Nie ulega wątpliwości, że św. Szarbel jest obecnie jednym z największych cudotwórców i uzdrowicieli Kościoła katolickiego. Jednak każdy kapłan zajmujący się jego kultem, a nawet świecki biograf ma obowiązek przypominania, że świętych chrześcijańskich nie powinno się traktować jak pogańskie bóstwa zajmujące się swoim wycinkiem rzeczywistości, jak złotą rybkę czy maszynę do spełniania życzeń. Święci są przede wszystkim wzorem, podanym do naśladowania wszystkim wierzącym.
Wzór ten można naśladować dosłownie. Świętość monastyczna, życie oparte na ascezie i milczeniu jest wciąż aktualną propozycją dla wierzących katolików. Ideał anachoretyczny nie umarł razem ze św. Antonim i św. Maronem, co pokazał najdobitniej przykład św. Szarbela. Nie zdezaktualizował się on także po śmierci pustelnika z Annaya, co widać wyraźnie choćby po tym, że ostatni błogosławiony mnich-maronita zmarł 40 lat po św. Szarbelu. Nawet we współczesnej Polsce życie pustelnicze nadal prowadzą kameduli, ponadto kontynuatorem idei anachoreckiej są zakony kontemplacyjne.
Oczywiście, nie tylko osoby rozpoznające w sobie powołanie zakonne mogą wzorować się na św. Szarbelu. Świeccy mogliby uczynić wielkie postępy w swoim życiu duchowym, rodzinnym i zawodowym gdyby przyjęli do swojej codzienności niektóre zasady z dyscypliny zakonnej. Prawdziwość benedyktyńskiej mądrości: „Bezczynność jest największym wrogiem duszy” potwierdzą wszyscy, którzy kiedyś zostali wystawieni na wielką pokusę. Posłuszeństwo i pokora św. Szarbela uczą nas wszystkich, jak pracować nad sobą. Organizacja życia w klasztorze w Annaya i pustelni św. św. Piotra i Pawła przydałaby się w wielu domach, szkołach i zakładach pracy. Zapewne każdy pracodawca w dowolnej branży marzy o takich pracownikach, jak św. Szarbel. Czy zdrowe samoograniczenie w jedzeniu i piciu nie wyszłoby na zdrowie nam, przedstawicielom zachodniej cywilizacji, którzy w większości jemy więcej niż potrzebuje nasz organizm? Czy i zdrowa moralność nie jest potrzebna nam wszystkim, we właściwym do naszego stanu wariancie: czy to doskonała czystość zakonnika, czy czystość małżeńska, której uczy Kościół?
Te i wiele innych pytań, które nasuwają się samoistnie po poprzednich, warto sobie zadać, klękając do modlitwy przed obrazem św. Szarbela, może niekoniecznie tylko wtedy, gdy potrzebujemy uzdrowienia, albo grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo.
Tajemnicza fotografia
Był 8 maja 1950 roku. Pięciu libańskich zakonników nawiedziło jedno z najważniejszych miejsc kultu religijnego w swoim kraju – pustelnię ojca Szarbela niedaleko Annaya; miejsce, gdzie mieszkał i został pochowany słynny mnich, wówczas kandydat na ołtarze, za którego pośrednictwem w całym Libanie działy się prawdziwe cuda. Po zwiedzaniu pustelni i klasztoru, modlitwie oraz chwili czuwania, zakonnicy stanęli do wspólnego zdjęcia. Uśmiechnęli się. Błysnął flesz.
Po wywołaniu zdjęcia stało się jednak coś, co wprawiło fotografa i mnichów w osłupienie. Okazało się, że na fotografii jest nie pięciu, lecz sześciu ludzi. Zakonnicy nie rozumieli, jak to możliwe; nie zapraszali nikogo innego do zdjęcia. Przestali wierzyć własnym zmysłom i pamięci. Powoli zaczęło docierać do nich, że stało się coś nadprzyrodzonego.
Dopiero po pokazaniu fotografii staremu mnichowi, jednemu z ostatnich żyjących ludzi, którzy znali zmarłego w opinii świętości ojca Szarbela, okazało się, że postać na zdjęciu to właśnie Szarbel we własnej osobie. Starzec stwierdził bez chwili wahania: „To on! Tak właśnie wyglądał!". Fotografię badali później najlepsi specjaliści z Libanu, Francji i Włoch, którzy jednogłośnie wykluczyli możliwość fotomontażu. Nie było innego wyjaśnienia całej sytuacji, jak tylko takie, że nieznana postać na zdjęciu to sam ojciec Szarbel, który ukazał się w nadprzyrodzony sposób, jedyny raz odsłaniając swoją twarz przed kimkolwiek spoza najbliższego otoczenia.
Tajemnicza fotografia tylko wzmocniła legendę libańskiego mnicha, jednego z najbardziej zagadkowych świętych czasów nowożytnych. Żył na uboczu, przez większą część swojej ziemskiej wędrówki unikając świata. Każdy dzień spędzał na nieustannej modlitwie. Spał około trzech godzin w ciągu doby. Jadł tylko raz dziennie i to głównie resztki po swoich współbraciach. Miał zaledwie jeden habit, który nosił dzień i noc, przez wszystkie pory roku, i dwie pary butów na zmianę. Prawdopodobnie przez całe życie ani razu nie posługiwał się pieniędzmi. Nie pozostawił po sobie choćby jednego napisanego słowa: pamiętnika czy listów, a jego życie możemy badać tylko na podstawie relacji ludzi, którzy go znali. Odkąd został mnichem, nigdy nikomu prócz swoich współbraci nie pokazał twarzy, nawet własnej matce; nie pozwolił nigdy się sfotografować ani sportretować. Zagadkowe zdjęcie z 1950 roku to jedyny przypadek, w którym ukazał się ludziom spoza klasztoru, ponad sto lat po własnej śmierci. Właśnie ta fotografia posłużyła jako wzór do namalowania oficjalnego portretu beatyfikacyjnego, potrzebnego, gdy ojciec Szarbel był wynoszony na ołtarze w 1965 roku. Do dziś jest to jedyny znany nam wizerunek Świętego.
Żart Pana Boga?
Aż trudno uwierzyć, że taka postać pojawiła się na ziemi w XIX wieku, czasach już tak bardzo racjonalistycznych i coraz bardziej oddalających się od Boga. Św. Szarbela razem ze św. Ojcem Pio nazywa się niekiedy „żartami Pana Boga" albo „świętymi nie ze swoich czasów". Tak bardzo wyróżniali się w otaczającej ich rzeczywistości, przepełnieni intuicyjną duchowością, wiarą przewyższającą zmysły; święci w średniowiecznym stylu. Zgodnie z Bożym planem pojawili się na świecie w epoce, do której zdawali się nie pasować. I może to właśnie dlatego lud Boży tak bardzo ich pokochał.
