Środkiem ubogim jest przyjęte z miłości ku Bogu cierpienie, bolące kolana na modlitwie, czyjeś nikomu nie znane wyrzeczenia, przekreślenie siebie, życie nieraz w wielkiej cichości, milczeniu, kontemplacji. O tym prawie nic się nie wie, są to środki niewidzialne, nie może ich ująć żadna statystyka socjologiczna, ale to one, środki ubogie, w świetle wiary ukazują się jako decydujące o losach świata (...). Stosowanie środków bogatych tylko wtedy będzie skuteczne, gdy będzie osadzone w środkach ubogich - w głębokim życiu wewnętrznym, życiu modlitwy, obumarciu sobie, całkowitym oddaniu się Bogu.
Jacques Maritain dzieli środki doczesne, jakimi dysponuje Kościół w odniesieniu do celów duchowych, na bogate - rich temporal means, oraz ubogie - humble temporal means (zob. J. Maritain, On the Philosophy of History, 1957, 70 n). Środkami bogatymi można nazwać te, które dają się zaobserwować i ująć statystycznie. Jako swoiste środki tego świata domagają się one już z samej swej natury namacalnego i widocznego powodzenia. Będą to na przykład: organizacje, zebrania, pochody, architektura i wystrój kościołów, środki audiowizualne, środki społecznego przekazu. Charakterystyczną cechą środków bogatych jest ich działanie na miłość własną poprzez widoczność skutków i rezultatów. Wiąże się z tym niebezpieczeństwo przywłaszczania tych rezultatów i rodzący się wówczas tryumfalizm.
Drugi rodzaj środków to, według Maritaina, środki ubogie. Naznaczone są one znamieniem krzyża i wyrażają jedną z najgłębszych prawd ewangelicznych: "Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24). W środkach tych dostrzec można swoisty paradoks dynamizmu wiary: im są one bardziej ubogie, tzn. bardziej ogołocone, znikome same z siebie i mniej widoczne, tym większa jest ich skuteczność. W przeciwieństwie do środków bogatych te środki nie są podporządkowane namacalnemu powodzeniu i nie zawierają w sobie żadnej wewnętrznej potrzeby doczesnego sukcesu.
Jezus ubogi
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, by liczyć, i w naszym życiu, i w życiu Kościoła, na środki bogate. Tak bardzo chcielibyśmy zobaczyć zwycięstwo i tryumf Chrystusa, Jego moc i władzę. Tymczasem On ukrywa się: jest ubogi w Betlejem, jeszcze uboższy na Kalwarii i może najbardziej ubogi w Eucharystii. Posuwając tak daleko swoje ubóstwo i uniżenie, podkreśla On wagę środków ubogich.
Jezus w swoim działaniu zbawczym wybiera przede wszystkim środki ubogie, pokorne. Żaden znak potęgi nie towarzyszy Jego narodzeniu. Jezus przychodzi do nas jako małe Dziecko, zdane całkowicie na łaskę otaczających Je ludzi. Jest od nich zależny, nikomu nie stawia oporu, nie może przeprowadzić swojej woli ani się bronić. Daje się poznać przede wszystkim przez swoje ubóstwo, uniżenie, słabość. Taki ukazał się w chwili narodzenia i taki będzie w swojej męce. Wskazał, że i ty masz być ogołocony, obumarły dla siebie, wybierający to co najbardziej skuteczne – środki ubogie.
Nie znaczy to, że Jezus nie stosował środków bogatych. Tryumfalny wjazd do Jerozolimy to przecież środek bogaty, to tryumf Chrystusa. Jezus chciał pokazać, że jeżeli zechce, tłumy oddadzą Mu najwyższy pokłon i będą płaszcze przed Nim słać, że On potrafi zrobić wszystko. Ale właśnie w niedzielę palmową, dokładnie po tym tryumfalnym wjeździe do Jerozolimy, żeby Apostołom nie zawróciło się w głowach, tak jak to nieraz bywa, żeby się nie pomylili, Jezus wypowiedział słowa, które dla wielu musiały być wstrząsem: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24).
