Artykuł z cyklu: "Cierpienia oczyszczające duszę". Linki do pozostałych części znajdują się na dole strony.
Wszystko, co istnieje, jest darem od Boga. Jednak często oczekujemy od rzeczy i istot stworzonych przez Boga zadowolenia i spełnienia, które zapewnić może tylko Bóg. Kiedy dusza przylgnie do rzeczy i ludzi tego świata, szukając zadowolenia lub spełnienia, które jedynie Bóg może dać, to powoduje zniekształcenie w sobie samej, jak również w innych. Wielu pisarzy duchowych nazywa „oderwaniem” lub „wyrzeczeniem” ten proces likwidowania zaborczego, egocentrycznego przywarcia do rzeczy i osób oraz nieuporządkowanego ich poszukiwania. Celem procesu oderwania nie jest to, by przestać kochać rzeczy i ludzi tego świata, ale wprost przeciwnie – kochać je jeszcze prawdziwiej w Bogu, pod panowaniem Chrystusa, w mocy Ducha Świętego. Rzeczy i ludzie stają się jeszcze piękniejsi i zachwycający, kiedy widzimy ich w tym świetle. Niemal zawsze w tym procesie „porzucania", by kochać bardziej, jest jakiś bolesny wymiar, ale jest to ból prawdziwego uzdrowienia i wyzwolenia. Chrześcijańskie oderwanie jest ważną częścią procesu, wprowadzającego w sferę wielkiej wolności i radości.
Bóg Ojciec przekazuje św. Katarzynie ze Sieny parę znamiennych spostrzeżeń wyjaśniających, dlaczego oderwanie jest potrzebne:
(...) gdyż rzeczy stworzone są mniejsze niż człowiek; są bowiem stworzone dla człowieka, nie człowiek dla nich. Nie mogą więc być przez nie nasyceni. Tylko Ja mogę ich nasycić. (...).
Chcesz wiedzieć, czemu cierpią? Wiesz, jakie miłość zawsze zadaje cierpienie, gdy człowiek traci coś, z czym się utożsamił. Tamci utożsamili się przez miłość z ziemią w różny sposób; stali się ziemią.
Ten utożsamia się z bogactwem, ten z zaszczytami, ten z dziećmi; jeden opuszcza Mnie, aby służyć stworzeniom, tamten czyni z ciała swego nieczyste, grube zwierzę. (...) Chcieliby, aby rzeczy te były stałe, a one stałe nie są: przemijają jak wiatr. Albo śmierć odrywa ich od tego, co kochają, lub to, co kochają, odbiera im moje zarządzenie. Pozbawieni tych dóbr bardzo cierpią. Im większą była nieuporządkowana miłość posiadania, tym większą jest boleść straty. Gdyby byli posiadali te rzeczy jako pożyczone, a nie jak własne, zostawiliby je teraz bez żalu. Smucą się, bo nie mają tego, czego pragną. Bo, jak ci rzekłem, świat nie może ich nasycić; nie będąc syci, cierpią.
Św. Bernard wskazuje także na zniekształcenie duszy, jakie powoduje tak mocna przyjaźń ze światem, że Bóg staje się dla człowieka wrogiem:
Ci, których dusze są wypaczone w ten sposób, nie mogą kochać Oblubieńca, ponieważ nie są przyjaciółmi Oblubieńca, należą do tego świata. Pismo Święte mówi: „Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga" (Jk 4,4). A zatem dążenie do tego, co światowe i cieszenie się tym wypacza duszę, podczas gdy medytowanie nad rzeczami, które są w górze i pragnienie ich (Kol 3,2) wprost przeciwnie – ustanawia jej prawość.
W jakich dziedzinach oderwanie jest ważne?
Pieniądze i własność
Św. Jan od Krzyża podaje bardzo ważną zasadę: to nie obecność lub nieobecność rzeczy wskazuje na prawdziwe oderwanie, ale raczej wewnętrzna wolność serca, które pokłada ufność nie w rzeczach – w posiadaniu lub utrzymaniu tego, co już mamy albo tęsknocie za tym, czego nie mamy – ale w opiece Ojca.
Ta podstawowa zasada życia w wierze i ufności w Bożą opiekę, tak ważna dla całej podróży duchowej, wyraźnie stoi w centrum nauki Jezusa.
Nawiązując do niepokoju, jaki dostrzegł u swoich uczniów, o to, by posiadać wystarczającą ilość z podstawowych rzeczy niezbędnych do życia w tym świecie, powiedział:
O to wszystko bowiem zabiegają narody świata, lecz Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. Starajcie się raczej o Jego królestwo; a te rzeczy będą wam dodane (Łk 12,30-31).
