Zarówno św. Jan Paweł II, jak i św. Matka Teresa z Kalkuty powtarzali często, że najcięższym grzechem i największą zbrodnią ludzkości we współczesnych czasach jest aborcja. Dlaczego tak się dzieje? Otóż największe nieszczęście polega nie na tym, że zabijane są bezbronne dzieci – bo one i tak idą do Nieba, ale na tym, że osoby, które w tym uczestniczą, zatracają swoje dusze.
Grzech zaprzeczony, nie wyznany, stłumiony, zepchnięty do podświadomości – zżera człowieka od środka i powoduje duchowe obumieranie. Aborcja zaś, usprawiedliwiana dziś publicznie, zalecana, zachwalana, jest takim właśnie grzechem. Nie mówi się głośno o zabijaniu dziecka, ale o przerywaniu ciąży, spędzaniu płodu lub przywróceniu miesiączki. Nazywa się to nawet prawem człowieka.
Jeżeli rocznie zabija się na całym świecie ponad 50 milionów nienarodzonych dzieci, oznacza to, że każdego roku wciąganych w dzieło śmierci jest 50 milionów kobiet, prawdopodobnie drugie tyle ich partnerów, miliony członków ich rodzin, lekarze, personel medyczny itd.
W ostatnich dziesięcioleciach w majestacie prawa uśmiercono w ten sposób ponad miliard dzieci, podczas gdy na Ziemi żyje ponad siedem miliardów ludzi. Zaznaczyć trzeba, że mówimy tylko o aborcji chirurgicznej, ponieważ istnieje jeszcze aborcja farmakologiczna, czyli przyjmowanie środków wczesnoporonnych. Ta praktycznie jest niepoliczalna, a u wielu kobiet może się zdarzyć kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy w życiu. Mamy więc do czynienia z problemem globalnym. Cywilizacja śmierci to nie poetycka metafora Jana Pawła II, to konkretna rzeczywistość.
Używając plastycznego porównania, można powiedzieć, że nad ziemią unosi się jakby duchowa skorupa. Kiedy Bóg wylewa łaski i chce dawać swoje miłosierdzie, natyka się na pancerz zobojętnienia. Ten pancerz zbudowany jest najczęściej na zaprzeczonym i nie wyznanym grzechu aborcji, na którym później nabudowują się kolejne warstwy grzechów czyniące go grubym i nieprzeniknionym. Wiele dzisiejszych problemów urosło do tak wielkich rozmiarów dlatego, że u ich początku stała aborcja.
Skoro Bóg potrafił najcięższy grzech i największą zbrodnię w dziejach – jaką było zabicie samego Boga, Jedynego prawdziwie niewinnego – przemienić w źródło największych łask i zbawienia, to potrafi On również największe zło naszych czasów przemienić w największe dobro, największemu nawet bezsensowi nadać największy sens. Na tym polega tajemnica Krzyża.
Przez dwa tysiące lat refleksja teologów nie skupiała się raczej na pośmiertnych losach dzieci poczętych. W tej kwestii przedstawiano głównie tzw. teologumena, czyli tezy, które nie miały co prawda charakteru wiążącego dla katolików, ale były godne rozważenia, ponieważ pomagały zrozumieć prawdy wiary. Jedna ze szczególnie rozpowszechnionych teorii mówiła, że dusze dzieci nieochrzczonych, które nie zdążyły popełnić grzechu, znajdują się w tzw. limbusie, czyli otchłani będącej częścią piekła, gdzie nie doświadcza się mąk.
Refleksja na ten temat zmieniła się dopiero w XX stuleciu wraz ze zjawiskiem masowej aborcji. Stało się to jednym z najważniejszych problemów moralnych ludzkości i olbrzymim wyzwaniem duszpasterskim dla Kościoła. Stawiało również pytania teologiczne o dusze owych dzieci.
Jedną z prób odpowiedzi był dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej z 2007 roku, który stwierdzał, że teoria limbusu prezentuje zbyt restrykcyjną wizję zbawienia. Autorzy pisali, że „wykluczenie niewinnych dzieci z nieba nie odzwierciedla specjalnej miłości Chrystusa do najmniejszych”, dodając, że normalną drogą do zbawienia pozostaje chrzest. Nie wykluczyli jednak innej niż normalna drogi do zbawienia.
Co to znaczy? Historycy Kościoła przypominają, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zdarzały się sytuacje katechumenów, którzy przygotowywali się do chrztu, ale nie zdążyli przystąpić do sakramentu, ponieważ zostawali aresztowani przez władze rzymskie. Później ginęli z arenach rozszarpywani przez dzikie zwierzęta. Powstawało pytanie: czy jako męczennicy, którzy oddali życie za Chrystusa, mieli trafić do otchłani? Jako odpowiedź pojawiła się kategoria „chrztu krwi". Nie jest to oczywiście przypadek analogiczny z losem dzieci nienarodzonych, ale pokazuje przykład innej drogi do zbawienia.