(...)
Wydaje się, że Libańczykom udało się bardzo długo zachować to, co wybitny myśliciel katolicki Plinio Corrêa de Oliveira nazywał „idealnym porządkiem świata”, który panował w średniowiecznej Europie. Do Libanu znacznie wolniej docierały wszelkie „nowinki” Zachodu, takie jak protestantyzm, oświecenie czy racjonalizm. Dlatego kraina, w której urodził się św. Szarbel, jeszcze w XIX wieku wciąż była urządzona „po staremu”, według benedyktyńskiej zasady „módl się i pracuj”. Ojciec przyszłego pustelnika uprawiał ziemię i ciężko pracował, a matka zajmowała się domem. Kościół w jego rodzinnej miejscowości, co jest niewyobrażalne w warunkach europejskich, był otwarty całą dobę. Wielu ludzi pracujących przez cały dzień miało bowiem czas na modlitwę tylko w nocy.
Rodzina i młodość
Św. Szarbel urodził się 8 maja 1828 roku jako Youssef Antoun Makhlouf we wsi Beqaa Kafra na północy Libanu. Jest to górska miejscowość, położona na wysokości 1600 metrów n.p.m. W starożytnym języku syryjskim Beqaa Kafra znaczy „żyzna ziemia”, i rzeczywiście, gleby w tym miejscu są wyjątkowo urodzajne, pomimo tak dużej wysokości bezwzględnej. Jednak większość pól mieści się na stromiźnie, toteż prowadzenie tam upraw zdecydowanie nie należy do najlżejszych zajęć.
Pewnie to dlatego większość relacji opisuje ojca Youssefa, Antouna Makhloufa, miejscowego rolnika, jako silnego i dobrze zbudowanego mężczyznę. Matka Szarbela, Brygida Makhlouf, powiła Antounowi pięcioro dzieci. Youssef był najmłodszym z rodzeństwa. Antoun Makhlouf oddał życie za Boga i za Liban, kiedy Youssef miał trzy lata. Po tym, jak wicekról Egiptu Muhammed Ali Pasza zbuntował się przeciwko Turkom i wyruszył z wojskiem na północ, prześladowani pod osmańskimi rządami Libańczycy stanęli do walki po stronie Egipcjan. Antoun zostawił wszystko i wyruszył z wiarą w pole. Nie zabiła go turecka kula, lecz malaria – częsta w tamtych czasach przypadłość ludzi gór, którzy zeszli nad wybrzeże Morza Śródziemnego. Z powodu złej sytuacji materialnej rodziny, dwa lata później Brygida ponownie wyszła za mąż za Lahouda Ibrahima, który wkrótce został kapłanem (w Kościołach wschodnich celibat dla księży diecezjalnych nie jest obowiązkowy). W drugim małżeństwie Brygida miała jeszcze dwóch synów, natomiast dzieci Antouna prawdopodobnie zostały w domu rodzinnym pod opieką wujka. Młody Youssef miał tam na pewno o wiele większy zakres swobody niż pod matczynym płaszczem, co mogło wywrzeć dość spory wpływ na jego niezależną osobowość i chęć chadzania własnymi ścieżkami.
Ukształtowało go również otoczenie: szkoła, w której jedynym podręcznikiem był psałterz, lokalna wspólnota i parafia. Jak większość chrześcijan w Libanie, rodzina Makhloufów była maronitami – należała do narodowego Kościoła maronickiego, w pełni zjednoczonego ze Stolicą Apostolską, ale sprawującego liturgię zachodniosyryjską, zupełnie inną od łacińskiej. Młody Youssef codziennie uczestniczył w Liturgii Godzin i często czytał fragmenty Pisma Świętego w czasie Boskiej Liturgii, co zaowocowało przydomkiem „święty”, którym obdarzyli go koledzy z podwórka. Już w dzieciństwie chłopak wykazywał skłonność do przebywania w samotności, która ujawniała się np. w jego zamiłowaniu do wypasania krów na odległych pastwiskach. Pierwszą bezpośrednią styczność z życiem monastycznym miał w czasie odwiedzin u dalekich krewnych, którzy byli zakonnikami w słynnym klasztorze Qozhaya. Największe wrażenie zrobili na nim mnisi zajmujący się ciężką, samotną pracą w winnicy, z której wina sami nigdy nie skosztowali.
Powołanie
Wiek młodzieńczy to najbardziej zagadkowy okres życia św. Szarbela. Nie dysponujemy obecnie nawet skromnymi relacjami rodziny czy znajomych na temat tego, co się z nim wtedy działo, a wiemy już o tym, że św. Szarbel nie pozostawił po sobie źródeł pisanych. Nie wiemy zatem, co było ostatecznym bodźcem skłaniającym go do wejścia na ścieżkę zakonną i kapłańską. Jeden tylko fakt jest całkowicie pewny, bo odnaleźć go można w księgach zgromadzenia; to mianowicie, że w 1851 roku Youssef Makhlouf wstąpił do klasztoru w Mayfouq i przybrał tam imię Szarbel, na cześć męczennika, który oddał życie za wiarę w Odessie na początku II w.
Szarbel rozpoczął dwuletni okres nowicjatu w Zakonie Libańskich Maronitów, żyjąc początkowo w konwencie podobnym do klasztorów zachodnich, a więc mając nie tylko stały kontakt z innymi kandydatami w nowicjacie, mnichami, a nawet ze świeckimi: mieszkańcami okolicznych wsi, których spotykał często podczas pracy w polu. Dlatego relacje osób, które znały Szarbela, pozwalają dowiedzieć się czegoś o tym epizodzie z życia Świętego. Wiadomo, że pracował ciężko, nie szczędząc własnych sił, ale wiele wskazuje na to, że znacznie cięższe były dla niego boje duchowe. Unikał towarzystwa, prawie z nikim nie rozmawiał, a na ludzi spoza zgromadzenia nie podnosił wzroku.