W życiu Jezusa były cuda, był Tabor, ale przede wszystkim używał On środków ubogich. W czasie pojmania widzimy jeszcze raz zastosowany przez Niego środek bogaty: oprawcy będą musieli na słowa Jezusa paść przed Nim na twarz (zob. J 18, 6), rzuci ich na ziemię, pokaże im swoją moc i potęgę. Ale potem pozwoli się naigrawać, wyszydzać, pozwoli, że będą pluli na Niego i będą wołać pod krzyżem: "Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić" (Mk 15, 29-31). Jezus z całym Bożym spokojem przyjmie to wszystko, podejmie te ubogie środki, zbawiające świat.
Skuteczność środków ubogich
Środkiem ubogim jest przyjęte z miłości ku Bogu cierpienie, bolące kolana na modlitwie, czyjeś nikomu nie znane wyrzeczenia, przekreślenie siebie, życie nieraz w wielkiej cichości, milczeniu, kontemplacji. O tym prawie nic się nie wie, są to środki niewidzialne, nie może ich ująć żadna statystyka socjologiczna, ale to one, środki ubogie, w świetle wiary ukazują się jako decydujące o losach świata. Środki bogate to te, które są bogate w oczach świata, ale w świetle wiary widziane są inaczej. "To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi – powie św. Paweł – a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi" (1 Kor 1, 25). To co jest ubogie w oczach ludzi, bogate jest w oczach Boga. Najbogatsze są więc środki ubogie, one są najskuteczniejsze, są przejawem prawdziwej mądrości, mądrości ewangelicznej. Stosowanie środków bogatych tylko wtedy będzie skuteczne, gdy będzie osadzone w środkach ubogich – w głębokim życiu wewnętrznym, życiu modlitwy, obumarciu sobie, całkowitym oddaniu się Bogu. Skuteczność środków ubogich wypływa z obecności Chrystusa w duszy, zgodnie z zasadą, że Bóg oddaje się duszy w miarę, jak ona oddaje się Jemu. Dzieło życia czynnego - powie św. Tomasz z Akwinu - powstaje z pełni kontemplacji (Summa theologica 2, 2, qu. 188). Skuteczność środków bogatych (apostolstwa prawno-organizacyjnego) wypływa z bogactwa środków ubogich, nie odwrotnie. Środki bogate mogą ulegać zewnętrznym ograniczeniom, np. na skutek braku czasu, sił fizycznych, zmysłu organizacyjnego czy wskutek prześladowań Kościoła. Środki ubogie natomiast nie mogą być Kościołowi zabrane przez czynniki zewnętrzne. Ich braku nie da się usprawiedliwić, ponieważ do ich realizacji potrzebna jest jedynie dobra wola i miłość.
Środki bogate też są Kościołowi potrzebne i nie należy ich odrzucać. Pan Bóg nie chce jednostronności, chce, żeby była prasa katolicka, żeby były różnorodne formy widocznego apostolstwa. Święty Maksymilian Kolbe jest w pewnym sensie patronem środków bogatych. Marzył o nich i doczekał się, że milion "Rycerzy Niepokalanej" poszło w świat. To on rozdawał na ulicach miast japońskich tak zwane "kulki", czyli cudowne medaliki. Marzył o radiostacji, o samolotach, o okrętach w służbie Niepokalanej. Takich środków bogatych nie należy lekceważyć, bo one też mają być wprzęgnięte w służbę Panu. Musimy jednak pamiętać, że ich skuteczność płynie z obecności środków ubogich.
