Jezu, w ten Wielki Post WYBIERAM Ciebie. Spośród wszystkich zwodniczych ofert, alternatywnych dróg i ułud szczęścia, jakimi mami mnie świat, wybieram Twoją ofertę – Prawdy. I to Prawdy całkowitej, ponieważ prawda cząstkowa też może być rodzajem kłamstwa, tym bardziej trudnym do rozpoznania. Prawdy zakorzenionej w Twoim Kościele, zbudowanym na opoce, który jako swoją oblubienicę karmisz Najświętszym Sakramentem Ołtarza. Zamierzam zagłębić się w rozważanie Twojej męki, która nie tylko pokaże mi prawdę o sensie Twojego odkupieńczego cierpienia, ale da mi siłę do pokonywania pokus i zerwania z grzechem. Chcę cała zanurzyć się w Twojej Krwi, która ma moc obmyć moje serce i przywrócić mu piękno.
WYBIERAM rozważania, które objawiłeś bł. Katarzynie Emmerich. O niej św. Jan Paweł II powiedział: "Sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich poprzez szczególne powołanie mistyczne ukazywała światu ogromną wartość ofiary i współcierpienia z ukrzyżowanym Panem Jezusem". Na podstawie jej wizji powstał film „Pasja”, który jest bardzo wiernym katolickim spojrzeniem na obraz Twojej męki.
Dziś pragnę rozważyć to, co przecierpiałeś podczas bolesnego konania na krzyżu. Podczas gdy w Świątyni Jerozolimskiej zabijano baranka paschalnego, na górze Golgota ‒ wśród ubliżania i szyderstw ‒ konał prawdziwy Baranek, ofiarowany za grzechy świata. Wszyscy twoi najbliżsi Cię opuścili, z wyjątkiem Twojej Matki, umiłowanego ucznia i paru niewiast. Nie chcę już nigdy Cię opuścić! Niech Twoja wierność krzyżowi do końca umocni moją wierność. Ponadto, pragnę zebrać każdą kroplę twojej drogocennej Krwi, aby wylać ją na każdego grzesznika, który dziś Cię znieważa i odrzuca, podążając drogą zatracenia, aby Twoja męka nie była dla nikogo bezużyteczna..
SEZON 4
Jezusa rozbierają do ukrzyżowania i poją octem
I oto stał drżący Syn Człowieczy, pokryty krwią, guzami, sińcami, pręgami, ranami zaschłymi i otwartymi. Miał na sobie tylko krótki szkaplerz, okrywający skąpo piersi i plecy tudzież przepaskę wokoło lędźwi. Szkaplerz z grubej wełny poprzylepiał się do zaschłych ran, a najboleśniej wgryzł się w nową, głęboką ranę, która utworzyła się na barkach wskutek odcisku od niesienia krzyża. Dolegała ona Jezusowi okropnie. Bez litości zdarli z Niego siepacze szkaplerz. Co za straszny widok! Całe ciało poszarpane strasznie i nabrzmiałe. Plecy i łopatki porozdzierane aż do kości, strzępy wełny ze szkaplerza poprzylepiały się do brzegów ran i do zaschłej na piersiach krwi. Wreszcie zdarli siepacze ostatek okrycia, opaskę z lędźwi. Jezus nasz najsłodszy, niewypowiedzianie udręczony Zbawiciel, skulił się i pochylił, by jako tako ukryć swą nagość. Z osłabienia chwiał się na nogach i byłby lada chwila upadł, lecz siepacze posadzili Go na przywleczonym kamieniu i włożyli Mu na nowo koronę cierniową na głowę. Następnie podali Mu do picia drugie naczynie z octem i żółcią, ale Jezus w milczeniu odwrócił tylko głowę, nie przyjmując napoju. Gdy potem oprawcy chwycili Jezusa za ręce, by powlec Go na krzyż, dał się słyszeć głośny, gniewny pomruk i jęk żałosny wśród przyjaciół Jezusa. Boleść, nurtująca w nich, wybuchła z całą siłą. Matka Najświętsza skupiła się cała w gorącej modlitwie; miała właśnie zamiar zdjąć swą zasłonę i podać ją Jezusowi jako okrycie, gdy wtem Bóg jakby cudem wysłuchał Jej modły. Między siepaczy wpadł jakiś człowiek zadyszany, który przybiegł aż od bramy, przeciskając się gwałtownie przez tłum, i podał Jezusowi chustę, a Ten przyjął ją z podzięką i owinął się nią. Ten dobroczyńca Zbawiciela, zesłany przez Boga na gorące modły Najświętszej Panny, miał w swej postaci i gwałtownym zachowaniu się coś nakazującego. Nie rozmawiał z nikim i odszedł tak prędko, jak przyszedł, tylko na odchodnym pogroził siepaczom pięścią i rzekł rozkazująco: „Ażebyście przypadkiem nie odbierali okrycia temu biedakowi!”.
