Jestem przecież tylko „woźnym” – to zbiór informacji, wspomnień, anegdot oraz historii, które odpowiednio złożone uzupełniają obraz ks. Aleksandra Woźnego (1910-1983), proboszcza parafii św. Jana Kantego w Poznaniu w latach 1945-1983, kandydata na ołtarze, którego proces beatyfikacyjny obecnie jest na etapie rzymskim.
Obraz ks. Prałata na skutek upływu lat mógł zostać zamazany, rozmyty albo ukazywany zbyt cukierkowato. Dlatego żywię nadzieję, że zaprezentowane tu opowiadania, historie i fragmenty świadectw, staną się jeszcze jedną okazją do przybliżenia postaci Sługi Bożego, gorliwego i charyzmatycznego duszpasterza, oddanego bez reszty ludziom, człowieka głębokiej wiary. Aktualność nauczania pozostawionego przez tego świątobliwego kapłana, uwidacznia się w życiu wielu wiernych – „duchowych dzieci”, nie tylko spośród jego parafian. Po dziś dzień inspiruje on wielu do odkrywania bogactwa wiary, życia duchowego oraz do szukania i odnajdywania Boga w otaczającym świecie i do coraz bliższej więzi z Nim.
Pewnego razu był taki wypadek, że jeden z młodych wikarych wychodząc wieczorem z konfesjonału, zapomniał wyłączyć elektryczne ogrzewanie, które miał w konfesjonale, bo tam była zima. W nocy ktoś przejeżdżający tramwajem zobaczył ogień w kościele, więc wyskoczył na przystanku i dobijaniem się obudził księży, którzy pobiegli gasić. Nic groźnego się nie stało, tylko konfesjonał był spalony, a biedny winowajca przerażony i zrozpaczony. A ks. Proboszcz mu powiedział:
– Czemu się ksiądz tak przejmuje, przecież to była moja wina, bo jako gospodarz powinienem był sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
To było takie charakterystyczne dla Niego: pokorne przyznawanie się do własnych wad i błędów, a nawet branie na siebie cudzej winy.
Maria Regulska
Modlił się rano i nagle poczuł, że ma udać się na dworzec. Ubrał się i pojechał, tylko nie wiedział, na który peron ma pójść. Spojrzał na tablicę przyjazdów i poszedł na peron, gdzie za chwilę miał przyjechać pociąg. Pociąg przyjechał, ludzie wysiedli, każdy ruszył do wyjścia. W pewnym momencie zobaczył młodego mężczyznę, który niepewnie podszedł do niego i zapytał:
– Czy ksiądz może mi powiedzieć, jak dojadę do Kurii biskupiej.
Ks. Woźny zaczął z nim rozmawiać, usiedli na ławce peronu. Po dłuższej chwili, chciał mu powiedzieć, jak dojedzie do Kurii, ale on przerwał i powiedział, już nie trzeba, wracam najbliższym pociągiem do siebie.
To był ksiądz, który zamierzał wystąpić z kapłaństwa.
Halina Karpińska
Zadałam mu kiedyś pytanie:
– Co robić w sytuacji, kiedy mam coś zrobić, gdzieś pójść, pojechać, oddaję to Matce, proszę, aby powiedziała, jaka jest wola Boża, ale nic nie słyszę, nie jestem pewna... Co w takiej sytuacji zrobić, gdy sprawa jest pilna, np. dzisiaj muszę o tym zadecydować.
Wtedy, po krótkiej modlitwie poradził mi tak:
– Kiedy nie jesteś pewna, zadzwoń do kogoś z rodziny czy znajomych, przedtem tę osobę omódl i proś Ducha Świętego o wskazówkę przez tę osobę. Potem nie należy się już wahać i zrób tak, jak ta osoba ci powie. Ważna jest bowiem twoja chęć pełnienia woli Bożej. Nawet, gdyby się okazało później, że to pomyłka, należy uznać, że ta pomyłka była wolą Bożą.
