Dlaczego miłość, która jest tak pięknym Bożym darem, sprawia tyle bólu w relacji z drugim człowiekiem – chłopakiem, dziewczyną, mężem, żoną, przyjacielem? A im ta miłość była większa, im większe zaangażowanie emocjonalne, tym większy ból i rozczarowanie, gdy zostanie ona zawiedziona.
Niezaspokojony głód miłości
Jedno jest pewne – Pan Bóg stworzył nas z miłości i dla miłości i dlatego ten nieustanny jej głód, który człowiek próbuje zaspokoić na różne sposoby – inaczej mężczyźni, a inaczej kobiety – jest w nas stale obecny. A zaspokoić go w pełni może tylko Ten, który stworzył nasze serce i zna je najlepiej – Bóg.
Być może bardzo wielu raniącym kłótniom w związkach można by zapobiec, gdyby oboje uświadomili sobie na wstępie tę prawdę, że pełnego spełnienia potrzeby miłości nie da nam nigdy drugi człowiek, nawet najwspanialszy mąż czy żona. Ktoś, komu oddaliśmy całych siebie, rani naszą miłość, ponieważ podświadomie obwiniamy go o to, że nie potrafił zapełnić tej pustki serca, ale to nie jego wina. Być może większość konfliktów w relacjach damsko-męskich wynika właśnie z tego powodu, a wszystko inne to tylko preteksty, które skrywają prawdziwą przyczynę? Wzajemne pretensje o banalne rzeczy dnia codziennego, które pojawiają się w prawie każdym związku z biegiem czasu, są być może wyładowaniem tych frustracji pochodzących z niespełnionych oczekiwań tej najgłębiej w nas zakorzenionej potrzeby miłości? Pojawiające się żale, kolejne pretensje, zaborczość, zazdrość i złość lub przeciwnie – „zagłaskiwanie” kogoś z miłości, nadmierne nadskakiwanie, aż do zaduszenia sobą drugiej osoby (tzw. „uwieszanie się” na kimś) – to wszystko próby wymuszania na kimś tej miłości i zainteresowania, co jednak zwykle przynosi odwrotny skutek.
Natomiast czysta miłość ku drugiemu człowiekowi to dawanie mu siebie w wolności od oczekiwań i pragnień, przede wszystkim duchowych, w wolności od własnej satysfakcji, wdzięczności, jakiejkolwiek zapłaty. To nie znaczy, że kochając tak kogoś, nie otrzymujemy tego wszystkiego. Jeśli druga strona też potrafi obdarzyć nas taką miłością, dostajemy to wszystko i jeszcze więcej, jednak gdy tego zabraknie, nie czujemy się rozczarowani i sfrustrowani, nie oskarżamy nikogo, że nie docenił, do pochwalił, nie zauważył... Możemy nadal kochać, nie zniewalając drugiego człowieka, nie przywiązując go do siebie i siebie do niego.
Wyzwolenie ku dojrzałej miłości przynosi po pierwsze uświadomienie sobie tej prawdy – oraz zgoda na nią – że każda ludzka miłość prędzej czy później rozczarowuje, jeśli w niej będziemy pokładać całą naszą nadzieję na jej spełnienie. Uwolni nas to jednocześnie od nadmiernych oczekiwań wobec drugiej osoby, która nigdy do końca nie będzie w stanie im sprostać. Żaden człowiek, nawet najwspanialszy mąż, rodzic, dziecko czy przyjaciel nie może być całym światem. Żaden też nie da nam nigdy takiej miłości, do jakiej stworzone jest nasze serce – jak tylko Bóg. Dlatego oddając człowiekowi całe swoje serce, a nie Bogu, który ma do niego pierwszeństwo, zawsze będziemy skazani na bolesne rozczarowanie. Jedynie w Stwórcy powinniśmy pokładać całą nadzieję i tęsknotę za miłością prawdziwą i doskonałą. Tymczasem, jak mówi o. Augustyn Pelanowski w jednym ze swoich kazań: "Możemy być dorosłymi ludźmi, ale ciągle jest w nas dziecko szukające spełnienia uczuciowego poza Bogiem Ojcem. Szukamy wśród krewnych i nie znajdujemy. Krewni to bardzo szerokie pojęcie, to nie tylko ktoś, kto jest w rodzinie. Krewny to jest również ktoś, kto tak samo myśli. Taka bratnia dusza, siostrzana dusza. Krewny. Ważny inaczej. Szukamy wśród znajomych, przyjaciół, najbliższych i nie znajdujemy miłości. (...) Z życia wiem, że nikt mi nie dał tego, co mi daje 20 minut Adoracji. Nawet 6 godzin przebywania z osobą, którą kochałem, nie dało mi tego, co 20 minut Adoracji".
