Kard. Ernest Simoni w więzieniu spędził 28 lat. Tylko dlatego, że był księdzem. To jedna z najbardziej fascynujących współczesnych postaci Kościoła katolickiego. Ma 90 lat, jest Albańczykiem.
Z kard. Ernestem Simonim rozmawia Krzysztof Tadej, dziennikarz TVP
Krzysztof Tadej: 24 grudnia 1963 r., w Wigilię, w życiu Księdza Kardynała wszystko się zmieniło...
Kard. Ernest Simoni: Odprawiałem Mszę św. Kościół był wypełniony ludźmi. Przyszło czterech mężczyzn ze służby bezpieczeństwa. Zaczekali do zakończenia Mszy św. Potem podeszli do mnie i zakuli w kajdanki. Pokazali dekret, w którym zapisany był wyrok – śmierć przez powieszenie. Wszystko działo się przy ołtarzu, na oczach ludzi.
Jak zareagowali wierni?
W kościele byli moja mama i mój tata. Ojciec krzyczał: „Co zrobił mój syn, że go aresztujecie? Dlaczego zadajecie mu tortury?!”. Odpowiedzieli: „On jest wrogiem ludu”. Ludzie płakali.
Jakie zarzuty postawiono Księdzu Kardynałowi?
Usłyszałem trzy. Zarzucano mi, że w czasie kazań mówiłem, iż katolicy mają być wierni do końca i gdy trzeba, mają zginąć za Chrystusa. Drugi zarzut to odprawienie Mszy św. za zamordowanego prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna F. Kennedy’ego.
To było zakazane?
Powiedzieli, że on jest wrogiem Związku Radzieckiego. Rzeczywiście, odprawiłem Mszę św. w jego intencji, bo usłyszałem w radiu apel Ojca Świętego, żeby na całym świecie modlić się za zabitego katolickiego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Z tym związane były inne zastrzeżenia. Prenumerowałem pismo w języku francuskim o tytule „Związek Radziecki”. Tam było zdjęcie Johna F. Kennedy’ego i jego żony Jacqueline. Powiedzieli, że w domu przechowuję zdjęcia wrogów.
A trzeci zarzut?
To, że jestem egzorcystą, a miało to źle wpływać na ludzi w Albanii. Wiedzieli, że udałem się na 10-dniowe spotkanie egzorcystów z całego świata w Rzymie i Watykanie, gdzie odbyło się także spotkanie z papieżem. Nie ukrywałem, że jestem egzorcystą i działam przeciwko Szatanowi. Na czym polegała ta działalność? Prowadziłem egzorcyzmy dla tych, którzy się zgłaszali i tego potrzebowali. Poza tym zalecałem modlitwy np. kobietom, które nie mogły mieć dzieci. Mówiłem, żeby odmawiały Różaniec trzy razy w ciągu dnia, zachowywały czystość i wierność w małżeństwie i odmawiały Koronkę do Miłosierdzia Bożego s. Faustyny Kowalskiej. W innych przypadkach prosiłem o odmawianie modlitwy „Ojcze nasz” i Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa. To były moje przewinienia.
Spodziewał się Ksiądz Kardynał tego aresztowania i tego, że pobyt w więzieniu może trwać wiele lat?
Wiedziałem, że coś może się wydarzyć. Kościół w Albanii dużo cierpiał po dojściu do władzy komunistów. Były aresztowania, mordowanie ludzi. Kapłanów chciano odłączyć od Watykanu. Widziałem, co się dzieje. Jeszcze przed wojną wstąpiłem do kolegium franciszkańskiego w Szkodrze. Potem studiowałem, a później powołano mnie do służby wojskowej. Te dwa lata w wojsku były bardzo ciężkie. Zdarzały się dni, gdy przez 17 godzin stałem z karabinem w śniegu, na mrozie. W 1956 r. potajemnie przyjąłem święcenia kapłańskie, a w 1963 r. przyszli po mnie. Tak naprawdę aresztowali mnie z powodu nienawiści, którą mieli w sercach do Kościoła katolickiego.