Życie chrześcijanina musi się różnić od życia człowieka niewierzącego. Jak wszyscy ludzie, chrześcijanie potrzebują pewnych rzeczy tego świata, by żyć, ale Jezus nawołuje nas do tego, by przede wszystkim zająć się życiem dla królestwa niebieskiego. Jeśli to zrobimy, to, według Jego obietnicy, rzeczy, których potrzebujemy do życia na tej ziemi, będą nam również dane.
To ogołocenie lub oderwanie ducha od rzeczy materialnych często wyrażało się w życiu chrześcijan faktycznym porzuceniem dóbr materialnych w kontekście życia zakonnego, gdzie składano śluby ubóstwa. W istocie, Jezus w kolejnych wersach zaprasza swoich uczniów do rzeczywistego wyrzeczenia się dóbr materialnych.
Św. Franciszek Salezy uznaje wielką wartość uroczystych ślubów ubóstwa, jak to się dzieje w życiu zakonnym, ale również zauważa, że można osiągnąć doskonałość w tej dziedzinie bez składania takich ślubów. Wprowadza ważne rozróżnienie pomiędzy formalnym „stanem doskonałości” – życiem zakonnym – a rzeczywistą doskonałością dostępną każdemu.
Bo wielka zachodzi różnica między stanem doskonałości a doskonałością. Wszyscy biskupi i zakonnicy są w stanie doskonałości, a nie wszyscy są w doskonałości. Co, niestety, aż nadto uderza nas w oczy.
Starajmy się więc, Filoteo, dobrze się w tych trzech cnotach ćwiczyć, według naszego powołania, bo choć nie doprowadzą nas one do stanu doskonałości, to jednak wprowadzą nas w doskonałość samą.
Jest jasne, że zasady oderwania i ubóstwa ducha są absolutnie niezbędne dla postępów w życiu duchowym. Św. Franciszek Salezy podaje kilka dobrych rad tym, którzy nie wiodą życia zakonnego – jaką mają przyjąć postawę wobec tego problemu. Chociaż prawdziwe ubóstwo ducha może istnieć pośród bogactwa, zdolność samooszukiwania się jest wielka. Św. Franciszek podaje nam kilka wskaźników umożliwiających rozróżnienie, czy rzeczywiście mamy ducha oderwania lub ubóstwa, czy też tylko tak myślimy.
Przede wszystkim św. Franciszek uznaje pozytywną wartość bogactwa, uznaje nawet prawo do jego pomnażania, jeśli robi się to we właściwy sposób.
Jednocześnie ma on głęboką świadomość tego, że chciwość i zachłanność często kryją się pod postacią różnych usprawiedliwień. Podaje przykład osoby twierdzącej, że obowiązki wobec jej dzieci wymagają powiększenia i utrzymania jej bogactwa, ale koniec końców taki człowiek nigdy nie zauważa, że ma już wystarczająco i zawsze znajduje potrzebę zdobywania więcej. Im większa chciwość i zachłanność, tym bardziej może być ona ukryta – i tym bardziej prawda tej sytuacji może ostatecznie pozostać ukryta nawet przed sumieniem tejże osoby.
W jaki sposób możemy zbadać swoje serce, by odkryć chciwość lub zachłanność? Św. Franciszek mówi nam:
Jeśli długo i niespokojnie pragniesz bogactw, których nie masz, próżno byś się wymawiała, że nie chcesz ich niesprawiedliwego posiadania, bo zawsze będzie to dowód prawdziwej chciwości.
Innym wyznacznikiem, jaki ukazuje nam św. Franciszek, jest zwrócenie uwagi na naszą reakcję, kiedy stracimy coś z własnego bogactwa lub własności.
Gdy ci się przydarzy utracić coś z twoich dóbr i z tego powodu poczujesz w sercu wielką żałość i strapienie, wierz mi, Filoteo, że jesteś do nich bardzo przywiązana, bo nic tak nie dowodzi przywiązania do rzeczy utraconej jak smutek z powodu jej utraty.
Musimy również postrzegać „odmiany losu" jako sposobność do okazania prawdziwego oderwania, wzrostu pokory i świętości.
Gdy się zdarzą przygody, które cię mniej czy więcej zubożą, jak powodzie, pożary, nieurodzaje, grady, kradzieże, pozwy – o, wtedy masz dobre pole do uprawiania ubóstwa, przyjmując słodko to umniejszanie twoich dóbr i godząc się cierpliwie i ze stałością na to zubożenie.