Święty Maksymilan był człowiekiem sukcesu - tak wiele mu się udawało. Założył Niepokalanów pod Sochaczewem, który stał się zdumieniem dla całego Kościoła, zakładał Niepokalanowy na innych kontynentach. Ten niewątpliwy sukces był jednak okupiony środkami ubogimi, o czym świadczy sam Maksymilian. "Gdy już wszystkie środki zawiodły – zwierzał się – gdy uznano, żem stracony i przełożeni uznali, żem do niczego, wówczas Niepokalana wzięła w ręce to narzędzie, które nadawało się tylko na szmelc" (M. Winowska, Szaleniec Niepokalanej, 71). To Maryja, której on oddał się całkowicie, wzięła to jego małe "nic", aby posługiwać się nim w szerzeniu chwały Bożej i zdobywaniu dusz. Skuteczność apostolstwa i pracy w służbie Niepokalanej zaczęła się u niego wówczas, gdy ciężko zachorował, tak że współbracia i przełożeni stwierdzili, iż z powodu zaawansowanej gruźlicy nie nadaje się do pracy; gdy zwątpili w niego wszyscy, gdy został zupełnie ogołocony – na podobieństwo ziarna, które obumiera, by wydać owoc. To jest ten Boży paradoks. Człowiek, który, patrząc po ludzku, nie nadaje się już do niczego, staje się najskutecznejszym narzędziem w rękach Pana, bo to On w nim żyje i On w nim działa, to Bóg osiąga w nim sukces.
Wiara jest uznaniem własnej bezradności i oczekiwaniem wszystkiego od Boga, a przecież doświadczanie bezradności i oczekiwanie wszystkiego od Boga to par excellence środki ubogie. Czy dostrzegasz ich wartość w swoim życiu? Przecież Bóg na pewno nie szczędzi ci takich okazji. Któż z nas nie przeżywa chwil udręczenia, jakichś szczególnych trudności, chwil duchowej pustyni? Kto z nas nie męczy się czy to z sobą samym, czy z zewnętrznymi uwarunkowaniami życia? Tego wszystkiego nie można zobaczyć, zaklasyfikować, ocenić. To jest tak ukryte, że nie znajdzie się na ten temat żadnych danych statystycznych. Któż bowiem może wiedzieć o tym, że ty kiedyś, w pewnym momencie swojego życia powiedziałeś Bogu: tak, chcę - chcę wszystkiego, czego Ty ode mnie oczekujesz; że kiedyś, gdy było ci bardzo ciężko, może przez łzy powiedziałeś Mu, że kochasz Go i chcesz Go kochać. Kto wie, ile razy przezwyciężyłeś się, odmówiłeś sobie czegoś, przełamałeś swoją wolę? To są te najważniejsze dla ciebie, dla Kościoła i dla świata środki ubogie, przywołujące Bożą moc. Ile to razy Bóg dawał ci okazję, byś je wykorzystywał. Może okazje te marnowałeś i nie chciałeś przyjmować bezcennych Bożych darów? Może nawet miałeś o nie pretensję i buntowałeś się, podczas gdy On prawie na siłę wciskał ci je i prosił, byś nie odrzucał tego, co jest tak ważne w dziele zbawiania świata. Ten, którego nazwano Boskim Żebrakiem, zna najlepiej wartość środków ubogich. Dlatego nie zapominaj, że to jest bardzo ważne, byś zniósł upokorzenie z radością, byś wobec własnego smutku próbował się uśmiechać, byś próbował, wbrew temu czego doświadczasz, patrzeć na świat pogodnie, z wiarą, że miłość na pewno zwycięży. Bóg nie lekceważy niczego, ani twoich kolan, które może bardzo bolą, kiedy klęczysz, ani bolących nóg, gdy stoisz w kościele. On wie o wszystkich środkach ubogich danych ci do dyspozycji, o których przyjęciu czy odrzuceniu decydujesz ty w zakamarkach swojego serca. Jednocześnie to tam, w twoim sercu, rozstrzygają się losy twoich najbliższych i twoje. Działanie środków ubogich, samych w sobie nieskutecznych w stosunku do celu, jest działaniem na zasadzie wiary, wskazuje na działanie samego Boga.