W 1967 r. prezydent Albanii Enver Hodża ogłosił, że Albania będzie pierwszym całkowicie ateistycznym państwem świata.
To było w czasie, gdy siedziałem w więzieniu. Już wcześniej księża stali się wrogami dla rządzących. Myślę, że Pan Bóg wszystko przewidział. Tortury, cierpienia, ale na końcu i tak On zwycięży.
Co było najtrudniejsze w więzieniu?
Początek był trudny. W Szkodrze, po aresztowaniu, wsadzili mnie do malutkiej celi – dwa na dwa metry. Bez okna. Wszędzie było brudno. Traktowali jak zwierzę. Do celi wsadzili też mojego przyjaciela. Tak o nim wówczas myślałem. Wiele razy bywał na plebanii, pomagał w kościele...
Jak się zachowywał w celi?
Mówił źle o komunistach – że są ateistami i kryminalistami. Ciągle coś złego dodawał. Reagowałem spokojnie. Mówiłem, że Pan Jezus uczył, iż należy kochać wrogów, modlić się za nich i błogosławić wszystkim.
Kiedyś ten „przyjaciel” powiedział: „Zgubisz się przez Jezusa”, a potem zapytał: „I co? Czy w tej sytuacji chcesz umrzeć dla Chrystusa?”. Odpowiedziałem: „Umrę dla Chrystusa. Tak, gotowy jestem dla Niego oddać życie”.
To on zdradził Księdza Kardynała?
Po wielu latach okazało się, że tak właśnie się stało. Ale na początku tego nie wiedziałem. Nie domyślałem się, że specjalnie mnie prowokował, żebym coś złego powiedział o komunistach. Odpowiadałem grzecznie, z życzliwością i miłością Kościoła. „Pan Jezus polecił nam przebaczać” – mówiłem. I dodawałem: „Wszystkim, bez wyjątku. Również tym, przez których cierpimy”.
Dzięki temu darowano Księdzu Kardynałowi życie?
W celi były zainstalowane podsłuchy. Okazało się, że prezydent Albanii Hodża w swoim biurze lubił słuchać tego, co mówią w celach więźniowie. Nie wiedzieliśmy o tym. Kiedy usłyszał moje rozmowy o komunistach i przebaczeniu, po kilku dniach wysłał do więzienia oficera z informacją, że mi przebaczył i że nie zostanę powieszony. Oficer stwierdził, że prezydent przekonał się, iż nic złego nie mówiłem o komunistach i nie jestem zaciekłym wrogiem. Karę śmierci zamieniono mi na 25 lat więzienia.
Gdy nie było jeszcze interwencji prezydenta, bał się Ksiądz Kardynał śmierci?
Przeżywałem wszystko w sposób duchowy, blisko Pana Boga. Powtarzałem słowa Pana Jezusa: „Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20 – przyp. red.). Myślę, że spokój, który miałem, pochodził od Ducha Świętego. Tak było, gdy czekałem na wykonanie wyroku i gdy dowiedziałem się, że zmuszali moich kolegów, by zeznawali przeciwko mnie.
Ulegli? Złożyli fałszywe zeznania przeciwko Księdzu Kardynałowi?
Tak, składali takie zeznania. Były też inne trudne momenty. W więzieniu zadawano mi różne cierpienia, stosowano tortury. Chcieli, żebym coś złego powiedział przeciwko Bogu, Kościołowi, Watykanowi, papieżowi. Nie zgadzałem się.
Kiedyś założyli mi kajdanki, bardzo mocno. Na przegubach zatrzymywało się krążenie krwi. Domagali się, żebym coś wreszcie powiedział przeciwko Bogu lub Watykanowi. Nic nie mówiłem. Poczułem, że jestem między życiem a śmiercią. Traciłem siły. Z upływem czasu było coraz gorzej. Umierałem. Wtedy zaakceptowałem śmierć. Mówiłem do siebie w myślach, że nigdy nie powiem nic złego przeciwko Panu Bogu i Kościołowi. Gdy byłem już prawie nieprzytomny, zdjęli mi kajdanki i zaczęli mnie polewać lodowatą wodą. Jakoś powróciłem do życia.