I właśnie podczas pracy w polu miało miejsce wyjątkowe zdarzenie, które zaważyło na całym życiu Szarbela. A jest ono o tyle niesamowite czy nawet niezrozumiałe dla zachodniego czytelnika, że z pozoru nic wielkiego się nie stało. Po prostu pewna miejscowa dziewczyna podeszła do niego na polu i rzuciła w jego stronę zerwanym gdzieś na łące kwiatkiem. I to wszystko. W tym miejscu relacje świadków są zgodne: Szarbel wstał, rzucił narzędzia pracy i uciekł do klasztoru. Przypuszczalnie dziewczyna nie chciała dopuścić się żadnej nieskromności względem niego, chociaż przy analizie tak odmiennej kultury jak libańska, trzeba wziąć pod uwagę to, że pewne zachowania akceptowane w kulturze europejskiej nie mieszczą się w kanonach postępowania ludzi Wschodu. Jednak nawet jeśli założymy, że w konserwatywnym Libanie niewiasta poczynała sobie zbyt śmiało względem mnicha, to zdaniem świadków, jej zachowanie było spowodowane jedynie chęcią zwrócenia uwagi Szarbela na otaczający go świat, bo znane już było w całej okolicy jego zupełne zanurzenie w modlitwie i pracy. On jednak właśnie tego chciał, nieustannie trwać przy Bogu w modlitwie i nie zapominać o Nim nawet na chwilę, a lekkomyślne zachowanie dziewczyny wyrwało go z pobożnego skupienia.
Tego dnia widziano Szarbela w Mayfouq po raz ostatni. Nie informując współbraci ani przełożonych o zamiarze odejścia, uciekł z klasztoru, nie zabierając ze sobą niczego poza ubraniami, które nosił na sobie. Odszedł w stronę innego konwentu zakonnego, w o wiele bardziej oddalonej od cywilizacji miejscowości Annaya. Oceniając jego postępowanie według reguł zachodnich, trzeba by odnieść się do niego krytycznie: złamał regułą zakonną, okazał brak szacunku wobec przełożonych, którym miał w przyszłości złożyć śluby posłuszeństwa, a nawet nie dokończył zadanej mu pracy. Tyle, że w świetle prawa Bożego sytuacja nie jest tak prosta, jak według prawa stanowionego przez ludzi (nawet duchownych). Człowiek Zachodu dodatkowo ma trudności ze zrozumieniem porywów ducha, które targają ludźmi Wschodu, a zwłaszcza świętymi. Ten z pozoru zupełnie niewinny gest rzucenia kwiatkiem zburzył na moment wewnętrzny świat Szarbela, stałość jego modlitwy i kontaktu z Bogiem. Jakby wyrwał go z objęć Nieba i sprowadził na moment do świata, w biblijnym rozumieniu tego słowa. Szarbel nie mógł tego zaakceptować. Zrozumiał, że położone blisko siedzib ludzkich Mayfouq nie jest jego miejscem, że tam nie będzie w stanie w pełni oddać się Bogu, tak jak tego pragnął. Podążając za słowami Ewangelii: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9,23), Szarbel był w stanie rzucić wszystko, co miał i iść za porywem serca, tak jak jego święci poprzednicy–pustelnicy z chrześcijańskiego Wschodu: św. Antoni Egipski i św. Maron, prowadzeni przez Ducha Świętego do tego miejsca, w którym będą mogli najsilniej odczuć obecność Boga.
Szarbel dotarł do Annaya po kilku tygodniach samotnej podróży. Przełożeni mieli duże wątpliwości, czy go przyjąć, on bowiem nie ukrywał tego, że jest uciekinierem z innego klasztoru. W dodatku wiele łez popłynęło z oczu jego matki, bo wieść o ucieczce szybko do niej dotarła i kobieta zaczęła mieć wątpliwości co do autentyczności powołania syna. Można domyślać się, że reakcje sąsiadów i znajomych nie były przychylne i zbolała matka mogła usłyszeć wiele cierpkich słów. Szarbelowi także nie było łatwo, lecz superior klasztoru w Annaya postanowił dać mu drugą szansę i przyjąć go do nowicjatu, ale od nowa, nie zaliczając mu czasu spędzonego w Mayfouq. A więc na drodze do Boga przyszły Święty zaczynał wszystko od początku.
Trud jednak się opłacił. Prawie odludne Annaya było idealnym miejscem dla duchowości Szarbela. Tu miał wystarczająco dużo czasu na samotność, modlitwę i zamyślenie. Po ukończonym nowicjacie, 1 października 1853 roku otrzymał habit i złożył śluby czystości, ubóstwa oraz posłuszeństwa.
W przeciwieństwie do zachodnich zgromadzeń zakonnych, w których mnichom przekazywano zawsze rozległą wiedzę z wielu dziedzin nauki, a niejednokrotnie byli oni pionierami np. w naukach medycznych, wyrobnictwie czy rzemiośle, na Wschodzie nauka w klasztorze miała umożliwić mnichom jedynie sprawowanie funkcji liturgicznych i konwentualnych. Unikano jak ognia teoretyzmu i czczych polemik; studiowanie dzieł ojców Kościoła służyło natomiast zdobyciu „wiedzy duchowej” i wszechstronnemu rozwojowi duszy.
Tą duchowością, zupełnie inną od zachodniej, zachwycali się Europejczycy w czasach Szarbela. Francuski podróżnik Jacques Mislin tak pisał o XIX-wiecznym Libanie i jego narodzie: „Kapłani libańscy nie mają wykształcenia, jakie zdobywa się w naszych kolegiach, gdyż nie jest im ono potrzebne tak jak kapłanom europejskim. W Libanie nie ma miast w naszym tego słowa znaczeniu (...). Kapłani ich zatem, którzy nie mają do czynienia z ludźmi światowymi, nie muszą głosić kazań w wielkich stolicach, spotykać się na co dzień z uczonymi czerpiącymi swą wiedzę z gazet ani zwalczać wpływów burmistrza zwolennika Voltaire'a czy nauczyciela w szkole socjalistycznej, mogą obejść się bez uniwersyteckich stopni. Ich podstawowa wiedza wzbogacona jest żywią wiarą i czystymi obyczajami – ot, i wszystko, czego im potrzeba. Apostołowie nie byli akademikami, tym niemniej przynieśli światu więcej światła niż wszystkie akademie".
Kapłaństwo
23 lipca 1859 roku Szarbel przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Youssefa Merida. Dla pobożnego mnicha rozpoczął się etap życia konwentualnego, które na zewnątrz nie różniło się zbytnio od rzeczywistości większości zakonników nawet w naszych czasach. Ojciec Szarbel odmawiał zadane modlitwy o określonych porach, codziennie odprawiał Boską Liturgię i pracował w wyznaczonych przez przełożonych miejscach. Jego życie było stałą – nie zmieniało się przez lata, a nawet dekady. Od momentu święceń miał miejsce już tylko jeden moment przełomowy w jego biografii, czyli przejście do pustelni. Ale o tym nieco później.