Jezus przybity do krzyża
Przyprowadzony do krzyża, usiadł Jezus sam na nim; oprawcy pchnęli Go gwałtownie w tył, by się położył, porwali Jego prawą rękę, przymierzyli dłonią do dziury, wywierconej w prawym ramieniu krzyża, i przykrępowali rękę sznurami. Wtedy jeden ukląkł na świętej piersi Jezusa, przytrzymując kurczącą się rękę, drugi zaś przyłożył do dłoni długi, gruby gwóźdź, ostro spiłowany na końcu, i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę gwoździa żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wydarł się z piersi Pana. Krew trysnęła dokoła, obryzgując ręce katów. Ścięgna dłoni pozrywały się, a trójgraniasty gwóźdź wciągnął je za sobą w wąską, wywierconą dziurę. Liczyłam uderzenia młota, ale w tym strasznym rozstrojeniu zapomniałam, ile ich było. Najświętsza Panna jęczała cicho; Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści. Po przybiciu prawej ręki zabrali się kaci do ręki przywiązanej już do ramienia krzyża. Wtem ujrzeli, że prawie o dwa cale nie dosięgała ona do dziury, wywierconej na gwóźdź. Odwiązali więc rękę od drzewa, przywiązali sznury do samej ręki i opierając się nogami o krzyż, ciągnęli z całej siły, dopóki ręka nie naciągnęła się do pożądanego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając Jezusowi po piersiach, ramionach, przywiązali znowu silnie rękę do belki i wbili drugi gwóźdź w dłoń lewej ręku. Znowu krew trysnęła dokoła i znowu rozległ się słodki, donośny jęk Jezusa, przygłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki wpadły w głąb ciała, na łokciach wystawały zaokrąglenia przerwanych kości. Obie ręce wyprężyły się teraz prosto, nie nakrywając już sobą skośnych ramion krzyża. Między ramionami krzyża a rękami Jezusa zostawała wolna przestrzeń. Najświętsza Panna odczuwała wraz z Jezusem straszną tę mękę. Zbladła jak trup, cichy jęk wydzierał się z Jej ust. Faryzeusze, widząc to, zaczęli szydzić z Niej i rzucać obelgi w Jej stronę, więc odprowadzono Ją nieco od wału ku drugiej gromadce świętych niewiast. Magdalena jak szalona z boleści drapała sobie paznokciami twarz; toteż policzki miała zakrwawione, a oczy jej zaszły krwią. Na krzyżu mniej więcej w trzeciej części wysokości od dołu przybity był ogromnym gwoździem wystający klocek, do którego miano przybić nogi Jezusa, aby Zbawiciel w ten sposób bardziej stał, niż wisiał. Inaczej bowiem rozdarłyby się ręce, a i nóg nie można byłoby przybić bez pokruszenia kości. W tym klocku wywiercona była dziura, a w samym pniu krzyża wydrążone było miejsce na pięty. W ogóle kilka było takich wydrążeń wzdłuż krzyża, by ukrzyżowany dłużej mógł wisieć; starano się przez to zmniejszyć ciążenie ku dołowi, by nie rozdarły się ręce i ciało nie spadło na ziemię. Przez gwałtowne naciągnięcie rąk w obie strony skurczyło się całe ciało Najświętszego Odkupiciela, nogi podźwignęły się w górę. Chwycili je kaci, nałożyli na nie pętlice i pociągnęli ku dołowi, ale że znaki z umyślnym okrucieństwem porobione były za daleko, więc jeszcze spory kawałek nie dostawały nogi do klocka przybitego u dołu. Nowe klątwy posypały się z ust katów. Kilku radziło wywiercić inne dziury na bocznych ramionach, bo podsuwać klocek byłoby za wiele roboty; lecz inni rzekli z piekielnym szyderstwem: „Nie chce się sam wyciągnąć, to Mu pomożemy”. Podwiązali Jezusowi piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach, po czym przywiązali powróz do prawej nogi i bez względu na to, że sprawiają Jezusowi straszną męczarnię, całą mocą dociągnęli ją na dół do klocka i przykrępowali mocno sznurami. Ciało naciągnęło się tak straszliwie, że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej; zdawało się, że żebra pękają i że się rozsuwają, tułów obwisł cały ku dołowi. Nie można sobie nawet wyobrazić, jak straszna to była męka. W tym bólu nieznośnym jęknął Jezus głośno: „O Boże! O Boże!”. W ten sam sposób oprawcy naciągnęli i lewą nogę, założyli ją na prawą i znowu przywiązali mocno powrozami. Ale źle im było wbijać gwóźdź od razu przez obie nogi, bo lewa nie miała pewnego oparcia, więc najpierw przedziurawili lewą nogę w przegubie sztyftem o płaskiej główce, cieńszym niż gwoździe w rękach; wyglądał on jak świderek z szydełkiem. Potem dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę lewej nogi i przez prawą nogę w otwór wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, łamał kości w nogach. Stojąc z boku, widziałam, jak gwóźdź przeszedł na wylot obie nogi. Przybicie nóg było dla Jezusa największą męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia ciała. Naliczyłam trzydzieści sześć uderzeń młotem, przerywanych słodkim, czystym a donośnym jękiem cierpiącego Odkupiciela.