Czy w takich chwilach nie pojawiała się pokusa, aby zeznawać to, co chcą usłyszeć? Zawsze Ksiądz Kardynał mówił: „Mogę umrzeć, ale nie wyrzeknę się Chrystusa”?
Nigdy nie zaakceptowałem tego, co chcieli uzyskać.
Głodował Ksiądz Kardynał w więzieniu?
Tylko głód był przerażający. To było okropne. Kiedyś w więzieniu ważyłem zaledwie 43 kilogramy. Skóra i kości. Kiedy mnie skazali, na początku nie pracowałem, więc nie miałem prawa do jedzenia. Dawali tylko trochę chleba. Nic więcej. Z głodu jadłem trawę.
Trawę?
Tak, rzucali nam trochę trawy, jak zwierzętom. Zdarzało się, że w celi wymiotowaliśmy z głodu. I jedliśmy własne wymiociny.
...
Tak było. Ale Pan Bóg mi pomógł. Przeżyłem.
Dużo się Ksiądz Kardynał modlił w więzieniu?
Każdego dnia się modliłem. Odmawiałem Różaniec i inne modlitwy. Byłem cierpliwy i pewny, że otrzymam nagrodę od Jezusa. Na początku wypowiadałem słowa bez dźwięków, tak żeby nikt nie słyszał i mnie w związku z tym nie torturował. Myśleli, że mówię sam do siebie. „To może dobry człowiek, ale pomylony, wariat” – słyszałem, jak to komentowali. Gdy przeniesiono mnie do większej celi, to po cichutku odmawiałem modlitwy po łacinie. Nikt ich nie rozumiał. Nawet więźniowie myśleli, że zwariowałem.
Modlił się Ksiądz Kardynał za wstawiennictwem świętych? A czy są wśród nich ulubieni święci?
Wszyscy święci są dobrzy, to przecież znajomi Pana Boga. Nieraz prosiłem o pomoc Ojca Pio. Tak było jeszcze wtedy, gdy odprawiałem egzorcyzmy. Najczęściej jednak prosiłem o wstawiennictwo Najświętszą Maryję Pannę. Nie ma jak Matka Boża. Ona jest najmocniejsza.
Odprawiał Ksiądz Kardynał potajemnie Msze św.?
To już było w innym miejscu. Z tej malutkiej celi, którą nazywaliśmy „dziurą”, przenieśli mnie do większej, przeznaczonej dla kilku osób. Pomieszczenie pięć na cztery metry. Kiedyś stłoczyli tam aż 54 więźniów! Wyliczyliśmy, że każdy miał 39 centymetrów kwadratowych. Jak ktoś spał, to inny musiał stać. Nie było łóżek, tylko siano na podłodze. Wszędzie brud i ogromny smród. Z trudem można było wytrzymać.
Potem przeniesiono mnie do baraków w obozach pracy. Gdy była możliwość, odprawiałem Mszę św. Malutkie hostie przygotowywałem z kawałeczków chleba. Wino mszalne stanowiło kilka kropel wyciśniętych z winogron. Mszę św. odprawiałem z pamięci, po łacinie. Inni więźniowie, muzułmanie, patrzyli na mnie i nie rozumieli słów. Ale myślę, że odczuwali moc Ducha Świętego, bo w tym czasie płakali.
Czy w więzieniu mógł ktoś Księdza Kardynała odwiedzać, np. rodzice?
W każdy możliwy sposób utrudniano mi spotkanie z rodziną, w końcu okazało się, że jest to w ogóle niemożliwe. Zmieniano miejsca pobytu, żeby utrudnić kontakt z otoczeniem. Byliśmy nie tylko torturowani i odizolowani, ale też wykonywaliśmy najcięższe prace. Był okres, gdy pracowałem w kopalni, 500 metrów pod ziemią. Wydobywaliśmy miedź. I wtedy otrzymałem telefon, że zmarł mój ojciec.