Mówisz, że modlisz się za kogoś, kto nie wierzy, że bardzo dużo modlisz się o czyjeś nawrócenie czy o czyjeś zdrowie. – A przecież wszystko zależy od tego, jaka jest ta twoja modlitwa. Nieraz wystarczyłoby twoje jedno – "tak", powiedziane Bogu z radością. Ten zwykły, ubogi, niepozorny środek naprawdę może dokonywać cudów. Kiedy jest ci trudno, kiedy Pan proponuje ci udział w tym, co dla zbawienia dusz najcenniejsze, pomyśl o Janie Pawle II, o jego cierniowej koronie napastliwej krytyki i jego wielkim umęczeniu, zwłaszcza podczas tak częstych podróży po świecie. Pomyśl o św. Maksymilianie, tym świętym, któremu tak wiele się udawało, ale za cenę środków ubogich. Przecież bardzo często było mu duszno, nieraz wręcz dusił się, zwłaszcza podczas podróży, kiedy, jak pisał w swoich listach, po prostu nie mógł oddychać i kiedy zupełnie nie miał siły. Ten, którego nazwano "szaleńcem Niepokalanej", był szaleńcem w stosowaniu środków ubogich.
Jeżeli nie zrozumiałeś wartości środków ubogich, to właściwie nie zrozumiałeś, czym w ogóle jest w swojej głębi chrześcijaństwo. Jeżeli bowiem nie rozumiesz wartości i sensu środków ubogich, to nie rozumiesz krzyża, a krzyż jest przecież w centrum Kościoła. To z krzyża Jezus wszystko pociągnął ku sobie, z tego krzyża, pod którym stała Jego Matka, nie cofająca w obliczu strasznych cierpień Zbawiciela swojego – "tak". To z krzyża spływa nieustannie Boża łaska odkupienia i uświęcenia świata. Zbawiciel pociąga cię nie swoim tryumfalnym wjazdem do Jerozolimy, ale krzyżem i z krzyża woła cię, abyś poszedł za Nim, byś ukochał Go tak, jak On ukochał ciebie – "aż do końca".
Patronką środków ubogich jest Maryja, Ta, która, według ludzkich sądów, nie dokonała w swoim życiu żadnego wielkiego dzieła. W Jej życiu nie ma w ogóle środków bogatych; jest ubóstwo, milczenie, życie ukryte, pokora, posłuszeństwo, modlitwa, kontemplacja, oddanie się Bogu. Jej życie, pełne prostoty i wykorzystywania środków ubogich, było życiem ukrytym w Bogu. Ona do takiego życia i ciebie zaprasza. Ona chce, byś żył wiarą, by i w twoim sercu dominowało pragnienie stosowania środków ubogich - na wzór Nazaretu. Chce, byś zrozumiał prawdę zawartą w stwierdzeniu św. Jana od Krzyża: "Odrobina czystej miłości – środek ubogi – jest bardziej wartościowa przed Bogiem i wobec duszy i więcej przynosi pożytku Kościołowi niż wszystkie inne dzieła razem wzięte" (Pieśń duchowa, strofa XXIX, 2).
Zwycięstwo przez wiarę
Klasycznym tekstem biblijnym ukazującym w świetle wiary wartość i sens środków ubogich jest scena walki z Amalekitami. W czasie przejścia przez pustynię, w drodze do Ziemi Obiecanej, dochodzi do walki pomiędzy Izraelitami a kontrolującymi szlaki pustyni Amalekitami (zob. Wj 17, 8-13). Mojżesz to Boży człowiek, który wie, w jaki sposób może zapewnić swoim wojskom zwycięstwo. Gdyby był strategiem myślącym jedynie po ludzku, stanąłby sam na czele walczących, tak jak to zwykle bywa w strategii. Przecież swoją postawą na pewno by ich pociągał, tak byli wpatrzeni w niego. On zaś zrobił coś, co z punktu widzenia strategii wojskowej było absurdalne – wycofał się, zostawił wojsko pod wodzą swego zastępcy Jozuego, a sam odszedł na wzgórze, by tam się modlić. Wiedział on, człowiek Boży, człowiek modlitwy, kto decyduje o losach świata i o losach jego narodu. Stąd te wyciągnięte na szczycie wzgórza w geście wiary ramiona Mojżesza. Między nim a doliną, gdzie toczy się walka, jest ścisła łączność. Kiedy ręce mu mdleją, to jego wojsko cofa się. On wie, co to znaczy – Bóg chce, aby on wciąż wysilał się, by stale wyciągał ręce do Pana. Gdy ręce zupełnie drętwiały, towarzyszący Mojżeszowi Aaron i Chur podtrzymywali je. Przez cały więc dzień ten gest wyciągniętych do Pana rąk towarzyszył walce Izraelitów, a kiedy przyszedł wieczór, zwycięstwo było po ich stronie. To jednak nie Jozue zwyciężył, nie jego wojsko walczące na dole odniosło zwycięstwo – to tam, na wzgórzu, zwyciężył Mojżesz, zwyciężyła jego wiara.