Ofiara tych dzieci przypomina poniekąd ofiarę Chrystusa. Tak jak On był Jedynym prawdziwie niewinnym, tak i one są niewinne, i nie miały żadnego grzechu – poza grzechem pierworodnym. Grzech pierworodny zmywa się poprzez chrzest, niekiedy – jak wspomnieliśmy – przez chrzest krwi męczenników.
Tertulian mówił, że „krew męczenników jest zasiewem Kościoła". Ponad miliard takich męczenników czeka na nasze modlitwy. Najbardziej niewinni z niewinnych – ginęli masakrowani, rozrywani żywcem na strzępy w straszliwych boleściach. Czy ich śmierć jest kompletnie bezsensowna? „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego", mówi Pismo Święte. Całe zastępy męczenników pragną naszych próśb o wstawiennictwo. Mało kto się jednak do nich zwraca, prawie nikt ich o nic nie prosi.
Warunkiem koniecznym nawrócenia jest uznanie swojego grzechu. Jest to pierwsze działanie Ducha Świętego. Chrystus mówi, że pośle nam swojego Ducha Świętego, który „gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu". Dziś świat nie chce uznać grzechu aborcji.
Ludzie zazwyczaj nie przyznają się sami do grzechu, jeśli czują, że zostaną przez to potępieni. Wiele kobiet nie uzna swej aborcji za grzech, jeżeli będzie nazywać się je morderczyniami czy dzieciobójczyniami. Człowiek ma naturalną skłonność zamykania się na prawdę o swoim grzechu, gdyż myśli, że może go to zniszczyć. Może to przyjąć tylko z miłością i przebaczeniem. Tylko w zetknięciu ze świętością. Dlatego droga do przemiany serca nie może wieść przez osądzanie i potępianie, a przez miłosierdzie i przebaczenie – przez świętość nienarodzonych.
(…)
Nienarodzone dzieci też są częścią Kościoła, też są członkami Mistycznego Ciała Chrystusa. Pragną wstawiać się u Boga za swoimi rodzicami i za całym światem. Modlitwa i cierpienie ponad miliarda męczenników to wielka duchowa siła. Niestety mało kto się łączy z nimi w modlitwie. Najlepszą modlitwą, do której można zaprosić owe dzieci i wspólnie z nimi się modlić, jest różaniec. Różaniec bowiem to modlitwa przyjęcia życia. To zgoda na narodziny dziecka. Słowa Pozdrowienia Anielskiego wypowiedziane zostały bowiem w momencie poczęcia.
Różaniec wpisuje się także doskonale w orędzie z Fatimy. Maryja prosiła tam, by ofiarować tę właśnie modlitwę w intencji nawrócenia grzeszników. Zapowiedziała również, że Rosja rozprzestrzeni swoje błędy na cały świat. Komentatorzy utożsamiają zazwyczaj owe „błędy Rosji” z systemem komunistycznym traktowanym jako ustrój społeczno-polityczny. Tymczasem określenie to można rozumieć szerzej i odnieść je do procesów zainicjowanych przez Sowietów, które nie tylko przetrwały zapaść imperium, lecz nadal szerzą się po świecie. Przypominają wirusa, który opuścił organizm nosiciela i zmutowany atakuje skutecznie otoczenie. Takim zjawiskiem jest np. legalizacja aborcji na życzenie, czyli pozbawienie dzieci poczętych prawnej ochrony życia –- proceder usankcjonowany po raz pierwszy na kuli ziemskiej dekretem Lenina z 18 listopada 1920 roku.
„Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym", mówi Pismo Święte. Dla budowniczych cywilizacji śmierci takim kamieniem są nienarodzone dzieci, dla których nie ma miejsca w ich świecie. Możemy je prosić o modlitwę w intencji nawrócenia serc oraz pojednania z Bogiem ich matek, ojców, rodzin, lekarzy, polityków, a także mediów, na których w dużej mierze spoczywa odpowiedzialność za rozpowszechnianie kultury śmierci.
We wspomnianej już encyklice Evangelium vitae Jan Paweł II zwracał się do kobiet, które dopuściły się przerwania ciąży:
Z pokorą i ufnością otwórzcie się -– jeśli tego jeszcze nie uczyniłyście – na pokutę: Ojciec wszelkiego miłosierdzia czeka na was, by ofiarować wam swoje przebaczenie i pokój w Sakramencie Pojednania. Odkryjecie, że nic jeszcze nie jest stracone, i będziecie mogły poprosić o przebaczenie także swoje dziecko: ono teraz żyje w Bogu.
Papież napisał wyraźnie, że dziecko znajduje się w Niebie i można się do niego modlić. To się nazywa w Wyznaniu wiary „obcowaniem świętych”. Na Jasnej Górze wezwano do tego samego, do czego wzywał Jan Paweł II: do pokuty, spowiedzi i prośby skierowanej do zabitego dziecka o przebaczenie. Wyrażano to samo przekonanie, że „ono teraz żyje w Bogu“.