To chyba było wyjątkowo trudne przeżycie, gdy nie mógł Ksiądz Kardynał uczestniczyć w pogrzebie ojca...
– W chwilach takiego ogromnego cierpienia zawsze dostawałem pomoc z nieba. Łaska Boża pozwalała przetrwać te chwile.
A mama? Czy Ksiądz Kardynał się z nią spotkał?
Tak, żyła jeszcze rok po moim uwolnieniu.
Mówił Ksiądz Kardynał, że karę śmierci zamieniono na 25 lat więzienia. A wiemy, że w więzieniu spędził Ksiądz aż 28 lat...
Te 25 lat zmniejszono do 18. Pod koniec tego okresu wybuchł bunt więźniów. Został szybko stłumiony i zaczęło się szukanie winnych. Niektórzy współwięźniowie wskazali mnie jako prowodyra. Wtedy po raz drugi skazano mnie na karę śmierci. Miałem być rozstrzelany. Ale i tym razem Bóg mnie ocalił. Znaleźli się policjanci, którzy widzieli, że nie miałem w tym żadnego udziału i byłem niewinny. Pamiętam, jak przyjechał minister spraw wewnętrznych Albanii. Ustawiono nas w szeregach i zaczął przemawiać. Mówił o mnie, że nie ma problemu, by mnie zabić, bo przecież jestem księdzem. Ale tego nie zrobią tylko z tego powodu, że kilku więźniów skłamało. Ci, którzy kłamali, zostali rozstrzelani. A mój wyrok śmierci zamieniono na 10 lat więzienia. W sumie byłem więźniem przez 28 lat.
Czy był taki moment w więzieniu, że myślał Ksiądz Kardynał, iż już tego nie wytrzyma?
Nie, nie miałem takiej chwili. Zawsze modliłem się z nadzieją, że Bóg mi pomoże.
Czy wśród osób z władz lub strażników był ktoś, kto zachowywał się inaczej? Po ludzku?
Kiedyś jeden ze strażników chciał mnie tak uderzyć, żeby zabić. Ale komendant mu tego zakazał. Ci ważni, na wyższych szczeblach, ale i mniej ważni mówili, że jestem wrogiem ludu – wrogiem w sensie politycznym i dlatego zginę. Dodawali: „Ale jako człowieka cię popieramy, bo jesteś dobry”.
Czy któryś z nich później się nawrócił?
Kto wie? Było ich tak wielu... Po wyjściu na wolność jednego z nich zobaczyłem na ulicy. Gdy mnie spostrzegł, natychmiast się oddalił.
Wszystkim, którzy zadali mi cierpienie, przebaczyłem. Bez wyjątku – wszystkim. Od pierwszej chwili w więzieniu. Gdy dowiadywałem się, że któryś z nich zmarł, to odprawiałem za niego Mszę św.
Więzienie opuścił Ksiądz Kardynał w 1981 r.
Wyszedłem na wolność, ale nadal byłem traktowany jak „wróg ludu”. Zmuszono mnie do pracy w kanałach ściekowych. Mówiono, że muszę to robić do końca życia. W wolnych chwilach jechałem do wiosek i różnych miejscowości. W tajemnicy spowiadałem, chrzciłem dzieci, odprawiałem Msze św. Dopiero w 1991 r. nastąpiła zmiana i mogłem swobodnie się poruszać.
To, że Ksiądz Kardynał przeżył, uważa za cud?
To łaska Boża. Takie są fakty. Sam z siebie nic nie mogłem zrobić.
Franciszek powiedział do Księdza Kardynała: „Ty jesteś męczennikiem!”, inni księża mówią: „On będzie kiedyś ogłoszony świętym”. Czuje się Ksiądz Kardynał świętym?
