Jezu, w ten Wielki Post WYBIERAM Ciebie. Spośród wszystkich zwodniczych ofert, alternatywnych dróg i ułud szczęścia, jakimi mami mnie świat, wybieram Twoją ofertę – Prawdy. I to Prawdy całkowitej, ponieważ prawda cząstkowa też może być rodzajem kłamstwa, tym bardziej trudnym do rozpoznania. Prawdy zakorzenionej w Twoim Kościele, zbudowanym na opoce, który jako swoją oblubienicę karmisz Najświętszym Sakramentem Ołtarza. Zamierzam zagłębić się w rozważanie Twojej męki, która nie tylko pokaże mi prawdę o sensie Twojego odkupieńczego cierpienia, ale da mi siłę do pokonywania pokus i zerwania z grzechem. Chcę cała zanurzyć się w Twojej Krwi, która ma moc obmyć moje serce i przywrócić mu piękno.
WYBIERAM rozważania, które objawiłeś bł. Katarzynie Emmerich. O niej św. Jan Paweł II powiedział: "Sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich poprzez szczególne powołanie mistyczne ukazywała światu ogromną wartość ofiary i współcierpienia z ukrzyżowanym Panem Jezusem". Na podstawie jej wizji powstał film „Pasja”, który jest bardzo wiernym katolickim spojrzeniem na obraz Twojej męki.
Dziś pragnę rozważyć to, co przecierpiałeś podczas biczowania i cierniem ukoronowania. Chcę kontemplować Twoje cierpienie, gdy okrutni kaci rozrywali Twoje ciało, podczas gdy Ty modliłeś się za nich. W tych zadawanych Ci razach, widzę także moje biczujące Cię grzechy. Widzę boleść Twojej i naszej Matki, która odczuwała wszystko, co działo się z Jej Synem.
SEZON 2
Biczowanie Jezusa
Kilka już razy powtarzał chwiejny, małoduszny Piłat te słowa: „Nie znajduję w Nim żadnej winy; każę więc wychłostać Go i wypuścić na wolność”. Lecz wciąż się powtarzały natarczywe i groźne okrzyki motłochu żydowskiego: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!” ‒ wołano z wszystkich stron. Mimo to Piłat, nie zastanawiając się jeszcze, co zrobi potem, uparł się przeprowadzić swą wolę. Nie wiedział jeszcze, czy potem uwolni Jezusa, czy wyda Go na śmierć, ale w każdym razie kazał Go tymczasem ubiczować na sposób rzymski. Zaraz też sprowadzili siepacze Jezusa z terasy, bijąc Go i popychając krótkimi pałeczkami; środkiem rozszalałego motłochu poprowadzili Go na forum, na północ od pałacu Piłata, gdzie nieopodal strażnicy, naprzeciwko jednej z hal, otaczających rynek, stał słup do biczowania. Słup ten stał osobno, nie jako część składowa budynku. Był tak wysoki, że człowiek słusznego wzrostu, wyciągnąwszy ręce, mógł dosięgnąć dłonią do górnego, zaokrąglonego końca, opatrzonego pierścieniem żelaznym; od tyłu słupa w połowie wysokości były także powbijane pierścienie czy też haki.
Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców. Byli to jacyś łotrzykowie, gdzieś z Egiptu, którzy pojmani, pracowali tu przymusowo przy budowlach i kanałach jako niewolnicy lub więźniowie. Do posług w pretorium wybierano zwykle najpodlejszych i najokrutniejszych. Ci, którzy mieli biczować Jezusa, byli wzrostem mniejsi od Niego. Skórę mieli brunatną, włos kręty, szczecinowaty, zarost na twarzy rzadki i cienki. Całe ich ubranie składało się z przepaski na biodrach, lichych sandałów i kawałka skóry lub lichej tkaniny, zarzuconej jak szkaplerz przez piersi i plecy, z boku otwartej; ręce były obnażone. Z twarzy i całej postaci tych pachołków przebijało coś zwierzęcego, diabelskiego; wyglądali jakby na pół pijani. Niejednego już biednego grzesznika ubiczowali na śmierć przy tym słupie i teraz, zostawiwszy przy słupie rózgi i bicze, poszli ochoczo naprzeciw Jezusowi, odebrali Go z rąk siepaczy i jeszcze bezlitośniej zaczęli się nad Nim znęcać. Chociaż Jezus szedł chętnie, bili Go pięściami i postronkami, darli, szarpali i ciągnęli z wściekłością do słupa. Nie da się opisać, z jakim barbarzyństwem dręczyły Jezusa te psy wściekłe w ludzkim ciele przez tę krótką chwilę. Przyprowadziwszy Go do słupa, zdarli gwałtownie ów worek, w który Go Herod kazał ubrać na szyderstwo, i prawie po ziemi tarzali biednego Jezusa.