Gdyby ta scena miała powtórzyć się w naszych czasach, wówczas uwaga dziennikarzy, kamery telewizyjne, światła reflektorów skierowane byłyby tam, gdzie Jozue walczy. Wydawałoby się nam, że to tam się wszystko decyduje. Kto z nas próbowałby patrzeć na samotnego, modlącego się gdzieś człowieka? A to ten samotny człowiek zwycięża, ponieważ Bóg zwycięża przez jego wiarę.
Wyciągnięte do góry ręce Mojżesza są symbolem, one mówią, że to Bóg rozstrzyga o wszystkim. – Ty tam jesteś, który rządzisz, od Ciebie wszystko zależy. Ludzkiej szansy może być śmiesznie mało, ale dla Ciebie, Boże, nie ma rzeczy niemożliwych. Gest wyciągniętych dłoni, tych mdlejących rąk, to gest wiary, to ubogi środek wyrażający szaleństwo wiary w nieskończoną moc i nieskończoną miłość Pana.
Macierzyństwo duchowe
Macierzyństwo duchowe realizuje się poprzez środki ubogie, ponieważ realizuje się ono przez uczestnictwo w śmierci Chrystusa: "Jeżeli ziarno nie obumrze, zostaje tylko samo", i w Jego zmartwychwstaniu: "Jeżeli obumrze, przynosi plon obfity". Udział w śmierci Chrystusa dokonuje się przede wszystkim przez przyjęcie cierpienia (zadaje ono śmierć egoizmowi), a uczestnictwo w Zmartwychwstaniu to rodzenie się w nas nowego człowieka, uformowanego na wzór Chrystusa, który jest Miłością. Apostolstwo jest dawaniem Chrystusa obecnego w duszy tego, który apostołuje, jest rodzeniem Chrystusa w duszach. Według św. Pawła apostolstwo jest macierzyństwem duchowym: "Przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie" (1 Kor 4, 15). Nasze apostolstwo jako macierzyństwo duchowe jest dzięki wierze uczestnictwem w duchowym macierzyństwie Kościoła. Przez wiarę, która najpełniej wyraża się w stosowaniu środków ubogich, rodzimy dusze dla Chrystusa. Macierzyństwo duchowe dokonuje się poprzez żywe słowo, będące owocem kontemplacyjnego kontaktu z Bogiem, poprzez modlitwę pełną oddania się Bogu, a zwłaszcza poprzez ofiarę i cierpienie.
W życiu św. Teresy od Dzieciątka Jezus szczególną rolę odegrało dwóch wielkich grzeszników. Jeden pojawił się w czternastym roku jej życia. Był nim zabójca trzech osób, Pranzini, który mimo wyroku śmierci nie okazywał żadnej skruchy. Teresa nie mogła pogodzić się z myślą, że może on umrzeć bez pojednania z Bogiem. Przez półtora miesiąca wszystkie swoje modlitwy i cierpienia ofiarowywała za Pranziniego. I otrzymała od Boga znak: ten wielki grzesznik w ostatniej chwili przed śmiercią chwycił krucyfiks i ucałował trzykrotnie rany Zbawiciela. Kiedy Teresa dowiedziała się o tym, pełna wzruszenia powiedziała do Celiny: To mój pierwszy syn. Ta, która już w czternastym roku życia miała tak wyraźne pojęcie macierzyństwa duchowego, napisze później: "Jedynie cierpienie może rodzić dusze dla Jezusa" (L. Cel. 8 VII 1891). Pranzini był prototypem wszystkich grzeszników, za których Teresa chciała modlić się w sposób szczególny i za których chciała ofiarować swoje cierpienie. Ona wiedziała, że modlitwa może nie wystarczyć, że na szalę – za zbawienie dusz – trzeba składać Bogu największy dar, własne cierpienie.