Ci, którzy są biedni pod względem materialnym, mogą również przemienić konieczność życiową w cnotę, stając się zarówno prawdziwie ubogimi w duchu, jak i ubogimi pod względem rzeczy materialnych. Ponieważ nasze materialne ubóstwo na ogół nie wynika z naszego własnego wyboru, ale zostało przynajmniej dopuszczone przez Boga, daje ono sposobność wyeliminowania własnej woli i czystszej akceptacji woli Bożej. Taka akceptacja ze względu na Boga czyni nasze cierpienie bardzo cennym. Po drugie, gdy dobrowolne ubóstwo wybrane w życiu zakonnym spotyka się z pochwałą i docenieniem, z łatwością może się w to wdać pycha i mieszane motywy; faktyczne „ubóstwo" może się ostatecznie okazać nie tak biedne.
Przypomina mi się anegdota, jaką od czasu do czasu opowiada O. Benedict Groeschel, amerykański pisarz zajmujący się duchowością, o swoich odwiedzinach w bardzo imponującym domu pewnego zakonu. Dziwując się bogatym wyposażeniem i materiałami użytymi do budowy, o. Groeschel zauważył: „Jeśli to jest ubóstwo, to wolałbym nie oglądać, jak wygląda celibat".
Ponieważ niedobrowolne ubóstwo ludzi świeckich nie cieszy się estymą, może w rzeczywistości być nawet uboższe niż dobrowolne ubóstwo zakonników, których życie często spotyka się z pochwałą. Nienarzekanie na to, że jest się biednym, w samej rzeczy objawia prawdziwe ubóstwo ducha i nieobecność tego „chciwego pragnienia", o którym pisze św. Jan od Krzyża w swoim komentarzu dotyczącym króla Dawida.
Prawdziwe zadowolenie pochodzi – jak to miało miejsce w przypadku św. Pawła – z wiedzy, jak się ukorzyć i obfitować (por. Flp 4,12), ufając w Bożą opiekę i panowanie Opatrzności nad okolicznościami naszego życia. „Zadowolenie", o którym mówi Pismo Święte, nie zależy od tego, jak dużo albo jak niewiele mamy pieniędzy, ale od wiedzy, kto się o nas troszczy – sam Bóg!
Znam ludzi bardzo zamożnych, mających miliony dolarów, którzy mimo to nie są usatysfakcjonowani. Myślą, że nie mają wystarczająco dużo i boją się stracić to, co już mają. I znam dosłownie najbiedniejszych z biednych, którzy praktycznie nie mają nic, a są przepełnieni radością i dają hojnie ze swojego nic!
Przyjemności zmysłowe
Bóg stworzył nas, abyśmy zarówno odczuwali przyjemność, jak i jej pragnęli. Przyjemność sama w sobie nie jest w żadnym wypadku grzeszna, ale jest cudowną zdolnością, podarowaną nam przez Boga, byśmy rozkoszowali się tym, co jest prawdziwie rozkoszne. Św. Franciszek Salezy często podkreśla, że Bóg przyciąga nas ku sobie przyjemnościami, które otrzymujemy od Niego dzięki utrzymywaniu z Nim relacji oraz że On sam czerpie przyjemność z relacji z nami. Jednak wszystkie stworzone przyjemności są jedynie ograniczonym uczestnictwem w wiecznej przyjemności i cieniem tej przyjemności płynącej z poznania Boga i mieszkania na wieki w Jego królestwie. Kiedy nastawimy się na dążenie do przyjemności zmysłowych w nieuporządkowany sposób lub w niewłaściwym stopniu, wówczas staje się to przeszkodą dla największej przyjemności – zjednoczenia z Bogiem. Bóg stworzył przyjemności ziemskie jako znaki, przedsmak i zaproszenie do przyjemności życia wiecznego. Kiedy dąży się do nich – wykluczając Boga – jako do celów samych w sobie albo w niezgodzie z ich przeznaczeniem, stają się przeszkodami. Jesteśmy jednocześnie zmysłowi i duchowi w naszej naturze.
