top of page

Msza Święta jako adoracja Boga



Fragmenty książki: "Msza katolicka. Jak przywrócić centralne miejsce Boga w liturgii” bpa Athanasiusa Schneidera




Bóg stworzył nas, byśmy Go wysławiali


Adoracja jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył, oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed „Królem chwały” (Ps 24, 9-10) i pełnym czci milczeniem przed Bogiem, który jest „zawsze większy”. Adoracja trzykroć świętego i miłowanego ponad wszystko Boga napełnia nas pokorą oraz nadaje pewność naszym błaganiom.


Święty Tomasz wyjaśnia, że cześć i adoracja wymagają zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych aktów, ponieważ nasza natura jest dwoista:


Ponieważ w myśl nauki św. Jana Damasceńskiego (De Fide Orthodoxa, iv, 12), nasza natura jest złożona z dwóch pierwiastków, a mianowicie z umysłowego i zmysłowego, dwojakie uwielbienie składamy Bogu w dani: duchowe, polegające na wewnętrznym oddaniu się Bogu, oraz cielesne, polegające na zewnętrznym ukorzeniu ciała. Ponieważ zaś we wszystkich przejawach pobożności czynnik zewnętrzny odnosi się do wewnętrznego jako do głównego, dlatego zewnętrzne uwielbienie zmierza do wewnętrznego, by przez cielesne okazanie naszej pokory pobudzić uczucie do poddania się Bogu. Jest to bowiem naturalne dla nas, byśmy przez rzeczy zmysłowe ku umysłowym zdążali.

Naszą powinnością jest oddawać Bogu chwałę i wielbić Go: taki jest cel stworzenia. Bóg nie stworzył nas dla powiększenia swej chwały, ponieważ tego nie potrzebuje. We współczesnej wersji mszału rzymskiego czwarta prefacja zwykła brzmi następująco: „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia, przez naszego Pana Jezusa Chrystusa”.


Bóg stworzył nas, byśmy Go wysławiali, a On wpisał w samo stworzenie potrzebę oraz pragnienie głoszenia Jego chwały. Pojęcie „adoracja” w języku greckim oddaje się słowem proskynesis, które literalnie znaczy tyle, co „padanie na twarz”. Oznacza to, że tylko Bóg jest wielki, a my winniśmy się umniejszać. Umniejszanie siebie jest owocem prawdziwej adoracji. W swoim Magnificat Najświętsza Maryja Panna i Matka Boża poucza nas, że Bóg nas wywyższa, gdy my siebie uniżamy.


Zewnętrzny akt adoracji wyraża również pokorę stworzenia. Jest to wyznanie jego całkowitej zależności od Boga. Jak to ujął św. Tomasz: „zewnętrzne uwielbienie zmierza do wewnętrznego, by przez cielesne okazanie naszej pokory pobudzić uczucie do poddania się Bogu”. W podobny sposób tłumaczy on duchowe znaczenie aktu przyklęknięcia: „klękając wyrażamy naszą słabość w porównaniu do Boga; pochylając się wyznajemy, że sami z siebie jesteśmy nicością”.


Jak zauważa kard. Ratzinger, liturgia bez aktu klęczenia traci swoją chrześcijańską autentyczność:


Być może zatem postawa klęcząca jest rzeczywiście czymś obcym dla kultury nowoczesnej, skoro jest ona kulturą, która oddaliła się od wiary i wiary już nie zna, podczas gdy upadnięcie na kolana w wierze jest prawidłowym i płynącym z wnętrza, koniecznym gestem. Kto uczy się wierzyć, ten uczy się także klękać, a wiara lub liturgia, które zarzuciłyby modlitewne klęczenie, byłyby wewnętrznie skażone.