Jezus drżał na całym ciele, stanąwszy przed słupem. Sam ściągał spiesznie swe suknie rękami okrwawionymi i opuchniętymi od ostrych powrozów, a podczas tego modlił się czule i wstawiał do Boga za swymi katami, którzy i teraz nie dali Mu ani chwilki spokoju. Raz jeden zwrócił Jezus głowę ku swej najboleściwszej Matce, stojącej nieopodal z innymi niewiastami w kąciku hali. Zwróciwszy się do słupa, by zakryć nim obnażone ciało, rzekł do Najświętszej Panny: „Odwróć Twe oczy ode Mnie!”. Nie wiem, czy wypowiedział to głośno, czy pomyślał tylko w duchu, ale czułam, że Maryja usłyszała te słowa; w tej bowiem chwili odwróciła się i upadła omdlała na ręce otaczających Ją świętych niewiast.
Teraz dobrowolnie wzniósł Jezus ręce i objął nimi słup. Kaci, klnąc straszliwie i szarpiąc Nim, przymocowali Jego święte, wyciągnięte ręce do żelaznego pierścienia u góry i tak naciągnęli całe ciało, że nogi, przymocowane u dołu, zaledwie dotykały ziemi. I tak stał Najświętszy ze Świętych, obnażony, rozpięty na słupie zbrodniarzy, w nieskończonej trwodze i hańbie, a dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego święte plecy od góry do dołu. Rózgi te wyglądały jak białe, łykowate pręty; a może były to pęki zeschłych żył bydlęcych lub twarde, białe paski skórzane.
Pan nasz i Zbawiciel, Syn Boga, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek drgał i kurczył się jak nędzny robak pod razami tych łotrów. Jęczał cicho, a jęk Jego słodki, dźwięczny jak serdeczna modlitwa, mieszał się ze świstem rózg Jego dręczycieli. Od czasu do czasu jak czarna chmura burzowa wybuchał krzyk ludu i faryzeuszów, tłumiąc te jęki święte, żałosne. Piłat bowiem układał się jeszcze z rozjuszonym motłochem, wrzeszczącym wciąż przeraźliwie: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!”. Chwilami więc dawał się słyszeć krótki głos trąby na znak, że Piłat chce mówić. Wrzaski milkły na chwilę i znowu słychać było chrzęst rózg, jęki Jezusa, przekleństwa oprawców. A z dala dochodziło żałosne beczenie baranków paschalnych, które właśnie myto z pierwszego brudu w sadzawce owczej, obok bramy tejże nazwy. Nieopisanie wzruszające były te głosy bezradne, lękliwe, biednej trzody jagnięcej. Bek baranków paschalnych łączył się w jedną zgodną harmonię z westchnieniami Zbawiciela, prawdziwego Baranka ofiarnego.
Motłoch trzymał się w pewnym oddaleniu od słupa, mniej więcej na szerokość jednej ulicy. Wokoło stali żołnierze, najgęściej zaś koło strażnicy. Często ktoś z tłuszczy zbliżał się do słupa; jedni przypatrywali się w milczeniu, inni szydzili. Zdarzało się, że w niektórych budziła się jakaś lepsza iskierka ich istoty, ogarniało ich uczucie wewnętrznego wzruszenia na widok katowanego Jezusa; w takich razach zdawało mi się, jakoby promień świetlisty padał z Jezusa na nich.