Jeśli będziemy dążyć do tego, co zmysłowe w nieproporcjonalny lub nieuporządkowany sposób, to wówczas możemy skończyć stając się mniej niż ludźmi, prawdziwymi bydlętami, których „bogiem – brzuch” i których „losem – zagłada” (Flp 3,19). To, co pomaga nam uniknąć tego bałwochwalstwa i jego katastrofalnych konsekwencji, to pamiętanie, że naszym prawdziwym domem jest Niebo i że oczekujemy powrotu Jezusa, „który przekształci nasze ciało poniżone, na podobne do swego chwalebnego ciała” (Flp 3,21). Na marginesie trzeba dodać, że oczywiście prawdą może być również coś przeciwnego. Niezrównoważona, pokrętna „duchowość", która ignoruje to, co autentycznie ludzkie, może także uczynić nas czymś mniejszym niż człowiek i kimś bardziej demonicznym niż anielskim. W istocie, tak jak w przypadku chciwości – nadmierne dążenie do przyjemności zmysłowych może naprawdę stać się bałwochwalstwem (por. Ef 5,5). Kiedy poświęcamy większą część naszego czasu, uwagi, myśli i uczuć czemuś, co nie jest Bogiem, prowadzimy do ryzyka bałwochwalstwa – oddawania czci (podziwiania, kontemplowania, wychwalania, poszukiwania, wdzięczności) czemuś, co nie jest prawdziwym Bogiem.
Zdrowie
Zazwyczaj lubimy być zdrowi, silni, przystojni lub piękni, młodzi i tak też wyglądać. A jednak choroby, starość, różnego rodzaju wady ciała, genetyczne lub nabyte, szerzą się wśród całej ludzkości. To jeden z powodów, dla których zmartwychwstanie Jezusa i nasze własne obiecane zmartwychwstanie są tak ważne i dają nam tak dużo nadziei i radości. Na to cierpienie, związane z cielesnymi dolegliwościami, możemy odpowiedzieć pychą, złością, buntem, próżnością i okłamywaniem się albo możemy odpowiedzieć pokorą, uległością i głębokim zaufaniem Bogu – wybór należy do nas.
Gdy spotyka nas zło, św. Franciszek doradza nam, byśmy starali się zaradzić mu w rozsądny sposób, ale wyczekiwali „skutku z zupełnym zdaniem się na wolę Bożą". Jeśli Bóg uwolni nas od zła, powinniśmy pokornie Mu podziękować; jeśli zechce, byśmy dalej znosili zło, powinniśmy pokornie złożyć dziękczynienie i ufać w dobroć Jego zamiarów i moc Jego opatrzności. Jeśli chodzi o chorobę, powinniśmy iść za radą kompetentnych lekarzy i pragnąć odzyskać zdrowie, abyśmy mogli służyć Bogu, ale nie odmawiać trwania w chorobie, jeśli to miałoby Mu służyć lepiej. Tymczasem, będąc chorym, możemy bardzo poważnie ofiarować nasze cierpienie – w jedności z cierpieniem Jezusa – za zbawienie świata.
Przywołajmy radę św. Franciszka, dotyczącą takiej sytuacji:
Gdy będziesz chora, ofiaruj wszystkie twoje boleści, dolegliwości i niemoce w służbę Chrystusowi Panu i błagaj Go, ażeby raczył je przyjąć i dołączyć do swojej Przenajświętszej Męki, którą za ciebie i dla ciebie podjął. Słuchaj lekarza, bierz lekarstwa, jedz mięsa, przyjmuj inne środki zaradcze, a to wszystko z miłości do Boga, wspominając na żółć, którą Zbawiciel nasz przyjął z miłości do nas. Pragnij wyzdrowieć, by móc służyć Bogu, ale nie wzdragaj się usychać z posłuszeństwa względem Niego i bądź gotowa umrzeć, jeśli Jemu podoba się, żebyś tym prędzej chwaliła Go i posiadła na wieki.
Właściwe wyrzeczenie, gdy chodzi o nasze zdrowie, musi także dotyczyć właśnie tego rodzaju choroby, której z dopuszczenia Bożego doświadczamy.
Gdy jeden ma wrzód na ramieniu, a drugi na twarzy, ten pierwszy cierpi tylko ból – drugi oprócz bólu ponosi też wstyd, poniżenie, pogardę.
Otóż powiadam, żeśmy powinni nie tylko kochać cierpienie, czego dopełnia cnota cierpliwości, ale i poniżenie, czego dopełnia cnota pokory.
Św. Franciszek jednak – jak zawsze – zachowuje nadzwyczajną równowagę i wyczulenie na niuanse.
Gdybym miał wrzód na twarzy, starałbym się go pozbyć – nie dlatego jednak, żeby się pozbyć upokorzenia, które by mi przynosi.