Wśród jęków bolesnych modlił się Jezus ustawicznie i powtarzał pojedyncze ustępy z psalmów i proroków, które, przepowiedziane w Starym Zakonie, spełniały się obecnie na Nim. Tak czynił Jezus przez całą swą gorzką Drogę Krzyżową i na krzyżu aż do Śmierci: modlił się i powtarzał proroctwa, spełniające się na Nim. Widziałam, jak podczas tych strasznych mąk pojawiali się nad Jezusem płaczący aniołowie. Według stanu słońca było kwadrans na pierwszą, gdy krzyżowano Jezusa. Równocześnie z podniesieniem krzyża dał się słyszeć ze świątyni głos bębna na znak, że zabito baranka paschalnego.
Podniesienie i ustawienie krzyża
Wznosili krzyż ostrożnie tak długo, aż przybrał prawie pionowe położenie i wreszcie całym ciężarem wsunął się w jamę z taką siłą, że zadrgał od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Ciało rozpięte ciążyło ku dołowi, rany porozciągały się, krew zaczęła spływać obficiej, kości wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Kaci zaczęli potrząsać krzyżem, by ustawić go mocno, po czym, by podeprzeć pień, wbili wokoło jamy pięć klinów, jeden z przodu, jeden z prawej, jeden z lewej strony i dwa z tyłu, gdzie krzyż był nieco okrągławy.
Groza dziwna, a zarazem wzruszenie przejmowało na widok tego krzyża, wznoszącego się chwiejnie a majestatycznie wśród wrzasku szyderczego katów, faryzeuszów i motłochu stojącego dalej, który teraz dopiero mógł ujrzeć Jezusa.
Wśród wrzawy można było rozróżnić także głosy bogobojne, żałosne. Najczystsze głosy ziemi, głos najsmutniejszej Matki Jezusa, świętych niewiast, najmilszego Apostoła i wszystkich ludzi czystego serca witały wzruszającym, żałosnym okrzykiem odwieczne Słowo wcielone, wywyższone na krzyżu. Ręce kochających Go wyciągały się z świętą trwogą ku Niemu, jak gdyby chciały spieszyć Mu z pomocą. A Najświętszy z świętych, Oblubieniec dusz wszystkich, żywcem na krzyż przybity, wznosił się w górę, trzymany przez zatwardziałych, szalejących grzeszników. Gdy krzyż z łoskotem rozgłośnym został wsunięty w jamę i stanął prosto, nastała chwilowa cisza głęboka. Wszystkich zdawało się ogarniać nowe jakieś, nieznane uczucie. Piekło całe ze strachem odczuło to uderzenie osuwającego się krzyża i jeszcze raz rzuciło się na Jezusa przez swe narzędzia, to jest katów, przekleństwami i naigrawaniem. Za to biedne dusze w otchłani ogarnęło trwożne a radosne oczekiwanie. Nadsłuchiwały tego odgłosu z tęskną nadzieją, był on dla nich pukaniem zbliżającego się zwycięzcy do bram odkupienia. Po raz pierwszy stanął święty krzyż w środku ziemi, jak drugie drzewo życia w raju, a z czterech rozdartych ran Jezusa spływały na ziemię cztery święte strugi, by zmyć rzuconą na nią klątwę i użyźnić ją Jezusowi, nowemu Adamowi, jako nowy raj.
W ciszy, która zaległa po ustawieniu krzyża, dał się nagle słyszeć od świątyni głos trąb i puzonów. Głosząc uroczyście i niejako z przeczuciem, że rozpoczęło się zabijanie baranka paschalnego, przerywał ten dźwięk okrzyki zmieszane, szydercze i bolesne, wznoszone tu wobec prawdziwego, na rzeź oddanego Baranka Bożego. Niejedno zatwardziałe serce skruszyło się, wspomniawszy teraz słowa Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży wziął na się grzechy świata”.