Wielokrotnie to stosowałam i nigdy się nie zawiodłam.
Helena Karpińska
Uczył, że wykonanie prośby bliźnich często jest ważniejsze nawet od wypełnienia obowiązku wynikającego z naszej reguły. Pewna osoba spieszyła się do tramwaju, by zdążyć na Mszę św. Mąż poprosił:
– Przyszyj mi guzik.
Przystąpiła do wykonywania tej prośby, wspominając oświadczenie ks. Aleksandra. Następnie idąc szybko do tramwaju, rozmyślała, że spóźni się na Mszę św. Tymczasem tramwaj stał na zakręcie i konduktor coś naprawiał. Po jej wejściu do tramwaju, tramwaj ruszył.
Anonim
Konfesjonał w kościele św. Jana Kantego w Poznaniu:
– Dzisiaj nie ja będę Ciebie spowiadał.
– Dlaczego Ojcze?
– Pojedziesz na dworzec. Chodź po peronach. Szukaj księdza. Pierwszego, którego napotkasz, poproś o spowiedź (to było w latach pięćdziesiątych minionego wieku, księża chodzili w sutannach).
– Tak długo proś, aż wysłucha twojej spowiedzi. Teraz idź.
Na Dworcu Głównym w Poznaniu:
– Proszę księdza, poproszę o spowiedź!
– Co? Na dworcu? Proszę pójść do kościoła i tam się wyspowiadać, a mi dać spokój.
W tramwaju numer „1” (wówczas jeździł z placu przed dworcem na Stary Rynek w Poznaniu):
– Ja księdza bardzo proszę o spowiedź!
– Już pani powiedziałem. Proszę mi dać spokój. Jadę na umówioną rozmowę z biskupem. Nie mogę się spóźnić.
Głosy innych pasażerów:
– Odczep się od księdza! Co ty sobie myślisz?
Płacz kobiety. I znowu prośba:
– Ja bardzo proszę o spowiedź! Ja się muszę właśnie u księdza wyspowiadać.
– Widzę, że się pani nie odczepi ode mnie. Dobrze, zaraz będzie kościół na ul. Fredry. Wyspowiadam panią.
Konfesjonał w kościele Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu:
– Dlaczego jesteś taka nachalna!?
– Ja księdza nie znam, ale mam takie polecenie od mojego spowiednika!
Miałam pierwszego napotkanego księdza prosić o spowiedź.
– Co to za spowiednik?
– Ks. Aleksander Woźny. Mój Proboszcz.
Płacz nieznajomego księdza i jego słowa:
– Kochana siostro w Chrystusie, jechałem do kurii, by oznajmić biskupowi, że rezygnuję z kapłaństwa. Teraz wiem, że mam się nawrócić, zacząć nowe życie. Proszę podziękować księdzu Woźnemu.
ks. Marian Piątkowski
Piękną kobietę zostawił mąż i po wojnie pozostał poza Polską. Najpierw nie mógł wrócić, a potem już nie chciał, bo związał się z inną kobietą. Po długim czasie oczekiwania i zawiedzionej nadziei kobieta wpadła w ciężki stan nerwowy i psychiczny. Przyjaciele doradzali jej coraz lepszych neurologów i psychoterapeutów. Tymczasem stan się pogarszał. Jedna z jej przyjaciółek zaproponowała udanie się do Poznania i rozmowę z księdzem Woźnym, który był znany z bardzo głębokich i skutecznych rozwiązań. Ks. Aleksander zapytał:
– Czy nadal kochasz swego męża?
– Tak!
– Czy pragniesz, aby wrócił?
– Tak! – choć wiem, że nie jest to możliwe.
– Czy bardziej ci zależy na tym, abyście znowu byli razem czy na jego zbawieniu?
Po namyśle odpowiedziała:
– Zależy mi na jego zbawieniu.
– Jeżeli tak myślisz naprawdę, proś Pana Boga, abyś szybko umarła, wtedy twój mąż poślubi tamtą kobietę (usakramentalni związek) i będzie zbawiony.