Adoracja jest oddaniem chwały Bogu, bezustannym głoszeniem Jego chwały. Ale na czym polega różnica między adoracją a głoszeniem chwały? Adoracja jest najbardziej wyrazistą formą okazywania tego, że Bóg jest prawdziwie wielki oraz że jest Panem. Możemy wychwalać bądź otaczać czcią stworzenia, ale nie możemy ich adorować. Zgodnie z doktryną Kościoła oraz Pismem Świętym adoracja jest zarezerwowana dla Boga. Gdy diabeł kusił Jezusa na pustyni, nakłaniając Go, by upadł i oddał mu pokłon, Pan mu odpowiedział słowami, które możemy znaleźć u Mateusza (Mt 4, 10): „Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (zob. Pwt 6, 13).


Ktoś mógłby pomyśleć, że pragnienie Boga, by być wielbionym przez swoje stworzenia, wydaje się niemalże świadczyć o swoistej próżności. W rzeczywistości chodzi jednak nie o to, że On chce być adorowany, ale że dla Jego stworzeń jest dobrze, by Go adorowały. Nie jest też dobrze właśnie dla Jego stworzeń, by Go nie adorowały.


Adoracja Eucharystyczna


W obliczu niewiary szerzącej się za przyczyną racjonalizmu w XIX wieku zaczęły powstawać nowe zgromadzenia zakonne z charyzmatem wieczystej adoracji, głoszące, iż Bóg jest naszym Królem godnym wiecznego i nieprzerwanego uwielbienia i adoracji, nawet tutaj na ziemi, za dnia i w nocy. Następnie zadziałał Duch Święty, wynosząc do apostolstwa człowieka, którego powołaniem stało się odrodzenie znaczenia adoracji eucharystycznej wśród chrześcijan. Mowa o św. Piotrze Julianie Eymardzie (1811-1868). W 1856 roku założył on zgromadzenie Kapłanów od Najświętszego Sakramentu ‒ eucharystów, którego działalność skupiała się na podkreślaniu znaczenia wieczystej adoracji oraz uroczystości publicznego kultu eucharystycznego. Zorganizowano również Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, który stał się wydarzeniem cyklicznym trwającym do dzisiaj.


Bóg nieustannie działa w Kościele, zapewniając to, czego mu w danym czasie potrzeba. Ponieważ Novus Ordo umniejszył i osłabił gesty adoracji w czasie Mszy Świętej (co widać w drastycznym ograniczeniu uwag rubrycznych dotyczących przyklęknięć, klęczenia i pokłonów), opatrzność Boża ‒ zwłaszcza w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku ‒ sprawiła, że postał nowy ruch adoracji eucharystycznej, wzniesiono kaplice wieczystej adoracji w różnych krajach, a także ponownie odkryto starszą formę rytu rzymskiego. W naszej archikatedrze Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Nur Sułtan od dwudziestu lat praktykujemy wieczystą adorację; uczestniczy w niej cała diecezja, co przynosi znaczne owoce duchowe. Podobnie jest w wielu innych miejscach. Po raz kolejny przypomnijmy słowa papieża Jana Pawła II, który tak wiele pisał o Eucharystii. W jego liście apostolskim z 2004 roku, zatytułowanym Mane nobiscum Domine, znajdujemy następującą treść:


W szczególności trzeba pielęgnować, zarówno podczas celebrowania Mszy Świętej, jak i w kulcie eucharystycznym poza Mszą Świętą, żywą świadomość rzeczywistej obecności Chrystusa, dbając o to, by dawać jej świadectwo tonem głosu, gestami, sposobem poruszania się, całym zachowaniem. W związku z tym normy przypominają ‒ i ja sam miałem ostatnio okazję to potwierdzić ‒ wagę, jaką należy przywiązywać do chwil milczenia czy to w celebracji, czy w czasie adoracji eucharystycznej. Jednym słowem, konieczne jest, aby całej postawie względem Eucharystii, zarówno szafarzy jak i wiernych, towarzyszył najwyższy szacunek. Obecność Jezusa w tabernakulum winna stanowić jakby biegun przyciągania dla coraz większej liczby dusz w Nim zakochanych, zdolnych przez długi czas słuchać Jego głosu i niemal odczuwać bicie Jego serca. „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan!” (Ps 34 [33], 9) Niech wspólnoty zakonne i parafialne podejmą w tym roku szczególne zobowiązanie do adoracji eucharytycznej poza Mszą Świętą, Pozostawajmy długo na klęczkach przed Jezusem Chrystusem obecnym w Eucharystii, wynagradzając naszą wiarą i miłością zaniedbania, zapomnienie, a nawet zniewagi, jakich nasz Zbawiciel doznaje w tylu miejscach na świecie. W adoracji pogłębiajmy naszą osobistą i wspólnotową kontemplację, posługując się modlitewnikami, które czerpią inspirację ze słowa Bożego i z doświadczenia licznych dawnych i współczesnych mistyków. Także różaniec, pojmowany w jego głębokim znaczeniu biblijnym i chrystocentrycznym, na które zwróciłem uwagę w liście apostolskim Rosarium Virginis Mariae, stanie się szczególnie odpowiednim sposobem kontemplacji eucharystycznej, realizowanej razem z Maryją i w Jej szkole. Niech w tym roku szczególnie żarliwie będzie przeżywana uroczystość Bożego Ciała z tradycyjną procesją. Wiara w Boga, który poprzez Wcielenie stał się naszym towarzyszem drogi, niech będzie głoszona wszędzie, a zwłaszcza na naszych ulicach i pośród naszych domów; niech to będzie wyrazem naszej wdzięcznej miłości i niewyczerpanym źródłem błogosławieństwa.

Versus Deum czy versus populum?


Z prawdy o tym, że Msza Święta jest adoracją, wynika zewnętrzna forma modlitwy, w której celebrans i wierni zwracają się razem w tę samą stronę, co określa się jako versus Deum lub ad orientem. Gest ten jest zasadniczą cechą wspólnej adoracji, a przez to rytu samej Mszy Świętej. Celebracja w formie kręgu, zwana versus populum, ostatecznie zaprzecza normie modlitwy i adoracji, gdyż wyraża zgromadzenie ludzi. Wielu twierdzi, że jest to obojętne; że postawa nie ma znaczenia; że możemy patrzeć na siebie nawzajem, stojąc w kręgu, co ma miejsce w celebracji versus populum, ponieważ Pan jest pośród nas. Jednak forma kręgu utworzonego przez celebransa i wiernych wprowadza raczej immanentyzm i horyzontalność aniżeli wertykalność i wyniesienie w kierunku transcendencji. Zasadniczym celem Mszy Świętej jest adoracja Boga, a nie wspólnotowe spędzanie czasu. Chrystus rozbił pośród nas namiot, ale po swej męce wstąpił do nieba, by nam ukazać, że „nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy przyszłego” (Hbr 13, 14), oraz „jeśli więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi” (Kol 3, 1-2).