Druga postać wielkiego grzesznika, w myśl wyznań św. Teresy jeszcze bardziej dramatyczna, to o. Hyacinthe Loyson. W autobiografii, w listach Teresy ani w "Dziejach duszy" nazwisko to nigdy nie pada. Dwukrotnie tylko w listach do Celiny mówi ona o "pewnej lilii zwiędniętej i skalanej" i o "wielkim winowajcy" (L. Cel. 2 IV 1891; 8 VII 1891). O jej pragnieniu uratowania tej duszy dowiadujemy się z aktów procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Hyacinthe Loyson, karmelita bosy, przełożony domu w Paryżu, był świetnym, niezwykle inteligentnym mówcą. Jego konferencje poruszały słuchaczy w całej Francji, nawet Papież gratulował mu sukcesów. W pewnym jednak momencie ten wybitny kapłan z wielkiego kaznodziei stał się apostatą, i to apostatą wojującym. Zaczął przemierzać diecezje Francji i mimo licznych protestów głosił, że Kościół odszedł od prawdziwej Ewangelii. Walczył tak z Kościołem przez czterdzieści trzy lata. Walka ta była dla klasztoru w Lisieux czymś przerażającym, tak że nikt tam nie ośmielił się wymienić jego imienia. Wprost nie mówiło się o nim nigdy, dlatego jego nazwisko nie pojawi się też w pismach św. Teresy, ofiarowującej przez dziewięć lat swoje modlitwy i cierpienia w jego intencji. W przypadku Pranziniego wystarczyło półtora miesiąca, a tu dziewięć lat - i jakby nie wystarczało. Ojciec Loyson zostaje ekskomunikowany, później napisze jeszcze otwarty list oskarżający Kościół i Karmel. Wywołało to wielkie protesty i gwałtowne oburzenie. Teresa jednak nie traci nadziei. Z biciem serca powie do Celiny, że jego nawrócenie jest głównym jej pragnieniem. "Celinko droga – pisze w jednym z listów - to wielki winowajca, większy może winowajca niż jakikolwiek grzesznik dotychczas nawrócony, ale czyż Jezus nie może sprawić, by stało się coś, czego dotąd nigdy jeszcze nie dokonał, a gdyby tego nie pragnął, czyżby obudził w sercach swoich małych oblubienic pragnienie nieziszczalne?" (L. Cel. 8 VII 1891). To jest ta jej często podkreślana teza, że jeżeli Jezus daje nam pragnienie czegoś, to nie po to, by tego nie spełnić. "Nie, to jest całkiem pewne – pisze – że On bardziej niż my pragnie doprowadzić na powrót do owczarni tę biedną, zbłąkaną owieczkę. Nadejdzie dzień, gdy on przejrzy" (tamże).
Kiedy analizujemy wiarę św. Teresy, stwierdzamy, że była to wiara, która jest pewnością. Ona wie, że Hyacinthe Loyson nawróci się. "Nie ustawajmy w modlitwach - pisze - ufnością osiągnąć można cudowne rezultaty. Ofiarujmy zasługi naszego Oblubieńca Ojcu naszemu, który jest w niebie, aby jeden z braci naszych, syn Najświętszej Maryi Panny, powrócił zwyciężony schronić się pod płaszcz najmiłosierniejszej spośród Matek" (tamże). Teresa tak bardzo pragnie uratować duszę tego kapłana, że ostatnią swoją Komunię św. ofiaruje w jego intencji. Umiera ze świadomością, że o. Hyacinthe Loyson nie nawrócił się, ale to nie podważyło pewności jej wiary. Kapłan ten umrze w piętnaście lat po jej śmierci, w wieku osiemdziesięciu pięciu lat. Jezus tak kochał Teresę, że tym razem już nie musiał dawać jej znaku. Wiedział, że ona nie przestanie wierzyć w to nawrócenie. Kiedy w 1912 roku o. Loyson umierał, nie było przy nim kapłana katolickiego i nie było spowiedzi. Wiadomo jednak, że przed śmiercią otrzymał on rękopis "Dziejów duszy" i że przeczytał jednym tchem "Pisma" św. Teresy, które określił jako "szalone i wstrząsające". Podczas jego bardzo ciężkiego konania obecni przy nim słyszeli powtarzane słowa: "O mój cichy Jezu". Ten ostatni akt miłości skierowany do Jezusa pozwala przypuszczać, że o. Hyacinthe został uratowany – dzięki modlitwom i cierpieniom Teresy. To również jej duchowy syn.