Pani doznała szoku, ale już się więcej nie leczyła. Prawda – może nawet brutalna – wyzwoliła ją.
Józefa Piskorska
Kiedyś do parafii przyjechała kobieta, która była penitentką ks. Woźnego, a potem wyszła za mąż i zamieszkała we Wrocławiu. Przy tej okazji przyszła do ks. Woźnego do spowiedzi. W czasie spowiedzi nagle zapytał ją:
– Czy bardzo kochasz swego męża.– Powiedziała:
– Bardzo!
– A czy oddałabyś go Matce Bożej?
Zawahała się z odpowiedzią, więc przynaglił ją:
– Jak to, nie oddałabyś go?
A ona tak prawie pod przymusem powiedziała:
– Oddaję go.
Po tej spowiedzi była jakaś taka zdenerwowana i tegoż dnia wróciła do domu, choć miała zamiar zostać dłużej w Poznaniu, bo jej mąż miał tego dnia wyjechać służbowo do Warszawy. Zdziwiła się więc, kiedy wieczorem zastała go w domu. A on jej powiedział:
– Miałem wypadek, kiedy wsiadałem do pociągu. Był straszny tłok i zostałem zepchnięty ze schodków wagonu pod pociąg. Nie mogłem się wydostać! Zobaczyłem, jak koło pociągu zaczyna się poruszać blisko mojej twarzy. Straciłem przytomność, bo nic dalej nie pamiętam. Kiedy oprzytomniałem, leżałem zdrowy i cały na pustym peronie, więc wróciłem do domu.
Okazało się, że ten wypadek zdarzył się w tym czasie, kiedy ona się spowiadała.
Maria Regulska
Przez wiele lat miała wspaniałego spowiednika i kierownika duchowego, którym był ks. Walerian Porankiewicz. Któregoś dnia dowiedziała się, że ks. Walerian zmarł. Była załamana. Długo się modliła do niego i prosiła:
– Wskaż mi nowego spowiednika.
W nocy miała sen. Znalazła się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Gdzieś daleko świeciła się czerwona lampka. Kiedy jej wzrok oswoił się z ciemnościami, zobaczyła nad sobą jakieś drewniane belki. Pomyślała, że jest w jakiejś stodole. Nagle w pobliżu czerwonej lampki zobaczyła postać klęczącego człowieka. W swoim sercu usłyszała głos: To będzie twój spowiednik i kierownik. Obudziła się. Była przekonana, że to jest dla niej wskazówka. Zastanawiała się, co to za kościół. Zaczęła znajomych wypytywać, czy w Poznaniu jest jakiś drewniany kościół. Ktoś jej powiedział, że tak – na ulicy Grunwaldzkiej. W najbliższym czasie po południu pojechała tam. Gdy weszła do kościoła, zaraz poznała to wnętrze. Kościół był pusty. Usiadła w ławce obok konfesjonału, zaczęła się modlić. Po poruszeniu się firanki, domyśliła się, że tam siedzi spowiednik. Ucieszyła się, a jednocześnie rozpłakała. Podeszła do konfesjonału i po spowiedzi opowiedziała ks. Woźnemu swoją smutną historię i sen. Jak zawsze po spowiedzi, długo się modlił. Po pewnym czasie powiedział:
– To byłem ja, bo ks. Porankiewicz był także moim spowiednikiem. Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, poszedłem wieczorem do ciemnego kościoła i całą noc modliłem się za niego.
Helena Karpińska
Pewien lekarz spowiadał się u ks. Aleksandra. W pewnej chwili ksiądz przerwał spowiedź i powiedział:
– Pomódlmy się za spokój duszy pana matki.
Na to on:
– Przecież ona żyje.
Ks. Aleksander odpowiada:
– Nie, właśnie skonała.
Anonim
Aresztowano go za odczytanie listu pasterskiego, którego władze zabroniły odczytywać. W czasie rozprawy, gdzie zeznawali fałszywi świadkowie, dano głos ks. Aleksandrowi.