Z wyżej wymienionych powodów biografia Szarbela jest bardzo nietypowa. Z reguły we wszelakich opracowaniach o wielkich ludziach narracja rozwija się stopniowo – od dzieciństwa i młodości, mało wyraźnych, aż do największych osiągnięć i dokonań tej osoby w wieku dojrzałym. Szarbel z tej reguły się wyłamuje. Jego biografii nie budują doniosłe wydarzenia ani wielkie osiągnięcia. To splot opisów codzienności i zupełnie przypadkowych zdarzeń, z których każde z osobna nie ma większego znaczenia. Buduje jednak kontekst człowieka wielkiej wiary, który żył nie tym co tutaj, ale tym co wieczne, pozaziemskie i Boskie. Zadaniem każdego, kto analizuje doczesny żywot Szarbela, jest znalezienie tej prostej drogi, którą zdążał on do Boga przez wszystkie lata swojej ziemskiej wędrówki.
Punktem wyjścia do tych poszukiwań może być codzienny harmonogram, którego przestrzegał ojciec Szarbel podczas życia w klasztorze. Wstawał przed północą, aby powitać nowy dzień Boską Liturgią. Po niej czuwał przez resztę nocy na modlitwie, aż do jutrzni, na którą wołał dzwonkiem wszystkich ojców i braci w konwencie. Po modlitwie wychodził do pracy, wracał, by odprawić Liturgię o 11:00 i znów kierował się na miejsce pracy. Jadł obiad ok. 15:00, później dalej pracował, wracał na nieszpory, czuwał do komplety i szedł spać w okolicach 20:30. Na sen pozostawiał sobie zaledwie ok. trzech godzin w ciągu każdej doby.
Cnota ubóstwa
Dobrym sposobem na analizę wzrastającej świętości ojca Szarbela jest spojrzenie na nią poprzez pryzmat ścisłego przestrzegania złożonych przez niego ślubów zakonnych. Przecież to była droga, którą obrał, uznał za najlepszą dla siebie jako ścieżkę służącą dotarciu do Boga. Śluby ubóstwa Szarbel wypełniał, wyrzekając się własności nawet ponad obowiązujące go w zgromadzeniu normy, które pozwalały np. na zatrzymanie drobnych datków za posługę od wiernych.
Ojciec Szarbel nigdy nie zachowywał otrzymanych pieniędzy, na ogół nawet odmawiał ich przyjmowania, ale gdy już nie było innej możliwości, to najszybciej jak mógł, oddawał je przełożonym lub współbraciom. Nigdy nie udzielał się w sprawach finansowych swojego klasztoru, uznając wszystko za wolę Bożą. Pieniądze nazywał ,,paskudztwem”; istnieją przesłanki, by przypuszczać, że nigdy w życiu się nimi nie posługiwał, a już na pewno nie od momentu wstąpienia do klasztoru. Odmówił nawet przyjęcia spadku po zmarłym rodzonym bracie.
Pokój Szarbela również został urządzony skromniej niż wymagała tego reguła zakonna. Jego łóżko miało stary, postrzępiony materac, którego nie pozwalał wymieniać, a za poduszkę służyła mu... deska owinięta tkaniną. Nawet na wyraźną prośbę jednego ze współbraci nie wymienił jej na poduszkę z pierza, która mu przysługiwała. Obok łóżka na ścianie wisiała drewniana półka z kilkoma pobożnymi książkami i lampa olejna – to wszystko, co posiadał. Ubierał się w jeden i ten sam habit przez cały rok, bez względu na pogodę. Z uporem odmawiał noszenia zimowej odzieży. Jego ubranie było zawsze pocerowane w kilku lub kilkunastu miejscach, czasami dużymi kawałkami tkaniny innego koloru. Czyż święty zwraca uwagę na takie szczegóły? Dopiero, kiedy jego strój stawał się tak zniszczony, że już nie nadawał się do noszenia, Szarbel prosił superiora o wymianę habitu, ale tylko na używany, oddany przez innego ojca lub brata.
Jedynie butów Szarbel miał dwie pary. Jedną nosił na co dzień, do pracy i w czasie pobytu w klasztorze, a drugą zakładał wyłącznie do odprawiania Boskiej Liturgii. Tak podkreślał jej znaczenie – nawet on, mnich żyjący surowiej niż nakazywały śluby ubóstwa, tym jednym „zbytkiem” oddawał cześć Bogu, w którego Ciało i Krew za przyczyną jego rąk przemieniało się wino i chleb, zakładał dla Niego lepsze buty. Może to być niezrozumiały czy nawet pusty gest dla współczesnych ludzi Zachodu żyjących w powszechnym dobrobycie, ale zrozumienie kontekstu kulturowego zupełnie zmienia jego wydźwięk. Nawet w międzywojennej Polsce, w szczególności na Kresach Wschodnich naszego kraju, praktykowany był zwyczaj posiadania przez każdego chłopa dwóch koszul – codziennej i „kościołowej". Ta druga, często ozdabiana specjalnym haftem, była zakładana wyłącznie w niedziele i święta na wyjście do kościoła, aby piękniejszym niż na co dzień strojem oddać Bogu cześć.
Nie tylko w tej kwestii można znaleźć punkty styczne ziemskiego życia Szarbela z tradycyjną, ludową pobożnością znaną również w Polsce. Innym wymiarem jego duchowości był szacunek dla doczesnego pokarmu. Wspomniano już kilkakrotnie o tym, że święci maroniccy nie jedli zbyt wiele i Szarbel nie był wśród nich wyjątkiem. Jadł raz dziennie, z całym zgromadzeniem. Na jego posiłek składała się na ogół skromna zupa z ciecierzycy i innych roślin strączkowych oraz kilka sucharów. Pił tylko wodę, a i to rzadko. Z ochotą za to zjadał resztki po swoich współbraciach. Nie tylko spożywał niedojedzone przez nich suchary, ale nawet wypłukiwał miski i wypijał pozostałości, żeby nic się nie zmarnowało; wyjadał też okruszki ze stołu, a nawet te, które upadły na podłogę. Jakie duchowe pokrzepienie miałby z tego widoku żyjący w tym samym czasie, siedem lat starszy od Szarbela polski poeta Cyprian Kamil Norwid, który pisał: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba/ Podnoszą z ziemi przez uszanowanie/ Dla darów nieba,/ Tęskno mi, Panie"!