Celebracja versus populum jest wyraźnym przejawem pewnej formy antropocentryzmu. Człowiek uwielbia być adorowany. Uwielbia, gdy to jemu zamiast Chrystusowi składa się hołd. Przez ostatnich pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat celebransi coraz bardziej przyzwyczajali się do bycia w trakcie liturgii w centrum uwagi, do odgrywania roli showmanów w wymiarze doczesnym. Skutek jest taki, że odczuwają swoisty dyskomfort, ilekroć muszą zwrócić się do Pana, a ich twarz jest w trakcie Mszy Świętej ledwo widoczna, ponieważ radość księżowskiego showmana zostaje stłumiona, jeśli nie jest on nieustannie widziany i podziwiany przez publiczność. W trakcie celebracji versus Deum twarz kapłana jest niewidoczna, jest odwrócona, a uwaga jest skierowana nie na niego, lecz na kogoś innego ‒ na Chrystusa. Twierdząc, że kapłan musi celebrować versus populum ‒ ponieważ ludzie muszą patrzeć na niego jako alter Christus ‒ w domyśle przyrównujemy go do postaci eucharystycznej, która ukrywa Chrystusa i którą wystawiamy do adoracji. Jednakże rzeczywista obecność Chrystusa pod postaciami eucharystycznymi nie jest tą samą prawdą teologiczną, co kapłan będący „drugim Chrystusem”. Twarz kapłana nie jest zasłoną eucharystyczną i dlatego nie musi być nieustannie widziana w czasie Mszy Świętej. Niektórzy orędownicy celebracji versus populum posługują się tym teologicznie pokrętnym argumentem i bezwiednie przybierają postawę, jak gdyby sami stanowili wystawienie Najświętszego Sakramentu. Takie postępowanie jest nie tylko teologicznie niepoprawne, ale jest również źródłem duszpasterskiego, liturgicznego i praktycznego nieporozumienia, w którym kapłan staje się kimś w rodzaju guru.


Zewnętrzna forma kręgu nie może nie kształtować myślenia. Jeśli konsekwentnie twierdzimy, że „w centrum umieszczamy Chrystusa”, ale rzeczywistość fizykalna nie odpowiada temu twierdzeniu, dopuszczamy się po prostu niespójności logicznej i zaprzeczamy psychologii. Wspólne zwrócenie się w tym samym kierunku w trakcie modlitwy jest naturalnym zachowaniem we wszystkich religiach, nie wyłączając tych fałszywych. Zjawisko to odzwierciedla zdrowe postrzeganie naturalnego zmysłu religijnego. Łaska buduje na naturze (gratia supponit naturam), a zatem tym większą wagę ma ów zewnętrzny wyraz modlitwy w religii prawdziwej. Od czasów Starego Testamentu, a następnie poprzez dzieje Kościoła, w oficjalnej liturgii lud zawsze modlił się z całym zgromadzeniem, zwracając się ku Panu, który w Starym Testamencie był przedstawiony w formie Świętego Świętych, w Nowym ‒ geograficznego wschodu, krzyża Pańskiego, a następnie tabernakulum, w którym jest On prawdziwie obecny. Nawet w niektórych rzymskich bazylikach o niezorientowanych apsydach celebrans zwracał się ku wschodowi.


Mamy obecnie do czynienia z formą liturgii skoncentrowaną na człowieku, co najwierniej odzwierciedla życie Kościoła w naszych czasach, a także jego główną bolączkę, jaką jest antropocentryzm. Forma celebracji Mszy Świętej powinna na powrót zostać zwrócona ku Panu. W Psalmach wielokrotnie czytamy słowa Pana: „Zwróćcie się do Mnie” (convertimini, revertimini), Na początku tradycyjnej Mszy Świętej pojawia się wspaniały werset siódmy z Psalmu 85: Deus tu conversus vivificabis nos ‒ „Czyż to nie Ty przywrócisz nam życie”. Otrzymamy życie. Et plebs tua laetabitur in te ‒ „aby Twój lud weselił się w Tobie”. Dostąpimy radości, prawdziwej radości. Nasze dusze napełni nadprzyrodzone życie Boże będące prawdziwą radością. Bóg zwraca się ku nam. Logicznie rzecz ujmując, oznacza to, że powinniśmy zwrócić się ku Niemu, by otrzymać Jego życie. To winno znaleźć zauważalny wyraz w trakcie liturgii. Nie możemy mówić, że ten widzialny aspekt jest nieistotny oraz że wystarczy pozostać w zamkniętym kręgu i twierdzić, że Bóg jest wśród nas. Takie podejście przeczy całej symbolice realności i zasadzie wcielenia, w której Bóg przychodzi do nas, a my wychodzimy Mu naprzeciw. Jesteśmy ludem pielgrzymującym do Chrystusa w niebie, a w Chrystusie do Ojca.