Ten rzekł:
– Właściwie nie ma nic do powiedzenia, lecz skoro wysoki sąd udziela mi głosu, to chcę powiedzieć, że gdyby pan prokurator miał kiedykolwiek wyrzuty sumienia na mój temat, to proszę przyjąć do wiadomości, że wszystko z serca przebaczam.
Anonim
Kiedyś mu się żaliłam:
– Nieraz rano kiedy przed wykładami biegnę na Mszę św., odprawia ją często stary ksiądz i mówi długie i nudne kazania, a ja zamiast się modlić, denerwuję się, bo muszę w trakcie Mszy wyjść, aby zdążyć na wykłady.
A on na to opowiedział mi następującą historię:
– Siedziałem wieczorem w konfesjonale, Mszę św. sprawował przyjezdny kapłan. W pewnym momencie zaczął mówić kazanie. Nikt się nie spowiadał, więc go słuchałem. Kazanie było bardzo długie i bardzo nudne. Zacząłem więc modlić się za tego kapłana. Ksiądz wreszcie zakończył kazanie słowami z Ewangelii św. Jana: „Ja również nie potępiam cię, idź i od tej chwili nie grzesz”. Po chwili do konfesjonału podeszła zapłakana kobieta i wyspowiadała się z kilkudziesięciu lat. Po spowiedzi zapytałem ją, co ją do tego skłoniło właśnie dziś?
Powiedziała:
– To kazanie, a właściwie ostatnie zdanie. Weszłam tu przypadkowo, nie wiedziałam, że to kościół, tylko widziałam ludzi, którzy tam wchodzili i poszłam za nimi z ciekawości. Wtedy usłyszałam słowa, zobaczyłam rozmodlonych ludzi i kapłana przy ołtarzu. Zrozumiałam wtedy, że te słowa były do mnie i jeśli od razu nie pójdę do spowiedzi, może już nigdy nie będę miała takiej okazji.
Ks. Woźny zakończył swoje opowiadanie i powiedział do mnie:
– Widzisz, jakie Pan ma drogi, aby przyprowadzić do Siebie zagubionego człowieka. Gdyby to kazanie było krótsze, ta kobieta nie usłyszałaby słów, które odebrała do siebie. A za kapłanów, szczególnie tych, którzy Cię drażnią, módl się, oni też potrzebują pomocy.
Halina Karpińska
Około pierwszej w nocy obudził mnie głos Anioła Stróża:
– Wstań, załóż sutannę i idź na ulicę.
– Panie Boże – odpowiedziałem – jestem chory, brak mi sił. Lekarz zaleca więcej snu. Czy mi się zdaje, czy to Ty do mnie mówisz?
– Wstań zaraz, załóż sutannę i idź na ulicę!
Spacer ulicą Grunwaldzką w Poznaniu. Zza narożnika nagle wychodzi mężczyzna w średnim wieku. Staje zdumiony.
– Ksiądz? Muszę się zaraz wyspowiadać!
– Dlaczego teraz?
– Przed laty pokłóciłem się z moim proboszczem. I wtedy postanowiłem sobie: nigdy więcej w moim życiu nie pójdę do spowiedzi. Przyjechałem przed godziną do Poznania. Z dworca idę pieszo, pobłądziłem. Naraz przypomniałem sobie, że nie byłem dawno u spowiedzi. Ale usprawiedliwiłem się, że mam rację, nie będę się spowiadał, chyba żebym w tej chwili spotkał księdza. Tak sobie powiedziałem, bo wiedziałem, że żadnego księdza nie spotkam. A tu naraz ksiądz. Proszę o spowiedź.
Tę historię słyszałem osobiście z ust ks. Aleksandra Woźnego. Zdarzenie miało miejsce w połowie lat siedemdziesiątych minionego wieku. Takich „zwyczajnych” cudów łaski było wiele w życiu tego niezwykłego kapłana.
ks. Marcin Węcławski
Kiedyś jego bratowa, a nasza babunia Hanka, jak nazywaliśmy matkę mojej żony Barbary, zaskoczyła stryjka Olesia, częstując szklanką mleka.