W parze z materialnym ubóstwem Szarbela szło jego rosnące bogactwo duchowe. Poza Pismem Świętym, którego obszerne fragmenty znał na pamięć już w dzieciństwie, dzięki temu, jak wielki szacunek okazali Słowu Bożemu autorzy maronickiej liturgii, Święty czytał także prace swoich szlachetnych poprzedników: największe dzieła teologiczne św. Augustyna, O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis – wielki średniowieczny przewodnik po życiu katolickim dla zakonników i nie tylko, czy Przygotowanie do śmierci św. Alfonsa Liguoriego, radzące jak być zawsze gotowym na przyjście Chrystusa.
Ale czytał nie tak, jak my, współcześni, którzy po przeczytaniu odkładamy je na półkę i wracamy do nich może po kilku latach, lecz czytał je ciągle. Studiował i analizował te pobożne lektury „wzdłuż i wszerz". Rozmyślał nad każdym akapitem, nad zdaniami, pojedynczymi słowami. Stale porównywał znane już fragmenty z nowymi sytuacjami, z którymi się mierzył i codziennie odkrywał sens tych samych słów na nowo, dążąc do zrozumienia doskonałego. Warte podkreślenia jest to, że autorzy wszystkich przytoczonych powyżej dzieł pochodzili z Zachodu. Szarbel, jako maronita, nie zamykał się tylko w obrębie swojego narodowego Kościoła ani nawet cywilizacji całego chrześcijańskiego Wschodu. Sięgał również do bratniej gałęzi Kościoła na Zachodzie, po światło, które rzuciła na libańską ziemię całe stulecia przed Szarbelem chrześcijańska Europa z jej wybitnymi teologami i artystami sakralnymi. Maronicki mnich wyrzekł się chęci do posiadania czegokolwiek poza dobrami duchowymi, ale te nie miały dla niego granic geograficznych.
Cnota czystości i posłuszeństwa
Drugim po ubóstwie wymiarem mniszej doskonałości jest czystość. Szarbel praktykował ją tak doskonale, że oceniany przez pryzmat dzisiejszych norm kulturowych mógłby spokojnie uchodzić za dziwaka czy nawet „skrzywionego”. Ale on ograniczał swoje ciało z jego zewnętrznymi popędami dla jak najpełniejszego zjednoczenia się z Bogiem. Nawet przez współczesnych mu ludzi mógł być czasami odbierany jako szorstki czy nieprzyjemny. Ojciec Szarbel zdecydowanie unikał towarzystwa kobiet, nie chcąc wystawiać się na jakąkolwiek pokusę, i to pomimo tego, że Libanki w tamtych czasach znane były ze swej skromności. W drodze do pracy mnich nigdy nie spoglądał na nie, nie przyjmował od nich intencji ani darów, nie odwiedził nawet własnej siostry i matki. Unikał spowiadania kobiet, aby sam ich głos nie poruszył jego zmysłów; czynił to tylko na wyraźne żądanie superiora.
Z nieskazitelną moralnością Szarbela wiążą się zabawne anegdoty. Jego powściągliwość wobec kobiet była faktem tak powszechnie znanym, że okoliczne niewiasty same starały się nie narzucać mu swoją obecnością. Gdy pewnego razu grupa kobiet szła drogą, którą Szarbel wracał z pracy, niewiasty zostały uprzedzone przez innego mnicha, kto się zbliża.
Wówczas przestraszone kobiety schowały się za drzewami i kamieniami, gdzie pozostały ukryte tak długo, aż Szarbel niespiesznym krokiem je minął. Innym razem, w upalny dzień jeden z braci maronitów idąc górską ścieżką, zobaczył Szarbela stojącego jak słup soli w poprzek drogi, z rękami złożonymi na piersiach. Zdziwiony zakonnik spytał współbrata, co się dzieje, na co Szarbel opowiedział o przeszkodzie, która go zatrzymała. Okazało się, że kilkanaście metrów dalej miejscowa dziewczyna chłodziła się przy źródełku. Gdy usłyszała, że w pobliżu jest Szarbel, przestraszona uciekła.
Jednak najbardziej ze wszystkich cnót Szarbel zasłynął w posłuszeństwie. Nie tylko nigdy nie starał się o pełnienie funkcji kierowniczych w klasztorze, ale nie wydawał poleceń nawet nowicjuszom. Wyrażał jedynie pokorne prośby. Jego przełożonymi wielokrotnie były osoby młodsze od niego wiekiem, a nawet stażem w zgromadzeniu, których z pełnią posłuszeństwa słuchał. Wykonywał bez sprzeciwu wszystkie prace, także te najcięższe i nielubiane przez innych zakonników.
Praca Szarbela była jego codzienną rzeczywistością, w której się spełniał. W zasadzie jego życie toczyło się wokół dwóch spraw: modlitwy i pracy. Wszystko pozostałe, jak jedzenie i sen, służyły tylko podtrzymaniu cielesnego życia i święty mnich dążył do tego, aby zajmowały mu jak najmniej czasu. Pracując, modlił się; modląc się, pracował dla Boga. Nie chciał przerw ani odpoczynku. Nawet gdy inni ojcowie i bracia siadali na kamieniu, by nieco odsapnąć, on pracował dalej i przerywał tylko na wyraźne żąda nie przełożonego. W czasie nakazanej przerwy unikał dozwolonych dla niego udogodnień, często odmawiał nawet wypicia czegoś dla ochłody. Pracę traktował jako drogę do rozwoju duchowego, a nie środek dla osiągnięcia korzyści materialnych, jak zdecydowana większość ludzi na całym świecie. Nigdy nie korzystał z efektów swojej pracy, nie jadł owoców, które uprawiał, ani nie pił wina, które powstało dzięki trudowi jego rąk.
Nigdy się przy tym nie skarżył. Nie istniała dla niego praca za ciężka, mimo że był wątłej postury. Nie rozpraszał swojej uwagi zbędnymi rozmowami, pytał tylko o nowe zadania do wykonania, a ludziom napotykanym po drodze do pracy odpowiadał jedynie: „Niech was Bóg błogosławi!”. „W klasztorze był posłuszny superiorowi, w polu nadzorcy, nawet jeśli był nim posługujący, w eremie swemu towarzyszowi. Był posłuszny we wszystkim i nikt nie był w stanie zorientować się, co sprawiało mu przyjemność, a co przykrość" – wspominał jeden ze współbraci.