Obok pod strażnicą widziałam nikczemnych uliczników, skąpo odzianych, którzy przygotowywali świeże rózgi, inni znów spieszyli postarać się o gałązki cierniowe. Służalcy arcykapłanów kręcili się w pobliżu katów i przekupywali ich, by jeszcze bardziej męczyli Jezusa; kazali także przynieść wielki dzban gęstego, czerwonego napoju, a kaci popijali obficie i prawie zupełnie pijani coraz okrutniej się srożyli. Po kwadransie biczowania odstąpili oprawcy, a przyłączywszy się do swych kolegów, zaczęli się w najlepsze upijać. Po tak bolesnej operacji całe ciało Jezusa pokryte było pręgami sinymi, brunatnymi i czerwonymi. Krew święta spływała w perlistych kroplach na ziemię. Drgania bolesne wstrząsały tym biednym ciałem, a wokoło, miast litości, słychać było tylko drwiące, szydercze okrzyki.
Po chłodnej nocy ranek był dżdżysty, pochmurny. Chwilami ku wielkiemu zdziwieniu ludzi padał nawet grad. Około południa dopiero wyjaśniło się niebo i słońce bladymi promieniami oświeciło Jerozolimę.
Po krótkim odpoczynku druga para katów rzuciła się z nową wściekłością na Jezusa. Ci mieli znów inne rózgi, najeżone chyba cierniami, utkane gęsto kolcami i kulkami. Pod ich silnymi uderzeniami pękały pręgi na ciele Jezusa, krew tryskała obficie wokoło, obryzgując ręce oprawców. Pod srogimi, bolesnymi razami jęczał Jezus i drżał boleśnie, ale nie ustawał się modlić za tych zaślepionych ludzi.
Właśnie przeciągała przez forum karawana cudzoziemców na wielbłądach; wielu z nich było już ochrzczonych, wielu słyszało nauki Jezusa na górze. Strach ich zdjął i smutek, gdy dowiedzieli się od otaczających, co to ma znaczyć, kogo to katują przy słupie. Przed pałacem Piłata brzmiała wciąż wrzawa i bezustanne okrzyki motłochu.
Wreszcie przystąpiła do Jezusa trzecia para katów z nowymi biczami; były to pęki łańcuszków czy rzemyków, umocowanych w żelaznej rączce, a zakończonych żelaznymi haczykami. Ci już nie ranili, ale po prostu odrywali tymi haczykami całe kawałki skóry i ciała, tak że miejscami widać było nagie kości. Pióro się wzdryga przed opisywaniem tej ohydnej, barbarzyńskiej sceny.
A nie dosyć im było tego. Oto odwiązawszy sznury, obrócili Jezusa i przywiązali z powrotem poranionym grzbietem do słupa. Jezus nie miał już tyle sił, by sam się utrzymać na nogach, więc przykrępowali Go powrozami przez piersi poniżej ramion i kolan, a ręce związali z tyłu w środku słupa. Jak wściekłe psy rzucali się znowu na Pana. Jeden z nich trzymał w lewej ręce mniejszą, cieńszą rózgę i tą smagał oblicze Jezusa, raniąc je boleśnie. Nie było już zdrowego miejsca na Jezusie. Najświętsze, czci najgodniejsze ciało Syna Bożego, poszarpane bezlitośnie, przedstawiało jedną wielką ranę krwią broczącą. Oczyma krwią nabiegłymi spoglądał Jezus na swych katów z niemym błaganiem o litość, a oni tym bardziej się srożyli. Więc Jezus jęczał tylko z cicha, a z ust Jego wyrywał się co chwila słabszy głos: „Biada!”.
Cała ta straszna katusza trwała już prawie trzy kwadranse, gdy wtem przyskoczył z gniewem do słupa jakiś obcy człowiek z ludu, trzymając w ręku nóż zakrzywiony. Był to krewny ślepego Ktesifona, uzdrowionego przez Jezusa. „Stójcie!” ‒ zawołał ‒ „nie zamęczcie na śmierć niewinnego człowieka!”. Pijani kaci zatrzymali się na chwilę ze zdziwieniem, a on spiesznie jednym cięciem przeciął powrozy, krępujące Jezusa, związane z tyłu słupa w jeden gruby węzeł na wielkim, żelaznym gwoździu. Spełniwszy to, zniknął zaraz na powrót w tłumie. Bezwładne, poranione ciało Jezusa, nie podtrzymywane powrozami, usunęło się przy słupie w kałużę własnej krwi. Tak pozostawili kaci Jezusa, a sami poszli pić dalej, zawoławszy przedtem na siepaczy, zajętych w strażnicy, by upletli koronę cierniową.