– Hanko! Ty przecież dobrze wiesz, że mleka pić nie mogę...! Tak ślubowałem – tłumaczył się przed bratową.
– Tak, ale kiedy ślubowałeś, myślałeś o krowim mleku. A to, którym częstuję, jest od kozy.
Roześmiał się tak serdecznie, jak tylko on – stryj Oleś – potrafił. Wypił pokornie kozie mleko i zaraz wobec wszystkich zebranych uzupełnił ślubowanie, że nie tylko krowiego, ale wszelkiego innego mleka pić nie będzie.
Stefan Stuligrosz
Opowiadał kiedyś o pewnej zakonnicy, przebywającej na Śląsku, która przeżywając trudności, szukała jego rady. Przełożona nie zgodziła się na wyjazd do Poznania. Powiedziała:
– Do ks. Woźnego – nie, może siostra pojechać do Częstochowy.
Siostra pojechała do Częstochowy i tam „niespodzianie” spotkała ks. Woźnego. Kiedy opowiadał o tym zdarzeniu, widać było, jak bardzo to spotkanie przeżył.
Aleksandra Wachowiak
Pewnego dnia zaproszono ks. Woźnego na spotkanie z kilkoma osobami. Zazwyczaj przy takich okazjach rozmawiano na różne poważniejsze tematy, czytano Ewangelię, prosząc księdza o wyjaśnienie trudniejszych, nie zawsze zrozumianych zwrotów, czy myśli. Z radością przyjął zaproszenie i obiecał przyjść o umówionej godzinie wczesnym popołudniem. Niestety. Czekano daremnie. Nie zjawił się, choć zazwyczaj bywał słowny.
Nazajutrz przeprosił, wyjaśniając powód swej nieobecności:
– Byłem już w połowie drogi, gdy nagle przyszła mi do głowy wyraźna myśl, którą uznałem za natchnienie Boże, że mam wrócić do kościoła.
W kościele przy konfesjonale czekał starszy mężczyzna. Okazało się, że nie był u spowiedzi 50 lat!
Anonim
W 1978 r., gdy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej pielgrzymował po parafiach, w których poszczególne rodziny brały go do domów i tam odmawiały Akt Oddania Rodziny, bałam się przyjąć ten obraz do mojego domu. Pewnego razu ks. Aleksander Woźny zapytał się:
– Czy już był w Twoim domu obraz Matki Boskiej?
Powiedziałam wtedy szczerze:
– Boję się go zabrać, bo obawiam się, że Matka Boska zechce zabrać do nieba moją córeczkę.
Wtedy mieliśmy ją jedyną i była mała nadzieja, że będziemy mieć jeszcze jedno dziecko. Ks. Woźny spojrzał na mnie z troską i bardzo poważnie powiedział:
– Ależ to jest, to straszna pokusa, bo twój nieprzyjaciel nie chce, abyś otrzymała łaskę, którą dla Ciebie przygotował Bóg.
Uwierzyłam Księdzu i dlatego zaraz po spowiedzi zapisałam się na adorację obrazu w naszym domu. Zatem był obecny w naszym domu obraz Matki Boskiej i dokonaliśmy Aktu Oddania całej rodziny Matce Bożej. Tydzień później, na moich i mojej siostry oczach, nasza pięcioletnia córeczka, wbiegła na jezdnię prosto pod jadący z prędkością 50 km/godz. samochód. Zatoczyła, wyrzucona w górę, łuk w powietrzu i upadła na ziemię jakieś cztery metry przed autem. Biegłam do niej z uczuciem, że chcę natychmiast ja sama umrzeć, jeśli ona nie żyje. Gdy dobiegłam, okazało się, że była przytomna. Wzięłam ją na ręce, a moja siostra stwierdziła:
– Natychmiast jedziemy do szpitala!