Modlitwa
„Szarbela zobaczyć można było tylko w kościele i przy pracy... Nie marnował czasu z odwiedzającymi, nigdy nie był zmęczony.... Nieustannie trwał w kontemplacji" – mówił o nim inny mnich z Annaya. Druga rzeczywistość, w której najlepiej odnajdywał się Szarbel, to modlitwa. Według wszelkich dostępnych źródeł, modlił się nieustannie, cokolwiek by nie robił. Osiągnął najwyższy stan duchowego skupienia, jaki istnieje w życiu monastycznym Kościołów wschodnich. Dla człowieka współczesnego brzmi to niewiarygodnie: jak można cały czas się modlić? We wschodniej duchowości jest to jednak stan doskonałości, do którego dąży każdy dobry zakonnik, choć nie każdemu jest on dany w ziemskim życiu. W Kościołach odwołujących się do tradycji bizantyjskiej czasami taki mnich przywdziewa specjalne szaty, aby pomagały mu one w tych duchowych zmaganiach, lecz Szarbel radził sobie bez tego, trwając na modlitwie w jednym znoszonym habicie.
To, że ojciec Szarbel nieustannie się modlił, nie oznacza, że wyłącznie odmawiał formuły modlitewne czy jak to się u nas czasami pogardliwie określa, „klepał różańce”. Modlitwa Szarbela polegała na nieustannym trwaniu, BYCIU w łączności z Bogiem, pamiętaniu o Nim i o Jego obecności w każdej bez wyjątku chwili życia, w każdej sekundzie, każdym oddechu, każdym promieniu słońca. To dlatego Szarbel tak bardzo skupiał się na pracy, nie chciał odpoczynku i trzeba było siłą odrywać go od narzędzi. Przecież nawet chwila nieuwagi mogła zmącić jego nieprzerwanie modlitewne trwanie! Dlatego też tak walczył z pokusami, aby myśli niskie, ziemskie nie oderwały go od prawdziwego piękna, ku któremu zmierzał.
Z wyjątkowego skupienia na modlitwie znany był już w wieku dziecięcym, jako mały Youssef, kiedy czytał w czasie nabożeństw Pismo Święte i ciągle przesiadywał w kościele. W zgromadzeniu jego modlitwa osiągała kolejne szczyty, aż do doskonałości. Tym właśnie, jak się modlił, zasłynął wśród braci, którzy podziwiali jego skupienie i pobożność, ale też wśród świeckich. To modlitwa sprawiła, że po raz pierwszy usłyszano o Szarbelu poza murami konwentu. Szczególną wagę przykładał on do codziennej modlitwy za dusze czyśćcowe.
Oczywiście, szczytem modlitwy dla Szarbela, jako kapłana, była Boska Liturgia. Okoliczni wieśniacy tłumnie przychodzili na sprawowane przez niego nabożeństwa, bo miłość, z jaką celebrował Najświętszą Ofiarę, biła od niego jasnością i oczarowywała wszystkich. Trzeba oddać na chwilę głos świadkom tamtych wydarzeń, aby spróbować wyobrazić sobie, co się działo w małej kaplicy w Annaya, gdy Szarbel sprawował Boską Liturgię. „Wyglądał tak, jakby widział na własne oczy Syna Bożego” – mówił jeden z jego współbraci. Inny zauważał: „Gdy przyjmował Ciało i Krew Chrystusa, wyglądał, jakby smakował największy przysmak świata i napój niebiański”.
Najbardziej reprezentatywny dla postawy Szarbela jest przypadek, jaki miał miejsce, kiedy podczas modlitwy eucharystycznej zdrętwiały mu ręce, w których trzymał Najświętszy Sakrament. Inny z ojców zakonnych musiał w końcu wyjąć mu Hostię z rąk i odłożyć na naczynie liturgiczne, a potem pomóc Szarbelowi usiąść na krześle. Przez pół godziny mnich siedział nieruchomo, jak nieprzytomny, tyle że z otwartymi oczami. Cierpliwi i pokorni Libańczycy czekali przez cały ten czas, patrząc z podziwem i zdumieniem na to, co dzieje się z Szarbelem, zanim mógł on kontynuować. W swej duchowości zbliżał się coraz bardziej do swoich świętych wzorów sprzed stuleci. Jak powiedział inny zakonnik z Annaya: „Przywrócił nam pamięć o historiach znanych z żywotów starożytnych ojców pustyni”.
Zachował przy tym trudną do pojęcia dla współczesnego człowieka pokorę. Choć z czasem stało się jasne, że ze wszystkich ojców w Annaya, Szarbel stał się największym, on uważał się za najmniejszego spośród nich. Mówiło sobie tylko: „pierwszy z grzeszników”. Z trudem przyjmował swoją rosnącą popularność wśród okolicznych mieszkańców i odmawiał błogosławienia tych, którzy go o to prosili, argumentując, że przecież sami mogą pomodlić się do Boga i uzyskają nie mniej niż za jego pośrednictwem. Współbracia czuli do niego coraz większy respekt, wyczuwali świętość. Niejednokrotnie, gdy jakiś ojciec lub brat z Annaya dostawał od przełożonego zadanie, które uważał za przewyższające jego siły, odpowiadał: „Nie sprostam temu, przecież nie jestem Szarbelem”.
Możliwe, że ta rosnąca sława, trudna do przyjęcia dla samego Szarbela, sprawiła, że miewał on coraz częstsze myśli o rozpoczęciu życia pustelniczego. Zapewne ten ideał życia zakonnego, wytyczony przez św. Antoniego i św. Marona, w całkowitym odosobnieniu i w zupełnym ukryciu przed światem, dojrzewał w jego myślach od dawna, może od początku nowicjatu, ale wymagało to długiej formacji duchowej i doskonalenia się. Pod koniec swojego pobytu w klasztorze, Szarbel dokonywał czynów, które można uznać za pierwsze cuda z jego udziałem. Jednym z takich przypadków było uratowanie stada kóz, które zostało zaatakowane przez zarazę i kilka zwierząt już zdechło w męczarniach. Wystarczyło, że Szarbel odprawił nad stadem kilka modlitw, a choroba przestała się roznosić i już żadna koza nie padła z powodu zarazy. Innym razem Szarbel został wezwany do ratowania upraw niszczonych przez szarańczę, jedną z plag egipskich często doświadczającą tamte ziemie. Mnich przeszedł po całym polu, obficie kropiąc je wodą święconą, a szarańcza natychmiast ustąpiła.