(śmiech) Jak mówimy o świętości, to patrzmy na Jezusa. Jezus jest wzorem i odpowiedzią na wszystko.
Jak teraz wygląda prywatne życie kard. Simoniego? Czyta Ksiądz Kardynał książki, ogląda mecze piłkarskie?
Moje życie... teraz często jestem zapraszany do różnych sanktuariów, kościołów. Jadę tam, żeby dać świadectwo. W Europie, w Azji, często w różnych miejscowościach Włoch. Ale to coraz trudniejsze, bo mam 90 lat!
Poza tym mój dzień to modlitwa. Odprawiam Mszę św., a później się modlę. Raczej nie oglądam telewizji. Tylko transmisje, gdy przemawia papież Franciszek. Włączam radio, gdy odmawiany jest Różaniec. Chcę być blisko Boga. Moje życie to modlitwa. Nic więcej.
Teraz, w tym wieku, Ksiądz Kardynał nie boi się śmierci?
Jestem spokojny. Kto kocha Jezusa, ten nie umiera. Św. Paweł powiedział: „Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie, jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-8 – przyp. red.). Pamiętajmy, że ze śmiercią życie się nie kończy, ale się zmienia. Jeśli wierzysz, to śmierć jest tylko przejściem do życia wiecznego.
Jakie są marzenia Księdza Kardynała?
Zbliżyć wszystkie dusze do Pana Boga i oświecić ateistów, żeby się nawrócili.
Słyszałem, że ludzie z całego świata zgłaszają się do Księdza Kardynała i proszą o modlitwę, np. o uzdrowienie. I często następuje cud, czyli uzdrowienie nagłe, trwałe, niewytłumaczalne z naukowego punktu widzenia.
Cudu dokonuje Pan Bóg. A ja się tylko o to modlę.
Może Ksiądz Kardynał opowiedzieć o konkretnych zdarzeniach?
Kiedy pojechałem do Nowego Jorku, spotkałem parę, która od 16 lat nie mogła mieć dzieci. Modliłem się w ich intencji. Minęło wiele miesięcy i kiedyś znowu się spotkaliśmy. Powiedzieli, że dzięki tej modlitwie mają dziecko.
Kilka miesięcy temu proboszcz jednej z parafii we Florencji poprosił mnie, żebym odwiedził 6-letnie dziecko w szpitalu. Było chore na raka mózgu. Pojechałem, modliłem się. Po czterech dniach dzwoni ktoś z jego rodziny. I płacze. Myślałem, że dziecko zmarło. Ale po chwili mówi, że zostało uzdrowione! Lekarze powiedzieli, że nieznana ręka zatrzymała raka mózgu.
Takich zdarzeń jest wiele. Tak działa Jezus, który jest dla wszystkich. To nie ja – tylko Jezus, zawsze Jezus.
Jakie przesłanie chciałby Ksiądz Kardynał przekazać Czytelnikom „Niedzieli” i wszystkim Polakom?
Będę się modlił za Polskę i Polaków z całego serca. A jakie jest moje przesłanie? Dla kapłanów – trzeba być księdzem 24 godziny na dobę, nie tylko w określonym czasie. Księdzem jest się zawsze dla innych. Księża mają być światłem dla ludzi. Światłem Jezusa. Oni to wiedzą, że mają robić i mówić to, co Jezus. Kapłan swoje życie dedykuje Bogu. Ale żeby iść za Jezusem, trzeba nieść swój krzyż. I iść z nim do końca.
A do Czytelników „Niedzieli” i wszystkich Polaków – módlcie się. Codziennie. Módlcie się, odmawiając Różaniec i inne modlitwy. Czego od nas oczekuje Pan? Nie tylko tego, żebyśmy chcieli iść za Nim. Mamy się też uświęcać. Porzucić grzech, „obmyć się”, dążyć do świętości. Kochajcie Jezusa. Jezus robi wszystko dla tych, którzy go kochają. Jezus żyje. Jezus kocha. Jezus czeka. On zmartwychwstał. Prawdziwie zmartwychwstał!