Taka miłość wybierająca Boga przed człowiekiem, jest dla nas niezwykle trudna, bo przecież łatwiej jest przywiązać swoje serce do człowieka, którego widzimy i który wydaje się też nas kochać, niż do niewidzialnego Boga, którego nie zawsze przy sobie czujemy, którego trzeba stale, jakby po omacku, w swoim życiu szukać... I jakże często wybieramy człowieka.
Kochaj twoich najbliższych
Nie są to jednak miłości przeciwstawne – nie mamy przestać kochać najbliższych, aby zacząć naprawdę kochać Boga, ale ważne jest, kto jest na pierwszym miejscu i czyjej miłości szukamy przede wszystkim. O. Pelanowski mówi dalej: "Wzrastamy w uczuciach do Boga, gdy zaczniemy w Nim szukać tej miłości, a odwrócimy się od szukania pośród ludzi, pośród krewnych, znajomych. Jasną rzeczą jest, że szukanie miłości Ojca nie jest jednoznaczne z absolutnym odrzuceniem miłości ludzkiej, ale chodzi o coś, co jest dostępne w sumieniach wrażliwych, które wiedzą, kiedy jest taki moment, kiedy się nie może już bez kogoś żyć, kiedy się gania, biega, bo człowiek nie umie przeżyć minuty samotności bez kogoś. Nie chodzi o odrzucenie, o odtrącenie, o mizantropię, o to, żeby być samotnym, ale chodzi o to, żeby Bóg był bardziej poszukiwany niż człowiek. Żeby bez człowieka można było żyć. Czy on jest, czy go nie ma, to nie przeżywam tego, to mnie nie boli. I obecność tego człowieka nie jest dla mnie rozkoszą niebiańską i utrata tego człowieka nie jest dla mnie rozpaczą piekielną. Jest, to fajnie, nie ma, to też fajnie. Wtedy można mówić o jakimś zdrowym ułożeniu. Ale jakże często poszukiwanie miłości u człowieka jest tłumaczone spełnianiem obowiązku miłości do Boga, bo Bóg też jest w człowieku. Hola, hola, ale człowiek to nie Pan Bóg".
Pan Bóg chce więc, abyśmy kochali piękną i zdrową miłością także tych, których nam dał na ziemi, z którymi związał jakoś bardziej nasze serca – naszych krewnych, mimo że są to czasem trudne, a nawet najtrudniejsze relacje. Wiadomo bowiem, że najbardziej boli rana zadana przez najbliższą osobę. Pan Bóg dopuszcza to jednak, aby z jednej strony nauczyć nas opierania się tylko na Nim, a z drugiej strony, aby nauczyć nas kochać miłością bezinteresowną, która będzie często miłością zranioną, ukrzyżowaną – taką, jaką On nas kocha. Bardzo często Pan Bóg przez upokorzenia, rany i konflikty z najbliższymi – których nie chce, ale które dopuszcza – musi też leczyć nas tak boleśnie z naszej pychy, egoizmu, błędnych przekonań o sobie – o ile jesteśmy pojętnymi uczniami i potrafimy z tego wyciągnąć lekcję dla siebie.