"Jedynie cierpienie może rodzić dusze dla Jezusa". To stwierdzenie św. Teresy ukazuje, na czym polega macierzyństwo duchowe. Matka to ta, która daje życie i która to życie podtrzymuje. Człowiek boi się cierpienia, ale przecież nikt z nas nie może się od niego uwolnić, tak jak nie możemy uwolnić się od ciężaru dnia codziennego. Nasze cierpienia i trudy mogą być jednak zmarnowane. Dopiero ich akceptacja i połączenie z krzyżem Jezusa pozwoli nam wkroczyć w niezwykłą tajemnicę macierzyństwa duchowego. Macierzyństwo takie jest na mocy uczestnictwa w królewskim kapłaństwie wiernych naszym powołaniem. Mamy zdobywać i rodzić dusze dla Jezusa. Pomyśl, ile jest w twoim życiu rzeczy trudnych: może brak zdrowia, konflikt domowy, niesforne dzieci, jakiś przygniatający cię ciężar duchowy. Mogą to być nawet rzeczy drobne, ale jeżeli są przyjęte i ofiarowane, sprawiają, że uczestniczysz w macierzyństwie duchowym Kościoła, że rodzisz dusze dla Chrystusa. Nie ma nic ważniejszego nad to. Może się to dokonywać przez apostolstwo słowa i modlitwy, ale cierpienie jest środkiem najskuteczniejszym, co więcej jest najskuteczniejszą formą apostołowania, bo w nim jest najwięcej ogołocenia (środek ubogi), najmniej ciebie samego, a najwięcej Chrystusa – w nim najbardziej rozpina się krzyż.
Świadectwo Jana Pawła II
25 maja 1985 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie papież Jan Paweł II nałożył biret kardynalski na głowę ks. abpa Andrzeja Marii Deskura. Był to szczególny konsystorz, wywołujący wstrząs i zdumienie. – Dlaczego Papież mianuje kardynałem człowieka sparaliżowanego? Przecież godność kardynalska to nie tytuł czy nagroda za pracę biskupa. Kardynałowie są pierwszymi doradcami i współpracownikami Papieża, pełnią bardzo ważne funkcje w Kościele. Dlaczego człowiek, który wskutek cierpienia nie jest już zdolny do pracy, został mianowany kardynałem? Tajemnicę tej nominacji Jan Paweł II dyskretnie wyjaśnił wieczorem w dniu konsystorza, w swoim przemówieniu do pielgrzymów z Polski, kiedy to powiedział o kardynale Deskurze: "Jestem z nim szczególnie związany jeszcze od czasów studenckich, poprzez seminarium duchowne, przez lata kapłańskie i wiele spotkań w Rzymie, a w szczególności przez to ostatnie spotkanie, które nastąpiło przed konklawe. Wtedy to Opatrzność Boża dotknęła ks. biskupa Deskura tym ciężkim kalectwem, które nosi w sobie do dzisiaj. Wśród wszystkich kardynałów dzisiaj kreowanych on jeden był inwalidą na wózku i wnosi do tego kolegium szczególne znamię, znamię cierpienia - znamię cierpienia, które jest ofiarą. Nie znamy dróg Bożych, nie znamy tajemnic Bożych, ale trudno mnie osobiście oprzeć się przeświadczeniu, że ta ofiara ks. arcybiskupa, dzisiaj kardynała Andrzeja, pozostawała w związku z konklawe, które odbyło się w połowie października 1978 roku". Ojciec Święty dostrzega w cierpieniu arcybiskupa Andrzeja Deskura jakby cenę za to, że on, kardynał Wojtyła, mógł zostać zastępcą Chrystusa. Wiemy zresztą, że zaraz po wyborze na papieża pierwsze swoje kroki skierował do kliniki Gemelli, gdzie leżał bardzo ciężko wtedy chory, sparaliżowany arcybiskup Andrzej Maria Deskur - ten, któremu Papież, według swojego przekonania, wiele zawdzięczał i któremu została dana najlepsza cząstka wspomagania go swoim cierpieniem, cząstka trudna, ale najbardziej skuteczna, jak zresztą wszystkie środki ubogie. To że chory arcybiskup Andrzej Maria Deskur otrzymał godność kardynała, to jakby pośrednie wskazanie przez Jana Pawła II na wartość środków ubogich.