Jezus na krzyżu pośród łotrów
Wstrząsające uderzenie, spowodowane spuszczeniem krzyża w jamę, było przyczyną nowego obfitego upływu krwi z podziurawionej cierniami głowy Jezusa, jak również z najświętszych rąk i nóg przebitych. Utwierdziwszy mocno krzyż, wleźli oprawcy po drabinach i zdjęli powrozy, którymi przywiązano najświętsze Ciało, by przy stawianiu krzyża nie rozdarło się na gwoździach i nie spadło na ziemię. Obieg krwi, upośledzony i zmieniony leżeniem i skrępowaniem, zaczął teraz odbywać się tym żywiej, co przyczyniło prawie w dwójnasób męczarni Jezusowi. Około siedmiu minut wisiał tak Jezus w milczeniu, jakby martwy, pogrążony w bezdenności mąk nieskończonych. Wkoło zapanowała także chwilowa cisza. Pod ciężarem korony cierniowej opadła najświętsza głowa na piersi. Krew sącząca się z mnóstwa ran, napływała do jam ocznych, oblewała włosy, brodę i spragnione, otwarte usta. Szeroka korona cierniowa przeszkadzała Jezusowi podnieść twarz najświętszą bez narażenia się na nowy, straszny ból. Pierś wydęta była gwałtownie i naprężona, pachy nasiąknięte strasznie, zapadłe, łokcie i piszczele u rąk jak powyrywane ze stawów. Pod wzdętą piersią widać było głęboką jamę; to brzuch tak zapadł się i naciągnął, niknąc prawie. Jak ręce, tak samo nogi i uda naciągnięte były straszliwie, że kości prawie się rozchodziły. Mięśnie i poraniona skóra tak boleśnie były naciągnięte, że można było wszystkie kości policzyć. Krew sączyła spod potężnego gwoździa, przykuwającego najświętsze nogi, i spływała po krzyżu na ziemię. Całe ciało pokryte było ranami, czerwonymi pręgami, guzami, siniakami, plamami brunatnymi, żółtymi i sinymi, miejscami skóra była zdarta i przeświecało żywe, krwawe ciało. Zaschłe rany otwarły się na nowo wskutek gwałtownego naprężenia i krwawiły obficie. Krew, z początku żywej, rubinowej barwy, stawała się powoli coraz bledsza i bardziej wodnista, ciało bielało coraz bardziej, stając się podobnym do mięsa, z którego krew wyszła. Mimo jednak tak ohydnego sponiewierania, niewypowiedzianie szlachetny i wzruszający był widok tego najświętszego Ciała naszego Pana na krzyżu. Co więcej, Syn Boży, odwieczna Miłość, ofiarująca się w czasie, był piękny, czysty i święty, nawet w tym pogruchotanym ciele Baranka paschalnego, obciążonego grzechami wszystkich ludzi. Ale, jaka zmiana w wejrzeniu Jezusa teraz a dawniej! Podobnie jak Matka Boża, miał Jezus z natury cerę delikatną, żółtawą, ze złocistym odcieniem, przez którą przebijały się rumieńce. Skutkiem podróży w ostatnich latach pociemniała trochę skóra pod oczami i na chrząstkach nosowych. Pierś miał Jezus szeroką, wypukłą, niezarosłą, podczas gdy np. pierś Jana Chrzciciela porosła była gęstym, żółtawym włosem, jakby runem. Barki miał Jezus szerokie, silne mięśnie na ramionach, takież silnie zarysowane mięśnie na udach, kolana silne, zahartowane, jak u człowieka, który wiele podróżował i często się modlił na klęczkach. Nogi miał długie, łydki muskularne od ciągłego podróżowania i wspinania się na góry, stopy nader kształtne, żylaste, skóra na podeszwach była mocno stwardniała od ciągłego chodzenia boso po niezbyt dogodnych drogach. Ręce były piękne o długich, kształtnych palcach, nie wypieszczone, ale też i nie zniszczone ciężką, ręczną pracą. Szyja niezbyt krótka, silna, muskularna, głowa proporcjonalna, nie za wielka. Czoło było wysokie, oblicze o pięknym, delikatnym owalu. Włosy nie zanadto gęste, barwy czerwonawo-brunatnej, gładko ułożone, opadały na kark. Broda średniej długości, przystrzyżona spiczasto, w środku była rozdzielona. A teraz? Jaka odmiana! Włosy przeważnie powydzierane, a resztki pozlepiane krwią. Na całym ciele rana na ranie. Piersi wydęte, jakby połamane, pod piersiami tułów zapadnięty głęboko. Przez rozdartą skórę wyzierają niekiedy żebra, a nad wystającymi kośćmi miednicowymi ciało wyciągnięte tak, że cieńsze jest prawie od krzyża.
Naigrywanie się z Jezusa. Pierwsze słowo
Żydzi tymczasem, podjechawszy naprzeciw Jezusa, natrząsali się z Niego pogardliwie, wołając: „Hańba Ci, kłamco! Tak to burzysz świątynię i odbudowujesz ją w trzy dni?”, „Innym chciał zawsze pomagać, a teraz Sobie nie może pomóc! Jeśliś Ty Syn Boży, to zstąp z krzyża!”, „Jeśli jest Królem izraelskim, niech zstąpi z krzyża, a uwierzymy Mu”. „Zaufał Bogu; niech Bóg Mu teraz dopomoże”. Żołnierze także natrząsali się z Niego, mówiąc: „Jeśli jesteś Królem żydowskim, to pomóż sobie!”. Odkupiciel wisiał, milcząc, pogrążony w ogromie strasznych cierpień, a wtem zawołał szyderczo zły łotr: „Jego diabeł już Go odstąpił”. Jeden z żołnierzy zatknął gąbkę, umaczaną w occie, na żerdź i przyłożył ją do ust Jezusowi. Zdawało mi się, że trochę zwilżył Jezus octem usta. A otaczający naigrawali się wciąż; jeden z żołnierzy znowu zawołał: „Pomóż sobie sam, jeśli jesteś Królem żydowskim!”. Wtem Jezus podniósł nieco głowę do góry i rzekł: „Ojcze! Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”, po czym modli się dalej po cichu. Szyderstwa nie ustawały, a Gezmas znowu zawołał na Jezusa: „Jeśli jesteś Chrystusem, pomóż sobie i nam!”