Wyglądało na to, że musimy się upewnić, że Zosi nic się nie stało. Gdy podnosiłam ją z ziemi w mojej głowie był głos Matki Bożej:
– Patrz, gdyby nie Ja, już byś dziecka nie miała.
W szpitalu, gdzie pojechał razem z nami nieszczęsny kierowca, okazało się, że poza zadrapaniem na stopie, rzeczywiście nic jej się nie stało.
Maria
Czasami zamykał się w sobie samym na długi czas. Powracały do niego wspomnienia strasznej udręki obozu koncentracyjnego, w którym wraz z innymi kapłanami przebywał w czasie wojny.
W początkach mojego pobytu na plebanii nigdy nie słyszałem z jego ust zwierzeń obozowych. Tylko gdy w telewizji emitowano jakieś materiały czy filmy o tematyce łagrów, pod wieczór z urzekającą kulturą prosił, abyśmy się razem przeszli na spacer. Chciał widocznie wypromieniować nękające go napięcie. Zmienił się po pielgrzymce księży – dachauowców do Rzymu, która wiodła również przez Dachau. Nawiedziwszy to miejsce wojennej udręki swojej i współbraci, a potem Wieczne Miasto, po powrocie się otworzył. Mówił spokojnie rzeczy straszne:
- Nieraz całe noce musieliśmy stać na dziedzińcu apelowym, gdy się słanialiśmy, gdy wszystkie reakcje fizjologiczne organizmu spływały „pod siebie”, a ruszyć się nie było można.
Nie można było tego spokojnie słuchać, a on i jego bracia musieli to przeżyć...
ks. Andrzej Radzikowski
Mieszkał na poddaszu drewnianego kościoła, do własnej dyspozycji miał mały pokoik nieogrzany. Z okien wiało, do tego stopnia, że śnieg znajdował się na poręczy tapczanu. Po przejściach w Buchenwaldzie i Dachau – był właściwie stale chory, miał dolegliwości reumatyczne, nadciśnienie, a w ostatnich latach także cukrzycę. Kiedyś w konfesjonale zamilkł na dłuższą chwilę, więc zdziwiona przez kratkę spojrzałam na niego – miał twarz wykrzywioną bólem, powieki zaciśnięte i starał się wyprostować dłonie, które kurczowo się zaciskały. Po pobycie w więzieniu w Poznaniu, gdzie uderzono go głową o ścianę, doszły bóle głowy – nieraz ściskał głowę dłońmi, a jak go nikt nie widział, siadał na schodach i przykładał głowę do ściany, gdy tylko ktoś wchodził po schodach, wstawał i nie dał poznać, jak cierpi. Nigdy nie mówił o swoich cierpieniach fizycznych, w ogóle starał się nie nawiązywać do przeżyć wojennych, czy wspominać o swoich osiągnięciach, gdyż widział w tym miłość własną i egoizm, z którym walczył. Mówił kiedyś, że nie powinno się zaczynać zdania od „ja”, np. ja to, a to zrobiłem, jak ja – ponieważ samemu nic nie możemy zrobić, gdyż wszystko jest łaską Pana Boga.
Anonim
To był naprawdę Boży człowiek, przypominający św. Jana Vianney’a, pełen pokory abnegat. Wystarczyło zobaczyć, jak miał skromnie urządzone mieszkanie. Nie dbał zupełnie o sprawy materialne. Miał dobre podejście do ludzi. Mówił mi nasz sąsiad:- Zapytałem go kiedyś, czy mogę do niego przyjść – a on odrzekł:
– O każdej porze!
I rzeczywiście tak go przyjmował, zawsze miał dla niego czas. Pod koniec życia widać było z jakim trudem odprawia Mszę św., ale mimo to jej nie opuszczał.
Jego nabożeństwo do Matki Bożej, to osobny rozdział jego życia. W każdą środę były nowenny do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, małe dzieci mające roczek oddawał Matce Bożej. Jego stosunek do Matki Bożej był dziecięcy. Żył w Jej ciągłej obecności.