Szarbelowi przypisuje się także dokonanie skutecznego egzorcyzmu na mężczyźnie, który oszalały wykrzykiwał bluźnierstwa i groził samobójstwem, a został uleczony, kiedy mnich z Annaya siłą przyprowadził go do kaplicy. Pierwsze cuda, dokonane już pod koniec klasztornego etapu życia Szarbela, nie przyniosły mu światowego uznania, jakie miał odbierać w przyszłości podobny do niego pod wieloma względami św. Ojciec Pio jeszcze na ziemi, ale wystarczająco dużą popularność w swoim regionie, aby Szarbel postanowił wycofać się ostatecznie ze światowego życia w jakiejkolwiek formie. Póki nie było za późno na schronienie się przed tłumami pielgrzymów, którzy chcieliby oddawać cześć jemu, a nie Temu, od którego udzielone mu łaski pochodziły.
Pustelnictwo
W 1875 roku Szarbel ostatecznie przeniósł się z klasztoru w Annaya do pustelni św. św. Piotra i Pawła. Spacer górską ścieżką z konwentu do eremu zajmował ok. 20 minut, a po dotarciu na miejsce można było odnieść wrażenie, że stoi się na krańcu świata. Dalej nie było już zupełnie nic, poza górami z jednej strony i przepaścią z drugiej. W pogodne dni z idealną przejrzystością powietrza można było dojrzeć na horyzoncie oddalony od tamtego miejsca o 140 km Bejrut, stolicę Libanu.
Erem, w którym zamieszkał ojciec Szarbel, został wybudowany pod koniec XVIII wieku i do jego czasów nie był ani razu remontowany. Prymitywną konstrukcję najprościej byłoby porównać do wschodnioeuropejskich ziemianek. Ściany wykonano z grubo ciosanych belek drzewnych, tworzących także pierwszą warstwę sufitu, na którą kładziono dodatkowo skorupę z zasuszonego błota wymieszanego z trawą. Panowały tam warunki jeszcze surowsze niż w klasztorze; nie było łóżek, a za posłanie służył kawałek koziej skóry. Szarbel nie wydawał się jednak tym zrażony, wręcz przeciwnie.
Rozpoczął się ostatni etap jego ziemskiego życia – pustelnictwo, które trwało 24 lata. Etap najpełniejszy, najbardziej zbliżający do Boga; ten etap, w którym Święty zdawał się osiągnąć swoją ziemską doskonałość. Przez zdecydowaną większość czasu Szarbel przebywał teraz w pustelni, w której mieszkało od czterech do pięciu mnichów, spowiadających i wspierających się nawzajem w walce z pokusami. Klasztor odwiedzali tylko z okazji największych świąt i dla uzupełnienia zapasów, czasami też mijali go, jeśli w tamtą stronę udawali się do pracy. Większość czasu spędzali jednak w samotności, w miejscu, do którego ziemska cywilizacja jakby nie dotarła, sam na sam z Bogiem.
Z racji niewielkiej liczby relacji świadków, które stanowią praktycznie jedyne źródło informacji o życiu Świętego, niewiele wiadomo o tym etapie jego ziemskiej wędrówki. Nic dziwnego – poza innymi mnichami prawie nikt go wtedy nie widział, a współbracia w większości też nie zostawili po sobie zbyt wielu pisemnych relacji.
Jeden wypadek nie pozostawia jednak najmniejszych wątpliwości co do swej autentyczności. Niedługo przed śmiercią Szarbela w jego pustelnię uderzył piorun. Wątła, drewniana konstrukcja częściowo zawaliła się, a obrus na ołtarzu zaczął się palić. W tym czasie ojciec Szarbel przebywał w kaplicy na czuwaniu. Pustelnik, który wszedł tam jako pierwszy po uderzeniu błyskawicy, zastał go trwającego na niezmąconej modlitwie. Początkowo mnich pomyślał, że jego towarzysz postradał zmysły od tak bliskiego uderzenia pioruna, ale po krótkiej rozmowie okazało się, że Szarbel zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co zaszło. „Obrus się palił, ale już się nie pali” – skwitował ojciec Szarbel i na powrót zanurzył się w modlitwie. Osiągnął ziemską doskonałość.
Śmierć i dziedzictwo
Szarbel Makhlouf przeszedł do Domu Ojca w wigilię Bożego Narodzenia 1898 roku, po ośmiu dniach majaczenia przerywanego wyrażanym euforycznie pragnieniem, aby dać mu do rąk naczynia liturgiczne i pozwolić jeszcze raz odprawić Boską Liturgię.
Zmarł tak, jak żył – cicho, w ukryciu przed światem. Bóg sprawił, że kochany przez maronitów patriarcha Hanna Ej Hajj zmarł tego samego dnia i to z powodu jego śmierci Libańczycy pogrążyli się w żałobie, a w dodatku następnego dnia zaczynały się święta Bożego Narodzenia. Dlatego na pogrzebie ojca Szarbela było tylko kilkadziesiąt osób z najbliższych okolic Annaya oraz współbracia.
Nie miał podniosłej, uroczystej ceremonii pogrzebowej, której na pewno by nie chciał. Został pochowany w podziemiach klasztoru, jak zwykły, niczym niewyróżniający się mnich. Bóg sam zadbał o to, żeby dziedzictwo Szarbela zajaśniało Jego blaskiem.
Już w pierwszą noc po pogrzebie kilkoro mnichów i mieszkańców Annaya widziało tajemnicze światło w okolicach grobu ojca Szarbela. Nie widzieli go jednak przełożeni, więc początkowo uznano to zjawisko za zwykłe złudzenie. Czy można przypuszczać, że światło Szarbela byli w stanie zobaczyć tylko ci, którzy osiągnęli już jakiś stopień świętości, a nie zostało to dane osobom oddalonym od Boga, nawet jeśli nosili habit? Nie wiemy tego na pewno; serca tych ludzi znał tylko Bóg. Ale jeśli byłoby to zwykłe przywidzenie, to jakim sposobem kilka czy kilkanaście osób, zarówno duchownych, jak i świeckich, miałoby dokładnie taką samą halucynację w tym samym czasie i to wielokrotnie na przestrzeni kilku miesięcy? Jakie jest prawdopodobieństwo takiej serii zdarzeń?
Do superiora zgłaszały się kolejne osoby twierdzące, że widziały to niewytłumaczalne światło. Dlatego pół roku po śmierci Szarbela, 15 kwietnia 1899 roku zdecydowano się na otwarcie grobu. W krypcie współbracia ujrzeli unoszące się na warstwie błota idealnie zachowane ciało Szarbela, który, za słowami jednego z nich, „wyglądał tak, jakby dopiero co umarł". Najbardziej zaskakujące czy nawet szokujące było to, że ciało wydzielało nieustannie, choć bardzo powoli, czerwonawy płyn o słodkim, przyjemnym zapachu. Nie umiejąc wytłumaczyć tego zjawiska, zakonnicy zdecydowali się przenieść ciało Szarbela w znane tylko sobie miejsce (dziś wiemy już, że był to schowek gospodarczy przy konwencie w Annaya), żeby zmarły mnich nie został otoczony przedwczesnym kultem, czego zakazywało prawo kanoniczne Kościoła.