. Dyzmas natomiast był głęboko wzruszony, słysząc, że Jezus modli się za swoich nieprzyjaciół i prześladowców. Właśnie wtenczas Maryja, słysząc głos Syna swego, nie dała się dłużej powstrzymać i śmiało zbliżyła się do krzyża. Za Nią postępowali Jan, Salome i Maria Kleofy; dowódca nie bronił im przystępu. Dyzmas, oświecony na duchu modlitwą Jezusa, ujrzawszy Najświętszą Pannę, poznał naraz, że ta niewiasta i Jej Syn, wiszący na krzyżu, byli niegdyś jego dobroczyńcami, że za ich przyczyną jako dziecko odzyskał zdrowie. Coś go natchnęło, a skupiwszy swe siły, zawołał głośno: „Jak to, czy to możliwe? Wy bluźnicie Mu, a On modli się za was. Milczał i cierpiał wciąż, i modlił się za was, a wy Mu bluźnicie! Opamiętajcie się! To Prorok! To nasz Król! To Syn Boży!”. Niespodziewane to skarcenie z ust nędznego, ukrzyżowanego zbrodniarza, wywołało zamieszanie i oburzenie wśród zebranego tłumu. Zaczęto szukać kamieni, by go ukamienować na krzyżu. Lecz Abenadar powstał przeciw temu, kazał rozpędzić zacietrzewionych i przywrócił wnet porządek. Najświętsza Panna uczuła wielkie wzruszenie pod wpływem modlitwy Jezusa. Dyzmas zaś tak już był skruszony, że gdy Gezmas rzekł znowu do Jezusa, by pomógł sobie i im, jeśli jest Chrystusem, zgromił go surowo, mówiąc: „I ty nie boisz się kary Bożej, choć już wisisz na krzyżu jako i On. My obaj słusznie cierpimy tę mękę jako zapłatę za nasze czyny; ale Ten nic złego nie uczynił. O! Zastanów się nad tą chwilą, wejrzyj w swą duszę i popraw się!”. Skruszony już zupełnie, wyznał Dyzmas Jezusowi swą winę i rzekł wreszcie z pokorą: „Panie, jeśli mię potępisz, słuszny to będzie wyrok, ale jeśli można, zmiłuj się Panie nade mną!”. „Doznasz miłosierdzia mojego” − odrzekł mu Jezus. Zaraz też otrzymał Dyzmas łaskę prawdziwej, głębokiej skruchy i tak pozostawał przez kwadrans w kornym rozpamiętywaniu swoich grzechów. Opowiedziane tu sceny miały miejsce między dwunastą a pół do pierwszej według słońca, w kilka minut po podniesieniu i ustawieniu krzyża. Wnet potem zaszła wielka zmiana w sercach większej części widzów. Wtedy bowiem, gdy skruszony Dyzmas mówił powyższe słowa, zaszło w naturze dziwne, niezwykłe zjawisko, napełniając trwogą serca ludzkie.
Zaćmienie słońca. Drugie i trzecie słowo Jezusa
Wspomniałam już, że do ogłoszenia wyroku, to jest do godziny dziewiątej, padał od czasu do czasu grad. Następnie aż do dwunastej świeciło słońce, dopiero po dwunastej zakrył je mglisty, czerwonawy obłok. Wtem o wpół do pierwszej według słońca, zaś około szóstej godziny według rachuby żydowskiej, która różni się od naszej słonecznej, nastąpiło dziwne, niezwykłe zaćmienie słońca. Zdało mi się, jakoby pokrzyżowały się drogi gwiazd i planet. Po drugiej stronie firmamentu ujrzałam księżyc: biegł szybko po stropie niebieskim, jak ognisty meteor, i wypłynął spoza Góry Oliwnej pełny i blady, szybko posuwając się z ukosa od wschodu ku zamglonemu słońcu. Przed słońcem od strony wschodniej rozciągnęła się jakoby ciemna ławica, która wnet się rozrosła i zakryła sobą całe słońce. Środek tego obłoku był płowy, krawędzie jaśniały czerwonawym blaskiem, otaczając go jak krwawy pierścień, Ciemność zaległa strop nieba, a na tym ciemnym tle zabłysły gwiazdy krwawym blaskiem. Strach wielki padł na ludzi i zwierzęta. Bydło z rykiem uciekało z pola, ptactwo chroniło się do kryjówek. Stada ptasząt osiadały na wzgórzach wkoło Kalwarii, dając się prawie rękoma chwytać. Umilkli szydercy naigrawający się z Jezusa, faryzeusze starali się wprawdzie wytłumaczyć zjawisko w sposób naturalny, ale nie bardzo im się to udawało. Również ich poczęła ogarniać trwoga i wszystkie spojrzenia mimowolnie kierowały się w górę. W trwodze niejeden bił się w piersi i załamywał ręce, wołając: „Krew Jego niech spadnie na Jego morderców!”. Inni znów, bliżej i dalej stojący, padali na kolana i kornie prosili Jezusa o przebaczenie. A On, choć sam cierpiał nieskończenie, zwracał ku nim miłosiernie swój wzrok. Ciemności coraz bardziej gęstniały. Wszyscy zaniepokojeni tym zjawiskiem spoglądali w górę, zapominając o krzyżu, przy którym stała tylko Matka Jezusa i najbliżsi przyjaciele. Wtem Dyzmas, skruchą prawdziwą przejęty, rzekł z pokorą i nadzieją w sercu: „Pozwól mi dostać się do miejsca, gdzie będziesz mię mógł wybawić! Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do królestwa Twego!”. A Jezus odrzekł: „Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze Mną w raju!”. Matka Boża, Magdalena, Maria Kleofy, Maria Magdalena i Jan stali wkoło krzyża, między krzyżem Jezusa a krzyżami łotrów. Najświętsza Panna, poddając się przede wszystkim miłości macierzyńskiej, całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał Jej umrzeć wraz z sobą. Wtem Jezus spojrzał na swą ukochaną Matkę miłosiernie i z powagą wielką, wskazując Jej oczami Jana, rzekł: „Niewiasto, oto syn Twój! Prawdziwiej on będzie Twoim synem, niż gdybyś go była porodziła”. Pochwalił przy tym Jezus Jana, że zawsze wierzył szczerze i nigdy się nie gorszył, tylko raz wtedy, gdy matka jego chciała go mieć podwyższonym. Następnie rzekł znowu do Jana: „Patrz! Oto Matka twoja!”. I zaraz pod krzyżem konającego Odkupiciela uścisnął Jan ze czcią, jak syn pobożny, Matkę Jezusa, która stała się obecnie także jego Matką. Maryja z powagą wielką i nową boleścią przyjęła to uroczyste rozporządzenie konającego Syna. Ze wzruszenia osłabła tak dalece, że święte niewiasty wzięły Ją w swe objęcia i posadziły na chwilę naprzeciw krzyża na wale otaczającym plac, a następnie odprowadziły Ją z placu do innych niewiast, stojących dalej.