Św. Teresa rzadko miała w swoim dorosłym życiu dzień wolny od jakiejś irytującej choroby. Często cierpiała na dzwonienie w uszach, zawroty głowy, mdłości i czasami miała nawroty innych chorób, a więc w dużym stopniu musiała praktykować to, co sama głosiła. Z ironią, świadoma swoich niedoskonałości, zauważa, że Pan dopuścił, by była chorowita, dając jej powód do troszczenia się o swoje dobre samopoczucie, co i tak by robiła!
Z humorem i swoistym sarkazmem zarówno św. Teresa, jak i św. Bernard podkreślają coś bardzo ważnego: zbytnia troska o swoje dobre samopoczucie i zdrowie jest poważną przeszkodą w postępach w duchowej podróży. Św. Teresa stwierdza, że gdyby czekała, aż poczuje się lepiej, wówczas nigdy nie mogłaby się modlić ani służyć.
Dopóki nie zdobędziemy się na odwagę, by nie mieć obawy o śmierć i o zdrowie, dopóty nic nie dokażemy.
Tak żyjcie, by śmierć nie była wam straszna, a co do reszty zdajcie się całkiem na Boga. Co będzie, to będzie. Tyle razy to ciało was wykpiło, więc choć raz oddajcie mu wet za wet.
Odkryła nawet, że często tylko wówczas, gdy przestawała sobie pobłażać albo pozwalać innym, by jej pobłażali, jej zdrowie się poprawiało.
Św. Bernard wskazuje na to, że przezwyciężenie takich nadmiernych lęków i nieuporządkowanych pragnień prowadzi do autentycznej wolności, prawdziwego piękna i mocy duszy, a także pozwala to piękno, wolność i moc zachować.
Drugi człowiek
Św. Teresa z Lisieux opowiada nam, jak pewnego razu urzekła ją relacja, która „wykraczała ponad miarę” pod względem uczuciowym. Bóg uchronił ją, sprawiając, że jej miłość okazała się nieodwzajemniona.
Moje serce, tak wrażliwe i miłujące, gdyby znalazło inne serce zdolne je zrozumieć, z łatwością by się mu oddało... Próbowałam zaprzyjaźnić się z dziewczynkami w moim wieku, szczególnie z dwiema; kochałam je, one zaś kochały mnie o tyle, o ile były do tego zdolne; ale niestety! jakże ciasne i płoche jest serce stworzeń!!! Wkrótce przekonałam się, że moja miłość jest niezrozumiana. (...) odczułam to, ale nie żebrałam o uczucie, którego mi odmówiono. (...) Jakże wdzięczna jestem Jezusowi, że pozwolił mi znajdować „jedynie gorycz w ziemskich przyjaźniach"; z sercem takim, jak moje, łatwo dałabym się usidlić i podciąć sobie skrzydła; jakże więc mogłabym potem „ulecieć i spocząć”? Jak może serce oddane miłości stworzeń zjednoczyć się wewnętrznie z Bogiem?... Wiem, że jest to niemożliwe. Nie pijąc nigdy z kielicha nadmiernej miłości ku stworzeniom, czuję jednak, że nie mogę się mylić. Widziałam tyle dusz oczarowanych tym zwodniczym światłem, jak podobne biednym motylom latały opalając sobie skrzydła, po czym powracały do tego prawdziwego, słodkiego światła miłości, które wracało im skrzydła bardziej promienne i lżejsze, aby mogły w końcu ulecieć do Jezusa, tego Boskiego Płomienia, „który płonie, a nie spala”. O! ja wiem, że Jezus uważał mnie za zbyt słabą, by mnie wystawiać na pokusy. (...) A tymczasem znajduję jedynie gorycz w tym, co dusze mocne napełnia radością i czego muszą się wyrzekać, aby pozostać wiernymi. Nie ma więc żadnej mojej zasługi w tym, że nie oddałam się umiłowaniu stworzeń, ponieważ zabezpieczyło mnie przed tym wielkie miłosierdzie Dobrego Boga!
Oderwanie od naszej nieuporządkowanej miłości rzeczy tego świata – od pieniędzy, od nadmiernej przyjemności zmysłowej, od nadmiernej troski o nasze zdrowie, od nieuporządkowanego przywiązania do drugiego człowieka nie jest celem samym w sobie.
Ogołocenie, jakie powoduje oderwanie, przygotowuje nas na napełnienie czymś wspanialszym. Tym czymś wspanialszym jest nie tylko większa radość z Boga, ale wspanialsza i bardziej prawdziwa radość z całego Jego stworzenia. Właściwe uporządkowanie mniejszych miłości ustawia nas w pozycji gotowości na przyjęcie i urzeczywistnienie wspanialszej miłości zarówno Boga, jak i bliźniego.