Przez całe dziesięciolecia nikt nie potrafił wyjaśnić zjawiska związanego z tajemniczym płynem. W latach 20. XX wieku próbowali zbadać sprawę najlepsi lekarze z Libanu i zza granicy, ale bezskutecznie. Do dziś nie znamy odpowiedzi na pytanie, czym właściwie ten płyn jest. Nie ulega wątpliwości, że nie była to krew, która skupiając się w dolnych partiach ciała, miała wyciekać z przepełnionych krwiaków (co próbowali sugerować niektórzy „racjonaliści”). Ciecz sączyła się w tempie jednego grama dziennie. Biorąc pod uwagę, że człowiek ma ok. 5-6 litrów krwi, a jeden litr waży niewiele ponad kilogram, oznacza to, że maksymalna ilość 6 kilogramów (6 000 gramów) krwi w tym tempie wypłynęłaby z ciała ludzkiego w ciągu ok. 16,5 roku. Tymczasem w czasie kolejnych ekshumacji prowadzonych ponad 20 lat po śmierci Szarbela, ciecz o tej barwie nadal sączyła się z jego nienaruszonego ciała. Zresztą, nawet i te 16,5 roku można z góry wykluczyć, bo jedynie krew żylna może odkładać się w krwiakach, podczas gdy reszta pozostaje w naczyniach włosowatych; nauce nie jest znany przypadek człowieka, z którego wypłynęła cała krew – jest to fizycznie niemożliwe. W dodatku nie da się naukowo wytłumaczyć czerwonawej barwy tego płynu, bo krwinki czerwone rozpadają się w ciągu kilkudziesięciu godzin po śmierci. Ceniony libański lekarz, Georges Shukrallah orzekł, że zjawisko to działo się za sprawą „sił nadprzyrodzonych".
Cudowność zjawisk związanych z ciałem Szarbela stawała się nadzwyczaj widoczna. Dlatego w 1926 roku rozpoczęto oficjalnie jego proces beatyfikacyjny. Etap diecezjalny trwał dwa lata, w czasie których doszło m.in. do kolejnych oględzin nieulegającego rozkładowi ciała oraz powtórnego pogrzebu ojca Szarbela w 1927 roku, na który zjechały tłumy wiernych z całego Libanu. Mnicha pochowano na dziedzińcu przed klasztorem w Annaya; początkowo na mogile umieszczono jedynie tabliczkę z napisem: „Ojciec Szarbel z Beqaa Kafra, eremita" – skromną, jak on sam.
W 1956 roku Sługa Boży papież Pius XII podpisał dekret o heroiczności cnót ojca Szarbela, co rozpoczęło etap centralny jego procesu beatyfikacyjnego. Może to dziwić, ale do tego czasu Szarbel pozostawał postacią praktycznie nieznaną poza Libanem. Dopiero sprawa tajemniczego zdjęcia z 1950 roku sprawiła, że usłyszano o nim na szeroką skalę poza granicami jego ojczyzny. Pustelnik z Annaya został ogłoszony błogosławionym 5 grudnia 1965 roku w Rzymie przez papieża św. Pawła VI. Ze względu na rosnącą błyskawicznie liczbę cudów i coraz większą popularność Szarbela także w wielu krajach zachodnich, niedługo potem rozpoczął się proces kanonizacyjny. 9 października 1977 roku Szarbel Makhlouf został oficjalnie uznany za świętego Kościoła katolickiego.
Od tamtego czasu jego orędzie rozprzestrzenia się po świecie. Tajemnicza ciecz wypływała z ciała św. Szarbela przez ok. 100 lat, do końca XX wieku. Zebrano jej przez ten czas do różnych naczyń ponad dwie tony. Obecnie ciało Świętego składa się z kości pokrytych skórą, która nie ulega rozkładowi, pod nią doszło natomiast do całkowitego zaniku tkanek mięśniowych i narządów wewnętrznych. Nauka nie zna jak dotąd drugiego przypadku w taki sposób zachowanego ciała. Tajemniczy płyn jest obecnie znany jako oleje św. Szarbela, którymi dysponuje wyłącznie Zgromadzenie Libańskich Maronitów, rozdzielając je w niewielkich ilościach tym, którzy najbardziej potrzebują pomocy świętego uzdrowiciela.
Zwieńczeniem życiorysu św. Szarbela niech będą rozważania o tym, dlaczego tajemniczy mnich tak skutecznie podbija serca katolików na całym świecie na początku XXI stulecia? Co sprawiło, że tylu ludzi zwróciło na niego uwagę i oddaje mu cześć? Św. Szarbel był świętym w stylu głębokiego średniowiecza; całe swoje życie oparł na wyrzeczeniu i ascezie, tak odległej od oczekiwań współczesnego człowieka, także większości wierzących. Nie dokonał w swoim ziemskim życiu niczego spektakularnego. Nie był męczennikiem, nie zginął za wiarę. Nie budował kościołów, szkół ani przedszkoli. Nie założył zgromadzenia misyjnego, oplatającego swym zasięgiem pół globu. Nigdy, nawet na moment nie opuścił rodzinnego kraju, a przez większość życia nie wychodził poza klasztor i miejsce pracy, później poza pustelnię. Z tych powodów biografowie św. Szarbela napotykają problemy narracyjne, brak jest bowiem jakichś wielkich dokonań, na których można by osnuć opowieść o wielkim człowieku i zdefiniować, z czego był on znany. Św. Szarbel po prostu wymyka się naszym ziemskim schematom myślowym; ten człowiek żył dla ducha, nie dla ciała, dla tego co przyszłe i niewidzialne, a nie dla tego, co teraźniejsze i przemijające. Istotą jego świętości nie były przełomowe punkty w biografii, ale stałość i trwanie. Nie przemiana, lecz utrzymywanie stałego kursu, wytrwanie raz obranej drodze przez 47 lat życia zakonnego, w tym 24 lata w pustelni. To czysta duchowość w ludzkim ciele. Nie był jednym z tych, poprzez których Bóg dokonywał wielkich rzeczy, ale tym, który żył Bogiem w każdym momencie swojego ziemskiego pielgrzymowania.