Chrystusa, co też jest dla nas ważne, dlatego że po czasach ucisku nadejdzie jeszcze tu, na ziemi, czas absolutnie wyjątkowy, gdy Maryja odniesienie zwycięstwo. Wydaje się, że będzie to jakiś rodzaj przedsionka nieba, naprawdę niezwykły okres ładu i odnowy Kościoła. Bo pamiętajmy, że Maryja jest Matką Kościoła, a zatem nie pozwoli, aby Jej Kościół zginął. Dzisiaj być może trudno nam jest sobie to wszystko wyobrazić, bo płyniemy statkiem po bardzo wzburzonym morzu, brakuje nawet kapitana, który by znał kierunek, w jakim należy płynąć, a wszystkie urządzenia nawigacyjne jakby przestały działać poprawnie. Krótko mówiąc – po ludzku nie mamy na kim się oprzeć, czemu zaufać. I dlatego właśnie teraz musimy mieć wielką mądrość i odwagę, by w tym zamęcie i chaosie spojrzeć w niebo i tam zobaczyć najjaśniejszą gwiazdę – Maryję, która nas pewnie przeprowadzi do bezpiecznego portu.
Płomień heroicznej wiary
Kryzys duchowości i brak umiejętności odczytywania znaków czasu to wielka bolączka współczesnego człowieka. Jak ksiądz sądzi, jakie zadanie w tym kontekście stoi dzisiaj przed katolikami?
Przede wszystkim chciałbym przytoczyć w tym miejscu piękne słowa św. Piotra: „Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach” (2 P 1, 19–21). Mimo całego zamieszania, zamętu i duchowej nocy, jaka panuje na świecie i w Kościele, Bóg nie opuszcza tych, którzy Go kochają i działają zgodnie z Jego wolą. Słowo Boże jest niezmienne, prawdziwa wiara jest jedna i tego nikt nie może ani podmienić, ani poprawić, ani nakazać nam w imię ślepego posłuszeństwa zmienić kierunek drogi. Święty Piotr powiedział, co mamy czynić: trwać przy prawdzie jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu. Nie okłamujmy się, że nie ma nocy, to już jest faktem, ale my musimy podtrzymywać ten płomień, aż nadejdzie świt.
Podtrzymywanie tego płomienia wiary, szczególnie teraz, kiedy żyjemy w nocy świętokradztw i bluźnierstw przeciwko Bogu samemu i Jego stworzeniu, jest najważniejszym zadaniem dla nas. Musimy ochronić prawdę Ewangelii, a jak będzie trzeba, to walczyć o ten płomień, aby nikt, z zewnątrz czy wewnątrz Kościoła, nie dokonał dewastacji miejsca świętego. Jeżeli wydaje się, że jest nas za mało, to pamiętajmy o ewangelicznym zaczynie – mam nadzieję, że stanie się on początkiem odnowionego Kościoła, który przetrwa czas zawieruchy i ciemności i będzie gotowy sprostać zadaniom postawionym mu przez Boga. Dzisiaj podtrzymywanie tego płomienia wiary i nadziei nie jest łatwe. Maryja powiedziała do ks. Gobbiego, że nadejdą czasy, w których szatan zostanie uznany za pana tego świata. Czyli czasy naprawdę mroczne, czasy ucisku. I dalej Maryja prosi: pozwólcie się nieść na moich rękach. Dlatego wydaje mi się, że dzisiaj już nie mamy dużo czasu, musimy się opowiedzieć za Chrystusem lub przeciw Niemu. Czas bardzo przyspieszył na naszą niekorzyść, a dewastacja wiary w wielu sercach staje się faktem. Nie można pozostawać uśpionym, powtarzać, że czasy się zmieniają, że przeżyliśmy już nie takie kryzysy i wszystko obróciło się na dobre. Musimy być świadomi, że najpewniej wiara przetrwa nie w duszach milionów ludzi, ale w niewielkiej grupie, która trwając mocno przy biblijnej lampie w czasie ciemności, stanie się tym zaczynem nowego, prężnego i mocnego w wierze Kościoła. Ale by tak się stało, nie możemy jedynie powtarzać do znudzenia obietnicy Chrystusa, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Oczywiście, że nie przemogą, jednak nie ma obietnicy Jezusa, że Kościół przetrwa w takiej formie i liczebności, jak go znamy obecnie. A co z pogubionymi i zdezorientowanymi ludźmi? Naszym obowiązkiem jest ich ratować i wskazywać, że światło w tym mroku, choć małe, jednak ciągle się pali, a brzask poranka musi nadejść. Wiem, że często to powtarzam, ale naprawdę nie mamy już wiele czasu. Królestwo zła i ciemności bije się zaciekle o każdą ludzką duszę, a my musimy stawiać mu czoło. Jeżeli nie my, to kto? Znowu jacyś oni, tamci? Nie jesteśmy sami w tej bitwie, bo po naszej stronie są Chrystus, aniołowie, święci, cały Kościół triumfujący. To szatan zwodzi nas i okłamuje, mówiąc, że jesteśmy sami, że to już koniec i nie ma sensu nic robić, a wszystkie swoje siły i zdolności lepiej zainwestować w to życie, swoje ciało, bliskich, dobra materialne. A dusza? Kto by się dzisiaj tym przejmował, to relikt z przeszłości. Co za perfidne kłamstwo, na które niestety setki milionów ludzi nabiera się z wielką łatwością! Aby jednak podjąć tę walkę o siebie i innych, musimy mieć w sobie płomień heroicznej, niezłomnej, niezachwianej i pewnej wiary. Mamy przecież mocniejszą, prorocką mowę, przy której musimy trwać jak przy lampie, jak mówi Pismo Święte, a nie słuchać kłamstw szatana sprowadzających na nas noc bez końca.