Właśnie przechodziło przez forum kilka nierządnic. Ujrzawszy Jezusa we krwi drgającego boleśnie pod słupem, zatrzymały się przed Nim w milczeniu, ująwszy się za ręce, i spoglądały nań chwilę ze wstrętem i odrazą. Pod ich wzrokiem tym boleśniej odczuł Jezus swe ciężkie rany; z trudem uniósł nieco poranioną głowę i spojrzał na nie z bolesnym wyrzutem. Nierządnice odeszły zaraz, a towarzyszyły im sprośne dowcipy siepaczy i żołnierzy.
Przez cały czas biczowania, pod gradem bolesnych, obelżywych razów, Jezus modlił się wciąż i ofiarowywał siebie za grzechy wszystkich ludzi. Kilkakroć widziałam, jak zjawiali się przy Nim bolejący aniołowie, by Go pocieszyć. Teraz także, gdy leżał poraniony u słupa, pojawił się przy Nim anioł, by Go pokrzepić. Wydawało mi się, że podaje Mu do ust jakiś świetlisty pokarm.
Po chwili odpoczynku wrócili znowu oprawcy i kopiąc Jezusa, kazali Mu wstać, mówiąc, że chcą dokończyć Jego przemiany w króla. Poszturchując Go, kazali Mu wziąć przepaskę, leżącą na boku, a gdy Jezus zaczął się czołgać ku niej, potrącali ją umyślnie dalej nogami, śmiejąc się szyderczo. I tak długą chwilę musiał Jezus z wysiłkiem po ziemi wlec się jak robak, pławiąc się we własnej krwi, zanim dosięgnął przepaski i odział nią porozdzierane lędźwie. Biciem i kopaniem zmusili Go teraz oprawcy, by stanął na obolałych nogach, nie dali Mu nawet czasu, by odział się w suknię, tylko zarzucili Mu ją byle jak na ramiona i tak popędzili Go spiesznie do strażnicy. Szło się tam krótszą drogą przez podsienia budynku, otwarte właśnie od strony forum, tak że widać było na przestrzał korytarz, w którym siedzieli w więzieniu dwaj łotrzy i Barabasz. Oprawcy wybrali jednak umyślnie dalszą drogę, koło arcykapłanów, a ci, odwracając się ze wstrętem, wołali: „Precz z Nim! Precz z Nim!”. Oprawcy poprowadzili Jezusa, ocierającego suknią krew z twarzy, na wewnętrzny dziedziniec strażnicy. Żołnierzy nie było tu w tej chwili, tylko zbieranina niewolników, siepaczy, łotrów, tłuszczy ‒ słowem ‒ samych wyrzutków społeczeństwa.
Ponieważ postawa pospólstwa stawała się coraz bardziej niepewna, Piłat wzmocnił jeszcze placówki strażą, ściągniętą z zamku Antonia. Strażnicę całą otoczono gęstym szpalerem żołnierzy. Żołnierzom wolno było rozmawiać, śmiać się i szydzić z Jezusa, ale mieli rozkaz trzymać się w szeregach i być wciąż w pogotowiu. Chciał przez to Piłat utrzymać na wodzy motłoch i okazać swą władzę. W tym celu zebrał przeszło tysiąc żołnierzy.