W jednej ze swoich nauk ks. Piotr Pawlukiewicz pytał: "Jezus wysyłał uczniów po dwóch. Dlaczego? Nikt nas tak nie upokorzy jak drugi człowiek. Was też wysyła po dwóch; mąż i żona, brat z siostrą... Nie zmienisz sobie brata – taki ci się urodził kiedyś i takiego masz, i będziesz miał takiego do końca życia. I masz go kochać. Aż białości niekiedy dostaję, no bo kurcze – pracę sobie mogę zmienić, koleżankę zmienić, a tego mojego głupiego braciszka nie mogę zmienić! No i nie zmienisz go do końca życia.(...) To właśnie od tych najbliższych jesteśmy najbardziej upokarzani, i to nam bardzo dobrze robi".
Jestem Bogiem zazdrosnym
Chyba rzadko myślimy o tym, że wybierając coś lub kogoś przed Bogiem, innego bożka, łamiemy pierwsze przykazanie ("Ten grzech nie musi być widzialny na zewnątrz, że się siekierą komuś głowę utnie. Można dalej chodzić na brewiarz, modlić się, przyjmować Komunię, spowiadać się i nie widzieć, że żyje się w grzechu przeciwko pierwszemu przykazaniu, bo zanikła wrażliwość serca" – o. Augustyn Pelanowski), ale przede wszystkim łamiemy... Bogu serce i ranimy Jego miłość. Tego, który umiłował nas miłością przedwieczną (por. Jr 31,3) i który jest Bogiem zazdrosnym (por. Wj 20,5). Jeśli kochamy coś lub kogoś bardziej niż Jego, jeśli za kimś bardziej tęsknimy niż za Nim... Boga to boli i przeżywa On zazdrość. "Dlaczego my takich listów nie piszemy na Adoracji do Jezusa, jak się czasem pisze do osób, które się kocha?" – pyta o. Augustyn. "Módlmy się do Boga, aby dał nam takiego Anioła, który nam pokaże, co naprawdę czcimy wewnątrz nas, jakie my mamy idole, które pobudzają do zazdrości odtrąconego przez nas Boga. Zatrzymajmy się na chwilę nad tym bożkiem pobudzającym do zazdrości. Zazdrość, o której tu mowa, nie jest taką zazdrością, o jakiej być może pomyśleliśmy – nie jest grzechem przecież. To Boża zazdrość, rodzaj gorliwości. Gniew Boga spowodowany odsunięciem Boga przez człowieka. Możemy Go nadal lubić, kochać, czcić Go, modlić się do Niego, ale On nie jest numer jeden.(...) Pomyśleć nam trzeba o tym, jak Bóg się czuje, gdy grzechem wyganiamy Go na zewnątrz naszej duszy. Grzechem takim, wydawać by się mogło, niegrzesznym – no bo się tylko kocha, co w tym złego? Taki bożek zazdrości jest też w twoim wnętrzu. Pomyśl – co czcisz, kogo czcisz w ukryciu przed własnym sumieniem, co jest dla ciebie idolem?"
Akt serca, a nie rozumu
Niby większość z nas o tym wie, że jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu (św. Augustyn), ale stale wpadamy w tę samą pułapkę oddawania swojego serca na pożarcie ludziom i różnym sprawom. Dlaczego? Ponieważ jako ludzie pragnący żyć w przyjaźni z Bogiem, nabyliśmy już być może to przekonanie i zgadzamy się z nim, jednak tylko czysto rozumowo. Ale nie przekonaliśmy do tego jeszcze własnego serca, aby uwierzyło, że tylko miłość Boga da nam największe szczęście, już tu na ziemi. Dlatego to serce stale jeszcze ucieka do różnych ziemskich miłości i bożków, a w smutku zwraca się o pocieszenie najpierw do człowieka, a nie do swego Stwórcy.