Apostołowie czasów ostatecznych
Czy tym zaczynem, o którym ksiądz mówi, mogą być apostołowie czasów ostatecznych, o których pisze św. Ludwik?
Tak, z pewnością. Trzeba pamiętać, że sama Maryja nas przynagla, abyśmy pomagali Jej wyszarpywać zagubione dusze z paszczy diabła. Wiem, że jest to powiedziane trochę dramatycznie, ale ten obraz najlepiej oddaje, w jakiej sytuacji znajduje się obecnie ogromna liczba ludzi. Żyjąc w totalnym omamieniu ziemskim życiem, bez żadnej wiary i chęci życia z Bogiem, sami się w tę czeluść pchają. Dlatego Maryja dała nam nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca. Pragnie Ona, byśmy jak najszybciej, szczególnie w obecnych czasach, szerzyli ideę dobrowolnego oddania się Jej w niewolę. To są dla nas koła ratunkowe, które oczywiście możemy przyjąć lub odrzucić. Jak wiemy z traktatu św. Ludwika, to właśnie spośród niewolników Maryi zrekrutowani zostaną apostołowie czasów ostatecznych. Święty Ludwik pisze o ich zadaniu bardzo jasno: „Będą ogniem palącym, sługami Boga, którzy wszędzie rozniecać będą ogień Bożej miłości. […] Będą jak chmury burzowe, które za najmniejszym powiewem Ducha Świętego polecą w świat, by przynosić deszcz Słowa Bożego i życia wiecznego, nie przywiązując się do niczego, nie dziwiąc się niczemu, niczym się nie smucąc. Będą grzmieć przeciw grzechowi, huczeć przeciwko światu, ruszą przeciwko diabłu i jego wspólnikom i przeszyją obosiecznym mieczem słowa Bożego na życie lub śmierć wszystkich, do których Najwyższy ich pośle”. To są bardzo mocne słowa wskazujące, jak ważną rolę w czasach ostatecznych odegrają apostołowie powołani właśnie przez Maryję. Myślę, że Ona już teraz wybiera ludzi, kapłanów i świeckich, których rękami się posłuży w szybko nadchodzącym konflikcie. Oni oddadzą Jej jako Pani i Królowej swoje życie, ciało i duszę, a Ona ich wyposaży we wszystko, czego będą potrzebowali.
Żyjemy w czasach, w których świat może się całkowicie zmienić w ciągu kilku chwil. Mocarstwo nuklearne toczy wojnę w Europie, a przeciwko niemu sprzymierzyły się kolejne wielkie kraje. Państwa nagromadziły obecnie tysiące głowic nuklearnych, a punktów zapalnych na całym globie tworzy się coraz więcej. Każdy scenariusz jest obecnie możliwy i może się zrealizować bardzo szybko. Maryja wie doskonale, że szatan nie marnuje czasu, dzień i noc pracuje na najwyższych obrotach, aby jak najwięcej ludzi przeciągnąć na swoją stronę. Poprzez kłamstwa, pranie mózgów i fałszywą globalną propagandę mętne szatańskie wody napełniają się szybko nową zdobyczą. Ale Maryja pracuje jeszcze intensywniej, przychodzi do nas coraz częściej, ostrzega oraz wybiera swoich ludzi, którzy dzięki mocy z wysoka będą zdolni przechować depozyt wiary, zostaną wyposażeni w specjalne charyzmaty i wraz z Nią będą toczyć walkę z szatanem i jego sługami. Tu nie będzie już miejsca na żadne grzeczności, układy, kompromisy czy poprawność polityczną. Sądzę, że niebawem rozpocznie się proces oddzielania ziaren od plew. To właściwie już się zaczyna, widzimy tego początki. Wielu znawców tematu twierdzi, że właśnie nasze pokolenie będzie świadkiem dramatycznych wydarzeń. Maryja, nie bacząc na nic poza pragnieniem naszego zbawienia, z miłością wypełnia misję powierzoną Jej przez Chrystusa. Ona zna zamiary szatana i doskonale wie, w jaki sposób ostatecznie go pokonać, ale potrzebuje do tego nas, ciebie i mnie, dlatego tak bardzo pragnie naszego całkowitego oddania się Jej w niewolę i naszej modlitwy.