Kardynał Deskur był przedtem przewodniczącym Papieskiej Komisji ds. Środków Społecznego Przekazu. Zajmował się więc rozpowszechnianiem i funkcjonowaniem środków bogatych w Kościele. I zrobił w tej dziedzinie bardzo dużo. Wniósł wielki wkład w przygotowanie dokumentów kościelnych wytyczających katolickim środkom przekazu kierunek działania. O tych jednak zasługach, o tym, jak duży wkład wniósł w rozwój środków przekazu, Papież prawie nie wspomina. Ma się wrażenie, jakby chciał przez to podkreślić wartość środków ubogich – że wnosi on do kolegium kardynalskiego znamię cierpienia, które jest ofiarą.
Pierwszego czerwca po południu kardynał Andrzej Maria Deskur dokonał objęcia swego tytularnego kościoła San Cesareo in Palatio, tego samego, który w roku 1967 otrzymał kardynał Karol Wojtyła. Kardynał w majestacie cierpienia celebrował Mszę świętą siedząc. Zamiast tronu kardynalskiego stał przy niskim ołtarzu fotel na kółkach. Jego porażona chorobą ręka z trudem mogła utrzymać pastorał. Swoisty paradoks – przewodniczący papieskiej komisji do spraw środków bogatych naznaczony został znamieniem środków ubogich.
W kontekście doktryny środków ubogich należy rozumieć również słowa Jana Pawła II dotyczące zamachu na jego życie. Wydarzenie to nazywa szczególną łaską. 14 października 1981 r. podczas środowej audiencji generalnej na Placu Świętego Piotra, przemawiając do tysięcy pielgrzymów, wypowie te znamienne słowa: "Bóg pozwolił mi doświadczyć w ciągu minionych miesięcy cierpienia, pozwolił mi doświadczyć zagrożenia życia, pozwolił mi jednocześnie jasno i dogłębnie zrozumieć, że jest to szczególna Jego łaska dla mnie samego jako człowieka. Równocześnie z uwagi na posługę, jaką sprawuję jako następca św. Piotra, jest to łaska dla Kościoła. Chrystus dał mi tę łaskę, że mogę cierpieniem i zagrożeniem własnego życia i zdrowia dać świadectwo Jego miłości. To właśnie poczytuję sobie za szczególną łaskę i za to właśnie składam szczególne dziękczynienie Duchowi Świętemu i Maryi Niepokalanej".
Czy bez środków ubogich, bez cierpienia, którym naznaczone jest życie Jana Pawła II, mógłby on tak skutecznie pasterzować w Kościele, czy mógłby pociągać tłumy? Do dramatycznych dni zamachu nawiąże Papież jeszcze raz w dniu swoich imienin, 4 listopada 1981 roku: "Wydarzenie z 13 maja dało mi wiele do myślenia, kazało mi spojrzeć na to moje ludzkie i chrześcijańskie życie jeszcze bardziej w świetle Ewangelii, w świetle tych słów o ziarnie, które musi obumrzeć, ażeby mogło owoc przynosić".