Opuszczenie Jezusa. Czwarte słowo Jezusa na krzyżu
Po trzecim słowie Jezusa, wyrzeczonym do Matki Najświętszej i Jana, nastała na Golgocie chwila głuchej ciszy. Wielu z tych, którzy aż dotąd zostali, uciekało spiesznie do miasta. Faryzeusze zaprzestali swych złośliwych bluźnierstw. Konie i osły, na których siedzieli, zbiły się w gromadkę, pozwieszawszy łby. Mgła gęsta zawisła w powietrzu. Jezus, wisząc na krzyżu, odmawiał ustępy psalmów, które spełniały się obecnie na Nim. Widziałam koło Niego postaci aniołów. Chociaż i tak cierpiał już niewypowiedziane męki, teraz się do nich przyłączyło jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Przechodził więc wszystkie straszne udręczenia człowieka biednego, skatowanego, przygnębionego, który znajduje się w największym opuszczeniu, bez ludzkiej i Bożej pociechy, kiedy to wiara, nadzieja i miłość błąkają się samotne po pustyni próby, bez wytchnienia, bez bratniego oddźwięku, bez światła wszelkiego, zmuszone wyłącznie z siebie tylko czerpać moc i siłę! Nad wyraz męczące to uczucie. Nowym tym cierpieniem wywalczał dla nas kochający Jezus siłę wywalczenia sobie zwycięstwa w takich chwilach ostatniego opuszczenia i zwątpienia, kiedy to rozrywają się wszystkie węzły i spójnie łączące nas z życiem doczesnym, światem i przyrodą, i z naturą własną, i kiedy w ten sposób tracimy z oczu cel główny, nasze życie przyszłe, do którego pomostem jest życie doczesne. W takich to chwilach dopomagają nam do zwycięstwa nad sobą zasługi Chrystusa zdobyte tym cierpieniem, gdy uczuł się tak strasznie przez wszystkich opuszczony. W tej chwili wyjednywał nam Jezus zasługę wytrwania w ostatniej naszej walce, w chwili skonania. Swą nędzę, ubóstwo, mękę i opuszczenie ofiarował za nas, nędznych grzeszników. A więc człowiek, złączony z Chrystusem w ciele Kościoła, nie powinien poddawać się zwątpieniu w ostatniej swej godzinie; gdy otacza go mrok, gdy odchodzi odeń wszelka światłość, wszelka pociecha. Nie potrzebujemy i nie musimy już zapuszczać się samotni, narażeni na niebezpieczeństwo, w tę pustynię nocy duchowej. W otchłań gorzkiego morza naszego zwątpienia wlał Jezus zasługi swego wewnętrznego i zewnętrznego opuszczenia na krzyżu, więc nie pozostawił już chrześcijanina samego w zwątpieniu przedśmiertnym, gdy gaśnie wszelka pociecha. Nie ma już dla chrześcijanina pustyni, osamotnienia, opuszczenia i zwątpienia w ostatniej chwili konania: Jezus, nasze Światło, Droga i Prawda, przeszedł także tę ponurą drogę, błogosławiąc ją i poskramiając strachy piekielne. Na tej pustyni naszej ścieżki życiowej postawił swój krzyż; więc czegóż mamy się lękać i wątpić? Jezus, opuszczony zupełnie, umęczony, bezsilny, z nieskończonej miłości oddał za nas siebie samego; a nawet to opuszczenie swoje przemienił dla nas w skarb najdroższy, bo ofiarował Ojcu niebieskiemu siebie, swoje życie, pracę, miłość i mękę, i gorzkie uczucie naszej niewdzięczności względem Niego. Spisał wobec Boga swą ostatnią wolę, oddając wszystkie swoje zasługi na rzecz Kościoła i grzeszników. Pamiętał o wszystkich: w swym opuszczeniu był i jest przy boku wszystkich ludzi aż do skończenia świata. Modlił się nawet za tych, którzy błędnie mniemają, że On, jako Bóg, nie odczuwał swych mąk, że nie cierpiał albo że mniej cierpiał niż człowiek, ponoszący na Jego miejscu takie męki. Odczuwałam tę Jego modlitwę i podzielałam ją, gdy wtem zdało mi się, jakoby Jezus rzekł: „Trzeba zrozumieć, że boleść tego opuszczenia zupełnego odczułem więcej i boleśniej, niżby to był w stanie odczuć jakikolwiek człowiek, jedność stanowiący z Bóstwem; Bóg i Człowiek zarazem, w mym człowieczeństwie, opuszczonym przez Boga, wychyliłem aż do dna ten gorzki kielich opuszczenia”. Około godziny trzeciej Jezus zawołał: Eli, Eli, lamma sabachtani! − co znaczy: „Boże Mój, Boże Mój! Czemuś Mnie opuścił?”. Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy, znowu do krzyża. Jeden rzekł: „Eliasza woła!”, drugi zaś: „zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża”. Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome. Wkrótce po godzinie trzeciej zrobiło się jaśniej. Księżyc zasłaniający słońce zaczął schodzić w przeciwną stronę, to jest ku zachodowi, po czym zapadł szybko za horyzont, jak gdyby oderwany od stropu, leciał gdzieś w przepaść. I znowu ukazało się słońce, zamglone, krwiste, powoli zaczęły rozbiegać się jego promienie, ale światło jego było jakieś posępne, ponure, gwiazdy zaś poznikały. Wraz z powracającą jasnością odzyskali po części odwagę szyderczy faryzeusze, zaczynali już znowu tryumfować i wtedy to właśnie rzekł jeden z nich o Jezusie: „Eliasza woła!”. Zaprzestali jednak szyderstw na polecenie Abenadara.
Śmierć Jezusa. Piąte, szóste i siódme słowo
Po ustąpieniu ciemności ukazał się znowu oczom obecnych Pan nasz na krzyżu, blady, słaby, jakby wycieńczony zupełnie. Ciało było bielsze niż przedtem, bo prawie już wszystka krew zeń uszła. Z ust Jezusa usłyszałam następujące słowa: „Wytłoczony jestem, jak wino, które tu po raz pierwszy wyciskano. Wszystką Krew muszę wylać, aż ukaże się woda i zbieleją łuski. Lecz nigdy już więcej nie będzie wino tu wyciskane”. Nie wiem, czy słowa te wymówił Jezus półgłosem, czy cicho jako modlitwę, przeze mnie tylko słyszaną. Głośno zaś Jezus rzekł: „Pragnę!”. Przyjaciele Jego popatrzyli Nań ze smutkiem, a On zapytał: „Nie mogliście Mi nawet jednego łyka wody podać?”. Chciał Jezus przez to powiedzieć, że w ciemności łatwo to było zrobić i nikt by im był nie przeszkodził. Ze smutkiem odparł Jan: „Panie! Zapomnieliśmy całkiem o tym”. Jezus dodał jeszcze mniej więcej te słowa: „I najbliżsi musieli zapomnieć o Mnie i nie dali Mi pić, aby wypełniło się, co jest napisane”. Gorzko jednak zabolało Jezusa to zapomnienie ze strony najbliższych przyjaciół; oni zaś, chcąc teraz Mu to wynagrodzić, prosili żołnierzy, by podali Jezusowi nieco wody. Żołnierze nie dali się ubłagać, za to jeden z nich umaczał gruszkowatą gąbkę w occie, stojącym obok w baryłce z łyka, nalał jeszcze żółci i chciał to Jezusowi podać. Lecz Abenadar, wzruszony tą niedolą Jezusa, odebrał gąbkę z rąk żołnierza, wycisnął ją i zamaczał w czystym occie, potem zatknął gąbkę jednym końcem na krótką rurkę hyzopową, służącą jako munsztuk do ssania, drugim zaś końcem nabił gąbkę na swą lancę i podniósł do góry ku twarzy Jezusa, tak, że rurka hyzopowa dosięgała ust Pana, którą Zbawiciel mógł ssać ocet z gąbki. Jezus wyrzekł jeszcze kilka słów, aby upomnieć lud stojący wkoło. Przypominam sobie z tego tylko tyle: „Gdy już głos Mój ucichnie, usta umarłych będą mówić za Mnie”. Kilku zawołało na to: „Jeszcze bluźni!”, ale Abenadar nakazał spokój, więc ucichli. Zbliżała się już ostatnia godzina Jezusa i rozpoczęło się konanie przedśmiertne. Zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan, stojący pod krzyżem, ocierał chustą wilgotne nogi Pana. Magdalena, złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię Kleofy i Salome, i spoglądała z boleścią na swego konającego Syna. Wtem rzekł Zbawiciel: „Wypełniło się!”. A podniósłszy głowę, zawołał głośno: „Ojcze w ręce Twoje oddaję ducha mego!”. Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię, a Jezus, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał. Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły twarzą na ziemię. Setnik Abenadar od czasu, jak podał Jezusowi gąbkę z octem, wzruszony był do głębi i przeniknięty dziwnym uczuciem. Pozostał na miejscu tak blisko krzyża, że koń jego stał już przednimi nogami na wzgórku. Setnik z głęboką powagą patrzał długo, bez przerwy w oblicze Zbawiciela, cierniem ukoronowane. Koń smętnie opuścił łeb na dół, a Abenadar, złamany już w swej dumie, nowymi przejęty myślami, puścił mu wolno cugle. Wtedy to właśnie Jezus wypowiedział z mocą ostatnie słowa, przenikając niebo, ziemię i piekło, i skonał. Ziemia zadrżała w posadach, skała rozpękła się z trzaskiem głęboko między krzyżem Jezusa i lewego łotra. Znak ten Boży, jak groźne upomnienie, przejął lękiem i trwogą całą w smutku pogrążoną przyrodę. Wypełniło się! Dusza naszego Pana rozłączyła się z ciałem. Wraz z ziemią, uznającą wstrząśnieniem swego Zbawiciela, zadrżeli wszyscy słyszący ostatni okrzyk konającego Odkupiciela, ale tylko pokrewne Jezusowi serca przeniknął ostry miecz boleści. Wraz ze śmiercią Jezusa spłynęła łaska Boża na Abenadara. Zadrżał rumak pod nim, zachwiały się namiętności wiążące serce setnika, jego dumny, nieugięty umysł rozpadł się nagle, jak ta góra Kalwarii. Odrzuciwszy włócznię od siebie, zaczął się Abenadar bić potężnie w piersi i zmieniony zupełnie na duchu, zawołał głośno: „Błogosławiony Bóg wszechmocny, Bóg Abrahama i Jakuba! Oto umarł sprawiedliwy! Zaprawdę, jest to Syn Boży!”. Wielu żołnierzy wzruszonych słowami setnika poszło za jego przykładem. Przedśmiertny okrzyk Jezusa, trzęsienie ziemi, pęknięcie pagórka wszystko to strachem głębokim przeniknęło obecnych i odbiło się echem w całej przyrodzie. W świątyni rozdarła się na dwoje zasłona, umarli powychodzili z grobów, zachwiały się ściany świątyni, zapadły się góry, a w wielu miejscowościach zawaliły budynki. Abenadar głośno dał świadectwo prawdzie, a z nim wielu żołnierzy. Tak samo nawróciło się wielu z tłumu i faryzeuszów. Jedni bili się w piersi, zawodzili żałośnie i błędnym krokiem spieszyli przez dolinę do domu, inni rozdzierali na sobie suknie i posypywali głowy prochem. Trwoga panowała we wszystkich sercach. Jan powstał wreszcie z ziemi. Święte niewiasty, stojące dotychczas z dala, przybliżyły się ku pagórkowi, podniosły z ziemi Najświętszą Pannę i przyjaciółki i odprowadziły je na bok. Miłościwy Pan życia wszelkiego płacił za grzeszników męczeński dług śmierci: jako człowiek oddał Bogu i Ojcu swą duszę, a ciało w objęcia śmierci. Trupia, zimna barwa śmierci powlokła to święte, udręczone naczynie, zbielało to ciało drgające w konaniu, przez co uwydatniły się i pociemniały plamy krwi, z ran płynącej. Oblicze wydłużyło się, policzki zapadły, nos wydał się węższy, ostrzejszy, dolna szczęka opadła, zaszłe krwią oczy otworzyły się do połowy. Ostatni raz podniósł Jezus na chwilę ociernioną głowę i znowu spuścił ją na piersi pod ciężarem boleści. Wargi były sine, nabrzmiałe, w rozchylonych ustach widać było zakrwawiony język. Dłonie, dotychczas skurczone, otworzyły się, ramiona wyciągnęły się do reszty, grzbiet przylgnął silnie do krzyża, a ciało zaczęło ciążyć całą masą ku dołowi. Skutkiem tego skurczyły się nieco kolana i zwróciły na bok, nogi wykręciły się trochę wokoło przykuwającego je gwoździa. A gdy najsmutniejsza, najbardziej kochająca Matka podniosła się, ujrzała na krzyżu ciało Syna swego, w czystości Ducha Świętego poczęte, ciało z Jej ciała, kość z Jej kości, serce z Jej serca, święte naczynie, utworzone w Jej łonie zaćmieniem mocy Najwyższego, pozbawione obecnie wszelkiej ozdoby, kształtu i duszy swej najświętszej. Ujrzała je poddane prawom natury, którą sam stworzył, a którą człowiek grzechem i nadużyciem zeszpecił i skoślawił. Widziała to ciało Jezusa zbite, skatowane, zeszpecone, porozdzierane i uśmiercone rękami tych, dla których wcielił się Jezus na odkupienie i żywot wieczny. Ach, pogardzone, wyszydzone, odrzucone, wisiało to naczynie najwyższej piękności, prawdy i miłości, wisiało rozdarte na krzyżu między dwoma zbójcami. Któż zdoła pojąć tę boleść Matki Jezusa, Królowej wszystkich Męczenników!