Wtedy zdarza się, że Pan Bóg musi zranić to nasze serce, aby je zwrócić ku Sobie. O. Augustyn Pelanowski wspomina: "Najwięcej Pan Bóg mi dał zrozumieć, jak Serce Jego może boleć, kiedy jest odsunięte, kiedy sam doznałem odtrącenia. I to, za co bardzo dziękuję Panu Bogu w moim życiu, to jest to, że były takie osoby, które kochałem i mnie odtrąciły, oszukały mnie. To była największa łaska, wtedy zrozumiałem, jak się czuje serce Ojca. Zrozumiałem, co to jest wygnanie, gdy poczułem się wygnany przez osoby, na których mi zależało, zrozumiałem, że Bóg też się czuje wygnany, bo Jemu zależy na mnie, a ja się zajmuję kimś innym. Wtedy zrozumiałem grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu, przynajmniej w tej formie – nie będziesz miał nikogo ważniejszego niż Boga. Zrozumiałem, że to nie chodzi o akt intelektu , że ja uznaję, że Pan Bóg jest najważniejszy – to nie jest wypełnienie przykazania. Chodzi o akt serca, że ja wybieram jako boga – Boga i że nikogo nie chcę tak kochać jak Jego, nawet kogoś, kto mnie bardzo kocha i kogo ja bardzo mógłbym kochać. To, że pojawia się uczucie, to nie znaczy, że ono jest priorytetem w naszym życiu".
Pustynia serca
Bóg rani nas boleśnie pozbawiając czegoś, abyśmy zrozumieli, że zbyt mocno się do tego przywiązaliśmy, że to stało się naszym bożkiem, czymś ważniejszym niż On sam. Może to być zdrowie, jakaś relacja z drugim człowiekiem, dobra opinia lub coś materialnego. Pozbawia nas oparcia, w którym pokładaliśmy nadzieję, ponieważ On sam chce być naszym oparciem, ale też chce nam dać coś o wiele większego, niż w tej chwili odbiera.
Najczęściej jednak ta pomoc i wsparcie Boga nie przychodzi natychmiast, ponieważ On chce, abyśmy Jego szukali w naszym osamotnieniu. Wtedy przychodzi doświadczenie pustyni. Pan Bóg już być może wyprowadził nas z Egiptu, czyli z czegoś, co nas zniewalało, usunął wszystkie konkurencyjne bożki, ale jeszcze nie wprowadził do ziemi obiecanej. Już być może zdajemy sobie sprawę, że zabrał przeszkodę, która odciągała nas od Niego, ale jeszcze nie wierzymy, że to dla naszego dobra, że On obiecuje nam coś o wiele wspanialszego. Nawróciliśmy się, ale jeszcze pojawia się smutek i żal za tym, co utraciliśmy, chęć powrotu do tego, co było, może do grzechu, z którym wiążą się jakieś miłe wspomnienia... Jeśli nie było to coś wprost grzesznego, być może Pan Bóg pozwoli nam to odzyskać, ale dopiero wówczas, gdy my uwolnimy swoje serce dla Niego. Gdy Jemu je oddamy w 100%, a nie drugiemu człowiekowi, choćby był to ukochany mąż czy dziecko. Bo nie ludzie są problemem czy rzeczy, ale nieuporządkowane przywiązanie do nich.
Nasza miłość musi być wypróbowana na pustyni, na którą wyprowadzi nas Pan Bóg być może wiele razy w ciągu życia. Będzie to zawsze próba ufności w Jego obietnice o ziemi obiecanej. W obietnice, że tylko Jego miłość może zapełnić tę najgłębszą tęsknotę w nas. Wszystkie inne rzeczy, którym oddajemy swoje serce – nawet jeśli są czymś dobrym same w sobie – są tylko Jego darami, ale nie Nim samym.