Ojciec Josef Jungmann, jeden z cieszących się największym autorytetem liturgistów XX wieku, który miał swój wkład w sformułowanie konstytucji Sacrosanctum Concilium, poczynił po soborze następującą krytyczną obserwację dotyczącą praktyki celebrowania versus populum, zarazem odkrywając głęboki teologiczny i liturgiczny sens zwracania się w stronę Pana podczas celebracji Mszy Świętej:


Teraz kapłan, stojąc przy ołtarzu [...], był jakby przewodnikiem ludzi; ludzie patrzyli równocześnie na niego i na ołtarz i tak jak on twarze mieli zwrócone na wschód. Teraz całe zgromadzenie tworzyło olbrzymią procesję, prowadzoną przez kapłana i kierującą się na wschód w stronę słońca, w stronę Chrystusa, ich Pana?

Liturgia jest istotnie procesją, w której człowiek jest prowadzony w głębokiej wierze i modlitwie Kościoła. Dlatego pierwsi chrześcijanie modlili się w kierunku wschodnim, w stronę wschodzącego słońca jako symbolu zmartwychwstałego Chrystusa. Tym sposobem manifestowali zmierzanie całego świata ku Chrystusowi, który go obejmuje.


Historia Kościoła obejmuje dwa tysiące lat, a Novus Ordo mamy zaledwie od około pięćdziesięciu. Kryzysy w Kościele zazwyczaj trwały około siedemdziesięciu lat, podobnie jak niewola babilońska w Starym Testamencie czy niewola awiniońska w czternastowiecznej Francji. Dzisiaj przechodzimy okres niewoli liturgicznej. Z pewnością opatrzność Boża zainterweniuje, zapewniając nam hierarchów, którzy będą potrafili naprawić liturgię zgodnie z sensus perennis tradycji Kościoła. Nowa forma rytu będzie coraz bardziej zawracana w kierunku tradycyjnej formy liturgicznej Kościoła, zbliżając się do tradycyjnej formy Mszy Świętej. Nie powstanie mieszanka, ale te dwie formy będą bardzo podobne. Może nie doświadczymy tego za naszego życia, ale zobaczymy wieczną liturgię, która niewątpliwie będzie piękniejsza.


Prymat Boga w liturgii


Jeśli na ziemi jest cokolwiek, co ze swej natury musi wyrażać centralność Boga, to jest to Msza Święta. Kardynał Ratzinger przypomniał tę prawdę w następujących słowach:


Jeśli liturgia jawi się przede wszystkim jako warsztat naszych działań, to najistotniejszy element zostaje zapomniany: Bóg. W liturgii nie chodzi o nas, lecz o Boga. Zapomnienie o Bogu jest największym zagrożeniem naszych czasów. Mając to na uwadze, liturgia powinna ustanawiać znak Bożej obecności. A jednak co się dzieje, jeśli ów zwyczaj zapominania o Bogu zagnieżdża się w samej liturgii, w ramach której myślimy tylko o sobie samych? W każdej reformie liturgicznej, a także w każdej celebracji liturgicznej prymat Boga powinien wysuwać się na pierwszy plan.

W napisanej w 2015 roku przedmowie do rosyjskiego wydania książki Duch liturgii papież emeryt Benedykt XVI jeszcze dobitniej podkreślił potrzebę nie tylko stawiania kultu Bożego na pierwszym miejscu, lecz również oddawania Bogu centralnego miejsca w liturgii, dowodząc, iż od tego zależy autentyczna odnowa Kościoła. Papież pisał:


W świadomości dzisiejszych ludzi rzeczy Boże, a w tym liturgia, nie wydają się w ogóle sprawami ważkimi. Ważkość wiąże się z wszystkim, co tylko można sobie wyobrazić. Ale rzeczy Boże nigdy nie wydają się ważkie. Można by skądinąd stwierdzić, że życie zakonne przecież różni się od życia świeckiego i byłaby to niewątpliwa prawda. A jednak prymat Boga, o którym zapomnieliśmy, obowiązuje wszystkich. Jeśli Bóg przestaje być ważny, zaczynamy przesuwać kryteria pozwalające ustalić, co w ogóle jest ważne. Odsuwając Boga na bok, człowiek poddaje się ograniczeniom czyniącym go niewolnikiem sił materialnych, a przez to stojącym w opozycji do jego godności. W latach następujących po soborze watykańskim II ponownie uświadomiłem sobie prymat Boga i liturgii świętej. Niezrozumienie reformy liturgicznej, która objęła cały Kościół katolicki, przyniosło skutek w postaci wysunięcia na pierwszy plan kwestii nauczania oraz własnego działania i kreatywności. Obecność Boga została niemalże zapomniana wskutek czynności podejmowanych przez człowieka. W takiej sytuacji coraz bardziej oczywistym staje się fakt, iż istnienie Kościoła czerpie swoją witalność z właściwej celebracji liturgii, a także iż Kościół jest zagrożony, jeśli prymat Boga znika z liturgii, a tym samym z życia. Najpoważniejszą przyczyną kryzysu, który wstrząsa Kościołem, jest odbieranie Bogu prymatu w liturgii. To wszystko sprawiło, że jeszcze intensywniej niż w przeszłości zagłębiłem się w liturgię, ponieważ wiedziałem, że prawdziwa odnowa liturgii jest warunkiem koniecznym odnowy Kościoła.

W powieści Mitre and Crook [Infuła i pastorał] ks. Bryana Houghtona główny bohater, fikcyjny bp Edmund Forester, skonsternowany liturgicznym chaosem wywołanym przez Sobór Watykański II czyni następującą, jakże trafną obserwację:


Nikt już nie mówi o adoracji Boga. W najlepszym wypadku adorujemy człowieczeństwo, a w najgorszym ‒ nas samych. Widać to w naszych budynkach. Są kościoły budowane dla Kyrie, takie jak surowe opactwa cysterskie. Są kościoły budowane dla Glorii, takie jak okazałe katedry szczytowego okresu baroku. Są też i kościoły budowane dla obu z tych form pochwalnych, takie jak te z późnego okresu romańskiego i wczesnego renesansu. Dzisiaj nie buduje się ich dla żadnej z nich: dzisiejsze świątynie to hale spotkań i rozmów, w których Święty Mikrofon jest jedyną formą ornamentyki. [...]

Zdecydowane przywrócenie centralności Boga w każdym szczególe liturgii Mszy Świętej stanowiłoby ponowne obwieszczenie całemu Kościołowi, że Bóg jest godzien najwyższej adoracji, największej miłości, i że należy Go stawiać ponad wszystko. Gdybyśmy potraktowali Boga, Wcielonego Boga, poważnie, znaleźlibyśmy prawdziwe źródło świętości i pokoju, którego w świecie na próżno szukać. Cały sens Mszy Świętej zasadza się na uwidocznieniu centralności Boga. Niech te poniższe świetlane słowa ks. Mikołaja Gihra stanowią dla nas zachętę do ponownego odkrywania i przywracania centralności Boga w liturgii:


Ofiara Mszy św. jest i pozostaje ośrodkiem religii chrześcijańskiej, słońcem ćwiczeń duchownych, sercem nabożeństwa i duszą pobożności. Stąd jej wiecznie świeża i nigdy nie starzejąca się siła, z jaką pociąga ona ku sobie wszystkie serca katolickie i gromadzi ludy katolickie dokoła swoich ołtarzy. Już przed świtem wschodzi w naszych kościołach zorza. Dzwony wzywają na ofiarę. Niebawem tu i ówdzie ukazuje się światło w oknach. Po skrzypiącym śniegu pośpiesznie podążają wierni do domu Bożego; księżyc spogląda jeszcze wysoko z przestworzy niebieskich. [...] Wszędzie jawi ofiara Mszy św. przyciągającą siłę, czy się sprawuje w marmurowych portykach bazyliki św. Piotra w Rzymie, w lśniących szatach, wśród tysiąca pochodni, w otoczeniu arcydzieł sztuki chrześcijańskiej, w kwiatach i zieleni, jakby w szacie odświętnej, czy też bez ozdób, w ubogim otoczeniu, w szopie, skleconej z desek, lub pod namiotem, który dokoła odprawiającego ofiarę misjonarza ustawiła ręka nowo nawróconego ‒ wymowny dowód, że katolicy przywiązują wagę nie do okoliczności zewnętrznych, lecz do istoty rzeczy. A któż z nas nie zachował najmilszych wspomnień o Mszy św. ze swoich lat dziecięcych, nawet jeśli ją widział wówczas tylko w ubożuchnym kościółku swej wsi rodzinnej! A ta pociągająca siła nie jest przelotną; nie ukazuje się ona dzisiaj, by jutro zniknąć. Nie jest to pozorna siła nowości. Już przed więcej, niż półtoratysiącem lat, pociągała Ofiara eucharystyczna praojców naszych ku sobie z siłą większą niż wszystkie okropności prześladowań, które częstokroć zakłócały ciche chwile sprawowania Mszy św. Djonizjusz Aleksandryjski, który żył w II wieku, opowiada: „Nawet wtedy, gdy nas wszyscy prześladowali i gnębili, nie zaniechaliśmy świętej ofiary. Każde miejsce, w którem oderwani jedni od drugich znosiliśmy nasze biedy ‒ pole, pustkowie, okręt, służyły nam za świątynię dla sprawowania ofiary”. Wtedy, gdy burza prześladowań szalała nad całą ziemią, zstępował w ofierze potok błogosławieństwa i łaski do podziemnych korytarzy, podobnie jak znacznie później, w czasie prześladowań ze strony protestantyzmu w Anglii, ta sama ofiara schroniła się na poddasza. Ale i w tej ostatecznej potrzebie nie ustała jej siła pociągająca. Katolicy zstępowali do jaskiń i katakumb, chronili się na poddasza, aby się modlić za tych, których nienawiść wygnała do najuboższych zakątków to, co było dla nich najświętsze, i którzy panoszyli się w świątyniach, dźwigniętych przez pobożność katolicką. [...]
Ofiara eucharystyczna jest w Kościele katolickim słońcem nabożeństwa oraz sercem jego życia łaski i cnoty; stanowi ona jego najwyższe dobro, nieprzebrane bogactwo i skarb najcenniejszy. To też Kościół dołożył wszelkich wysiłków i starań, by ta najczcigodniejsza i najgłębsza tajemnica wiary była sprawowana w sposób możliwie jak najgodniejszy. Chrystus ustanowił i nakazał tylko istotną czynność ofiarną, rozwój zaś liturgiczny, przedstawienie i przyobleczenie tej prostej a skutecznej czynności ofiarnej pozostawił Swemu Kościołowi, oświeconemu przez Ducha Świętego. Ten wzniosły i podnoszący ducha obrzęd ofiarny, stworzony przez Kościół, nie jest dziełem li tylko ludzkim, jest on arcydziełem sztuki, wykonanem przy pomocy Bożej ‒ budową świętą tak piękną, harmonijną, cudowną i wykończoną zarówno w swej całości, jak w pojedyńczych częściach, że niepodobna nie dostrzec i nie uznać niewidzialnej ręki mądrości Bożej, która kierowała jej wznoszeniem i wykończeniem.

 

Źródło: „Msza katolicka. Jak przywrócić centralne miejsce Boga w liturgii”., Bp Athanasius Schneider, wyd. Esprit

Fot. VICONA

24-Godziny-Męki-Pańskiej-za-Polskę-_baner.jpg
bottom of page