Maryja podczas biczowania Jezusa
Podczas biczowania Zbawiciela naszego Najświętsza Panna była w ciągłym uniesieniu. W niewypowiedziany sposób widziała i odczuwała wszystko, co działo się z Jej Synem. Męka Jej i cierpienia były nad wyraz wielkie, podobnie jak nad wyraz wielka była Jej miłość najświętsza do Jezusa. Cicha skarga wymykała się nieraz z Jej ust, oczy Jej zaczerwienione były od ciągłego płaczu. Trzymała Ją w swych objęciach Maria Helego, Jej starsza siostra, w podeszłym już wieku, mająca wiele podobieństwa ze świętą Anną. Z drugiej strony podpierała Ją Maria Kleofy, córka Marii Helego. Inne święte niewiasty skupiły się koło Najświętszej Panny, zawodząc cicho, drżąc z trwogi i boleści, jakby oczekiwały własnego wyroku śmierci. Magdalena skołatana była niezmiernie i przygnieciona ciężką boleścią, odbijającą się w całej jej postaci i stroju. Włosy jej, przykryte z wierzchu zasłoną, rozpuszczone były i zmierzwione. Maryja miała dziś na sobie długą suknię barwy niebieskiej, na to zarzucony biały wełniany płaszcz i zasłonę żółtawo-białą.
Właśnie gdy Jezus po biczowaniu upadł na ziemię przy słupie, żona Piłata, Klaudia Prokla, przysłała Matce Bożej całą paczkę wielkich chust. W jakim celu to uczyniła, nie pamiętam już dobrze; czy myślała, że Jezusa uwolnią i te chusty służyć będą Matce Bożej do przewiązywania ran Jezusowi, czy też miłosierna poganka przeznaczyła je do tego, do czego Najświętsza Panna rzeczywiście potem ich użyła.
Z boleścią patrzała Maryja, jak siepacze prowadzili Jej Syna skatowanego do strażnicy. Przechodząc koło Niej, otarł Jezus suknią krew zalewającą Mu oczy, by spojrzeć na Matkę swą boleściwą. Ona z niezmierną tęsknotą wyciągnęła za Nim ręce j wpatrywała się w krwawe ślady, jakie pozostawiły Jego stopy. Gdy już tłum usunął się nieco w inną stronę, Najświętsza Panna i Magdalena pospieszyły na miejsce biczowania. Inne niewiasty i kilkoro życzliwych ludzi otoczyły je wkoło, zasłaniając przed oczyma wrogów, a one, uklęknąwszy przy słupie, osuszały otrzymanymi chustami Najświętszą Krew Jezusa, gdzie tylko widać było jej ślady.
Jana nie widziałam w tej chwili przy Świętych niewiastach. Syn Symeona, Obed, syn Weroniki, Aram, i Temeni, obaj siostrzeńcy Józefa z Arymatei, byli obecnie w świątyni, gdzie w smutku i trwodze sprawowali obowiązkowe zatrudnienia. Było około godziny dziewiątej rano.
Cierniem ukoronowanie i wyszydzenie Jezusa
Podczas gdy biczowano Jezusa, Piłat kilkakroć przemawiał do ludu w duchu pojednawczym, lecz wciąż odpowiadano mu uporczywym krzykiem: „Precz z Nim! Musimy Go usunąć, choćbyśmy sami mieli przez to zginąć!”. Gdy prowadzono Jezusa do strażnicy, znowu rozległy się okrzyki: „Precz z Nim! Precz!”. Coraz to nowe schodziły się gromady Żydów, podburzonych przez zauszników arcykapłanów, i coraz groźniejsze okrzyki rozlegały się wokoło.
Po zaprowadzeniu Jezusa do strażnicy nastąpiła krótka chwila spokoju. Piłat zajął się wydaniem odpowiednich rozporządzeń wojsku. Arcykapłani i radni siedzący pod drzewami na podwyższonych ławach zasłanych okryciami, kazali przez służących przynieść sobie jeść i pić i posilili się, rozprawiając o ostatecznej zgubie Jezusa. Piłat także usunął się na chwilę w głąb domu. Zabobonny ten człowiek był w wielkiej był rozterce. Sam nie wiedział, co począć, jak rozstrzygnąć o losie Jezusa. I znowu palił w samotności kadzidła swoim bożkom, próbował znaków wieszczbiarskich, lecz w żaden sposób nie mógł się pozbyć dręczącej go niepewności.