Pamiętam, jak raz na jednym spotkaniu tłumaczył, jak się to dzieje, że mimo, że tylu ludzi na całym świecie się do Niej modli, Ona wszystko wie i przychodzi ludziom z pomocą.
Anonim
W przeddzień pogrzebu zastanawiałam się, jak mam się ubrać na pogrzeb. Wiedziałam, że na pewno nie na czarno. Wtem usłyszałam głos:
– Załóż białą bluzkę.
– Ojcze – powiedziałam – ja nie mam białych bluzek.
Po raz drugi usłyszałam ten sam głos:
– W szafie na drugiej półce masz białą bluzkę – byłam zaskoczona, ale posłusznie podeszłam do szafy, wyjęłam wszystkie rzeczy z drugiej półki i na spodzie zobaczyłam coś białego, to była biała bluzka, której nigdy na sobie nie miałam i zupełnie o niej zapomniałam.
Po roku czy dwóch, z okazji Wszystkich Świętych poszłam na jego grób, po drodze kupiłam białą różę i znicz. Gdy podeszłam do grobu, zobaczyłam cały grób w białych kwiatach. Zaczęłam się modlić i w tym czasie przyszła moja starsza siostra. Przywitałyśmy się, a ona najpierw zamyśliła się, a potem powiedziała:
– Zobacz, jak pięknie wyglądają te białe kwiaty, Ojcu też się pewnie podobają, bo on bardzo lubił wszystkie kwiaty, ale szczególnie białe. – Po chwili dodała:
– Ojciec bardzo lubił biały kolor.
Po tych słowach nie miałam już wątpliwości, że słyszałam jego głos.
Anonim
Pod koniec września obudziłam się wcześnie rano z myślą:
– Dziś jest dzień, w którym musisz znaleźć mieszkanie!
Wydawało mi się to absurdalne i niepoprawne, ale po chwili przypomniałam sobie o rozpoznawaniu i posłuszeństwu natchnieniom, o łasce uczynkowej i Aniołach Stróżach. Czy ks. Woźny wstając o 1:00 w nocy, aby w sutannie wyjść na skrzyżowanie ulic Grochowska-Grunwaldzka, nie zachowywał się absurdalnie? A jednak znana jest historia, w której w tym właśnie czasie i w tym właśnie miejscu spotkał mężczyznę proszącego o spowiedź. Kiedy tylko o tym pomyślałam, zadzwoniłam do redakcji, aby poprosić o dzień wolny. Nie było żadnego problemu. Wtedy też dotarło do mnie, że z dotychczasowego mieszkania wyprowadzić muszę się dokładnie za tydzień. I że po prostu nie mam dokąd. Zalogowałam się na portal z ogłoszeniami dopiero popołudniu. Z trudem powybierałam około pięciu ofert, na które planowałam odpowiedzieć. Dlaczego z trudem? Bo tak naprawdę nigdzie nie podobały mi się ani warunki, ani ceny, ani lokalizacja. Cały czas miałam nadzieję, że pojawi się jakaś oferta idealna, więc chociaż trzymałam już w ręce telefon z pierwszym wybranym numerem, odświeżyłam stronę. W tym momencie pojawiło się ogłoszenie z cyklu „pokoje do wynajęcia” z nazwą ulicy, na której byłam przed godziną. Zadzwoniłam automatycznie. Telefon odebrała przypuszczalnie starsza pani, z którą spotkałam się po krótkim czasie. Starsza pani przedstawiła się jako osoba wierząca, pokazała mi dom, który wynajmuje studentkom, a kiedy okazało się, że pochodzi z parafii Jana Kantego, zapytałam nieśmiało:
– Czy pamięta pani księdza Aleksandra Woźnego?
– Tak – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech – można powiedzieć, że bardzo mi kiedyś pomógł... jak byłam w trudnej sytuacji... i nie mogłam znaleźć mieszkania... On w ogóle bardzo pomagał ludziom...
Iza Jułga