W swym wystąpieniu Lech Dokowicz powiedział:
W Niebie jest ponad miliard dzieci nienarodzonych, które nie mają większego pragnienia niż to, żeby wszyscy ci, którzy uczestniczyli w ich zabójstwie, nie zostali potępieni, tylko zbawieni. Te dzieci jednak nie mogą nic zrobić, będąc w Niebie i wpatrując się w Twarz Boga, ponieważ świętych obcowanie działa w taki sposób, że to my musimy poprosić tych, którzy są przed tronem Pana, o wstawiennictwo. One czekają więc na naszą modlitwę.
Świadectwo młodego mężczyzny wygłoszone podczas Wielkie Pokuty w Częstochowie 15 października 2016 r.
Mój dziadek przez wiele lat był ordynatorem największego oddziału położniczo-ginekologicznego w Polsce. Przez ponad 20 lat pracował na dwóch piętrach. Na pierwszym przyjmował porody, był mistrzem i ratował dzieci. Po czym, jak była taka potrzeba, schodził na dół i tam usuwał niechciane ciąże. I tak przez 20 lat. Miał też prywatną praktykę, w której przyjmował pacjentki, które nie chciały tego robić oficjalnie. Pamiętam – jak byłem młodym chłopcem – że na korytarzu i schodach stały długie kolejki. Ten grzech – te tysiące, tysiące zabitych dzieci – otworzył nas na inne zło. W mojej rodzinie nie było miłości, było za to wiele różnych grzechów.
Mój drugi dziadek, od strony taty, był komunistą, który wstąpił do partii po to, żeby czerpać z tego różne korzyści. To był taki czas, że tak było wygodnie, to się wydawało wtedy jedyną drogą – i tej decyzji podporządkował całą swoją rodzinę. Ta decyzja o wejściu do partii zabiła miłość w rodzinie.
I tak spotkali się moi rodzice: córka ginekologa i syn komunisty, i od początku fundamentem mojej rodziny była jedna rzecz: przejmujący, przerażający lęk. Ja się właśnie w takim lęku urodziłem.
Pewnego dnia mój dziadek miał wylew krwi do mózgu i wylądował w szpitalu. Umierał. Moja mama przybiegła, klęczała przy jego łóżku, modliła się koronką do Miłosierdzia Bożego. Myślę, że tyle razy odmówiła „miej miłosierdzie dla nas i całego świata", ile on zabił dzieci. Tysiące. Wieczorem, po całodniowej modlitwie koronką, moja mama wróciła do domu. Następnego dnia przychodzi – dziadka nie ma, biega po całym szpitalu przerażona, że umarł. Okazuje się, że jest winnej sali i tam płacze. Zakrył sobie twarz i płacze. I mówi tylko jedno: „Wstydzę się, wstydzę się, wstydzę się...". Lekarze mówią: „Nie wiemy, co się stało, wylew się cofnął, nie ma zagrożenia życia...".
Dziadek powiedział, że w nocy przyszła jakaś postać, która stanęła przy jego łóżku, pobłogosławiła go i został uzdrowiony. Został wyciągnięty z piekła. Potem przez dziesięć lat się modlił, codziennie powtarzając: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego". Straszliwie cierpiał, dziesięć kolejnych lat jego życia to było jedno wielkie cierpienie. Chorował, łamały mu się kości, miał odleżyny, umierał w straszliwych cierpieniach. Wszystko przyjmował bez skargi. Miał piękny pogrzeb. Wszyscy myśleliśmy w naszej rodzinie, że sprawa jest załatwiona: my modlimy się, a on się nawrócił.
Następnego dnia po jego pogrzebie przychodzę do pracy, podchodzę do komputera, mam kawę w ręku, siadam, a o myszkę od komputera oparte jest zdjęcie mojego dziadka, wyjęte z dowodu osobistego, oryginalne – taka fotografia z lat 50. z pieczątką urzędu. Całe to zdjęcie pokryte było pleśnią – centymetrowym grzybem. Tylko jedno oko mojego dziadka, którym spoglądał na mnie, było czyste. Wstrząśnięty zacząłem płakać. Mówię: „Boże, co Ty chcesz mi powiedzieć? Że życie wieczne mojego dziadka jest zagrożone?". I zaczęła się wielka modlitwa za niego całej naszej rodziny.
Tego dnia, gdy wróciłem do domu i klęknąłem, żeby się pomodlić przed snem, nagle przyszła do mnie wstrząsająca myśl: przecież te dzieci, które on zabił, istnieją, one czekają na miłość, one chcą przebaczyć, można do nich się zwrócić – to nie jest proch i pył, to są żywe dusze, w Niebie z Bogiem. I zacząłem się modlić do tych dzieci, i to była wstrząsająca modlitwa. Mówię: Dzieci nienarodzone, zabite przez mojego dziadka, błagam was: wybaczcie mu; powstrzymajcie to zło, nie pozwólcie mu umrzeć na wieki. Wierzę, że ta modlitwa została wysłuchana. Poczułem ich żywą obecność, trudno to wyjaśnić, ale po prostu poczułem ich obecność i wiedziałem, że dziadek jest uratowany. Po prostu miłość Jezusa nie zna granic.