Najświętsza Panna, wytarłszy chustami krew Jezusa u słupa, odeszła z niewiastami z forum. Niosąc te drogocenne relikwie, udały się do pobliskiego domku zbudowanego pod murem; nie przypominam sobie, do kogo ten dom należał. Jana, zdaje mi się, nie widziałam nigdzie podczas biczowania.
Tymczasem na wewnętrznym dziedzińcu strażnicy odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Strażnica stała już w obrębie forum, a pod nią znajdowały się więzienia dla złoczyńców. Wkoło otoczona była kolumnadą o otwartych portykach. Na dziedzińcu zebrało się około pięćdziesięciu zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczy, niewolników i katów, którzy Jezusa biczowali. Wszyscy oni brali czynny udział w naigrawaniu się z Pana. I motłoch uliczny zaczął się cisnąć na dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział złożony z tysiąca rzymskich żołnierzy i otoczył zbitym i zwartym szeregiem całą strażnicę, nie dopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili, podżegając tym dręczycieli Jezusa do zadawania Mu tym większych mąk. Śmiech i żarty żołnierzy podniecały tę zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów podniecają aktora do lepszej gry.
Wytoczyli na środek ułamaną podstawę jakiejś dawnej kolumny, z otworem w środku, w którym zapewne niegdyś była ona osadzona. Na tym postawili niski, okrągły stołek, opatrzony z tyłu antabą do trzymania. W złości swej posypali stołek ostrymi kamykami i skorupami z czerepów.
Przygotowawszy siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa wszystkie suknie, a narzucili Mu krótki, czerwony płaszcz żołnierski, podarty ze starości i nie sięgający nawet do kolan. Tu i ówdzie zwieszały się z płaszcza strzępy żółtych ozdób. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie w izdebce pachołków, a ubierano w niego zazwyczaj ubiczowanych złoczyńców, już to na pośmiewisko, już to, by osuszyć krew spływającą z ran biczowanego. Ubrawszy weń Jezusa, przywlekli Go przed siedzenie, posypane skorupami i kamykami, i całą siłą posadzili Go na nie. Teraz zabrali się do wtłaczania Mu korony cierniowej. Korona ta wysoka na kilka dłoni, pleciona była gęsto z trzech gałęzi cierniowych, grubych na palec, umyślnie w tym celu wyciętych w krzakach (widziałam nawet to miejsce, gdzie je wycinano). Użyto do tego trojakiego rodzaju cierni, podobnych do naszego głogu, szakłaku i tarniny. Kolce z rozmysłem zwrócone były prawie wszystkie do środka. U góry przypleciona była wystająca obwódka z jakiegoś ciernia, podobnego do jeżyny; tędy ujmowali siepacze koronę w rękę. Korona zrobiona była tak, jak szeroka taśma, przybrała więc kształt korony dopiero wtenczas, gdy opasali nią Jezusowi głowę i z tyłu mocno związali. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę Jezusa. Do ręki dali Mu grubą trzcinę, zakończoną kością, a wszystko to robili z szyderczym namaszczeniem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Teraz dopiero zaczęli znęcać się nad Nim. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i bili nią w koronę, by kolce głębiej wbijały się w głowę. Krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać Mu oczy. A oni klękali przed Nim, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc: „Bądź pozdrowiony, Królu żydowski! ”, Wreszcie wśród śmiechu piekielnego wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc o skorupy ciało Jego.
Nie zdołam powtórzyć, na jakie nikczemności wysilali się ci łotrzy, by naigrawać się z umęczonego Zbawiciela. Ach! Jakież straszne pragnienie dręczyło Jezusa, gdy skatowany tak nieludzko i poraniony przy biczowaniu dostał febry i gorączki. Drżał na całym ciele, a ciało to na bokach powyrywane było miejscami aż do kości. Język Jego ściągnięty był kurczowo, pałające, spalone usta były otwarte, a zwilżała je krew, spływająca z najświętszej głowy. Zaślepieni okrutnicy zaś obrali sobie te święte usta za cel swych obrzydliwych nieczystości i plwocin. Tak dręczono Jezusa około pół godziny, a oddział żołnierzy otaczający szeregiem pretorium bawił się tym widowiskiem, dając poklask siepaczom.